Tata leżał bardzo spokojnie. Bez ruchu. Bez emocji na twarzy. Maszyny wydawały głośne dźwięki, jego życie było monitorowane, zielona kreska na ekranie ciągle podskakiwała.
Usiadłem na krześle po lewej, a ciotka po prawej stronie.
Zaczęliśmy mówić sobie po imieniu dopiero dwa lata temu. Czuliśmy się bardziej jak kuzyni, a poza tym jesteśmy rówieśnikami.
– Tato. – Chwyciłem go za rękę. – Dzisiaj spędziłem miły wieczór z Angelą.
Spojrzałem na nią porozumiewawczo. Położyła swoje drżące, drobne palce na jego dłoni.
– Tak, Andy. Twój syn jest bardzo dojrzały i odpowiedzialny. Ma świetną pracę.
– Angela też.
– No, ja też – odparła. – Ale życie nie za bardzo się układa.
– Tato, przecież wiesz, że Angela sobie poradzi. Zawsze sobie radziła.
Spod jej powiek wypłynęło kilka przepełnionych wzruszeniem łez. Spadły na białą pościel ojca.
– Będzie dobrze – zapewniłem.
Musiałem. Angela i lekarze twierdzili, że on wszystko słyszy. Że rozumie to, co do niego mówimy i prawdopodobnie będzie to pamiętał po przebudzeniu. O ile w ogóle się przebudzi...
Wróciłem do domu po dziewiątej. Pytałem Angelę, czy chce wpaść, ale odmówiła. Była chyba zbyt zdołowana na odwiedziny.
Goryl przeciągał się leniwie pod oknem. Oświetlone wieżowce Los Angeles rzucały jasną poświatę na ogromny, ale też przepełniony pustką salon. Miałem więcej nie pić tego dnia, ale nie mogłem przeżyć ciszy na trzeźwo. Ogłuszało mnie milczenie. Bolała mnie samotność i brak kogokolwiek w moim życiu.
Po dwóch godzinach i butelce szkockiej, kiedy naprawdę nie czułem się dobrze, wyszukałem w internecie numer studia muzycznego i zadzwoniłem. Odebrała jakaś kobieta.
– Przepraszam. Szukam Jessego.
– Będzie na porannej zmianie – odpowiedziała.
– Można prosić o, y, kontakt?
Bełkotałem. Aż dziw, że potrafiła zrozumieć moją prośbę i wysłała mailem numer chłopaka, do którego pilnie usiłowałem się dodzwonić. Wszystkie cyferki mieniły mi się przed oczami. Kliknąłem zieloną słuchawkę i wsłuchiwałem się w sygnał połączenia.
– Odbierz! – krzyknąłem do telefonu. – Jesse, moja gitara... Gitara, tak. Odbierz.
Nie wiedziałem, czego właściwie od niego chcę.
– Halo?
– Jesse?
– Tak? Kto mówi?
– To ja. Zach. To ja. Ty Jesse. Jesse?
– Zaraz się rozłączę – pogroził wściekle.
Miał zaspany głos, więc pewnie był podwójnie zły, że ktoś go budzi.
– Przepraszam. Y, dzwonię, bo gitara mi się zepsuła. Masz może, y, nie wiem – jąkałem, prawie płacząc z bezsilności.
Wcale nie zepsuła mi się gitara. Wcale nie dzwoniłem w sprawie nowej. Byłem po prostu tak samotny, że nie potrafiłem przeżyć bez rozmowy. Z kimkolwiek.
– Jutro rano mam zmianę. O co chodzi? Powiesz szybciej? – złagodniał.
– Przyjdziesz do mnie? Ta gitara, no, jest zepsuta. Wiem, że jest środek nocy. Chyba. Wybacz.
– Dobra, już dobra. Co dokładnie stało się z gitarą?
Wybuchłem płaczem. Głośnym, przepełnionym przegraną. Wszystkie uczucia gromadzące się przez tyle czasu wyszły na zewnątrz w postaci oceanu łez. Piekło mnie w żołądku przez cały stres i niewyobrażalny smutek. Bałem się, że zwymiotuję.
– Zach... Podaj mi adres.
– Naprawdę? Przyjdziesz? – szlochałem.
– Wezmę swoją gitarę. W końcu i tak już mnie obudziłeś. Wyślij mi adres smsem.
Nie wiem, jak to się udało, ale wysłałem mu poprawny.
Leżałem na chłodnych panelach i obserwowałem Los Angeles. Kochałem te ogromne okna w lofcie. Uwielbiałem, cholera, mogłem siedzieć tak wieczorami i obserwować widoki z dziewiętnastego piętra.

CZYTASZ
Nieznane imię pięknej
FanfictionOjciec w śpiączce, ogromny loft w centrum Los Angeles, bezsenność, niesatysfakcjonująca praca w biurowcu, kot i papuga. Całe życie Zacha opisane w kilku słowach - a jednak najodpowiedniejszym jest samotność. Szalenie goni za poczuciem bliskości. Jed...