II.

462 37 2
                                    

Percy P.O.V.
Most Brooklyński
18 sierpnia

Na moście nikogo nie było. Nagle zobaczyłem Grovera lecącego z zawrotną prędkością w moją stronę na pegazie, chyba z Obozu Herosów. Po chwili rozpłaszczył się na ziemi pod moimi nogami.
- Wiesz o co chodzi? - zapytałem go.
- Yyyy... Nie?
- Grover. Kłamiesz.
I wtedy coś się poruszyło pod wodą po mojej prawej, a jako syn Posejdona od razu to wyczułem. Woda podnosiła się coraz bardziej, aż w końcu mogłem dostrzec moich przyjaciół i... Nawet kilku bogów.
- Wszystkiego najlepszego Percy!
Annabeth zeszła jako pierwsza.
- O zmroku wyjdź przed dom - wyszeptała i pocałował mnie.
- Nigdy więcej nie zaciągnięcie mnie pod wodę! - usłyszałem Jasona.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Dziękuję. Kompletnie zapomniałem, że to dzisiaj.
- No, no, mój synu! Wszystkiego najmorskiego - tak. To był mój ojciec. Wielki Pan Mórz Posejdon. - Ykhy, ykhy.
- Tak, tak. W imieniu całej Rady olimpijskiej składam ci najlepsze życzenia, obyś żył długo i nieszczęśliwie - a to jak zwykle miło nastawiony Zeus.
- Hm?
- Coś nie tak bracie?
Przerwała im moja mama, która mnie wyściskała i podała niebieski tort.
- Wiedziałaś i nic mi nie powiedziałaś? - rzekłem z udawanym wyrzutem.
- A co to wtedy byłaby za niespodzianka? - zaśmiałem się. Moja kochana mama.
- Chodźcie wszyscy! - zacząłem kroić tort, a przy okazji odrobinę podjadałem.
- Percy. Nie wystarczy dla innych!
- Mamo. Założę się, że i tak upiekłaś kilka.
- Ha, ha. Tak.
Usiedliśmy przy wielkim stole, wyczarowany przez Dionizosa.
- A co zrobiliście ze wszystkimi ludźmi?
- Po prostu wyłączyliśmy most pod pretekstem remontu.
Po torcie... No Dionizos rozkręcał imprezę. Bez wina, bo bez wina, ale muszę przyznać, że było nieźle. Sprawdził się jako DJ na moście Brooklyńskim. Wynajmę go na następną imprezę.
- Może będę miał szczęście i ich nie dożyjesz.
- Dionizosie! Odczep się od mojego syna! - Pomocny Ojciec.
Tak... Zostałem ja, moja mama, Posejdon i Dionizos, który za pomoc w sprzątaniu miał 5 lat krócej zarządzać Obozem Herosów.
O kurde. Annabeth mnie zabije. Jest po zmroku.
- Mamo! Muszę lecieć, umówiłem się z Annabeth!
- Jasne, leć.
Gwizdnąłem na Mrocznego.
- Lecimy do domu - poklepałem go.
Na podwórku już stała Ann.
- Ty głupku! Ja tu się martwię...
Pocałowałem ją.
- Przeprasza...
Annabeth podarowała mi babeczkę.
- To od Tysona. Przeprasza, że nie mógł przyjść.
- Coś się stało?
- Wszystkiego najlepszego, bracie!
- Tyson! Jak dobrze cię widzieć. Dziękuję Annabeth. Za wszystko.
- Dla ciebie Glonomużdżku wszystko.
- Kocham cię, Mądralińska.
- Ja ciebie też.
- To ją już będę się zmywał.
- Czekaj, Tyson. Mam dla ciebie kawałek tortu. Moja mama piekła.
- Nie mogę się nie skusić.
Podałem mu połówkę tortu, która została. Pochłonął ją w całości, a ja zacząłem się śmiać.
- Do zobaczenia, Percy.
Przytuliłem go.
- Niedługo przyjadę do Obozu Hesrosów, może wpadniesz?
- Oczywiście. Hej!
Uściskał mnie, a potem Annabeth i dosiadł mojego pegaza.
- Pożyczę.
- Jasne.
Gdy zostaliśmy sami Annabeth mnie pocałowała.
- Też będę już szła. Kocham cię.
- Dobranoc. Ja ciebie też.

***
I jak? Jeśli znajdziecie jakiś błąd, to po prostu mi napiszcie w komentarzu 😘
~Sisi ❤

Heroes' ChatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz