Chapter one

740 41 30
                                    

— Na jak długo planujesz zostać?

Gdybym odpowiedział na to pytanie ironicznym uśmiechem, zapewne doczekałbym się ironicznej odpowiedzi. Gdybym spróbował rozwinąć wyjaśnienie, musiałbym liczyć się z kolejnymi pytaniami. Ostatecznie więc posłałem Naruto piorunujące spojrzenie i prychnąłem pod nosem, zirytowany do szpiku kości.

— A jak myślisz? — warknąłem tylko i spokojnie obserwowałem zmarszczki mimiczne, które pojawiły się na twarzy Hokage. Postarzał się, wydoroślał, ale wciąż miał w sobie ten blask młodości, którego każdy mógłby mu pozazdrościć. — Raczej nie mogę zadomowić się na dłużej.

Naruto westchnął, posyłając mi współczujące spojrzenie, które natychmiast zbyłem machnięciem ręki. Nie potrzebowałem litości ani rozmowy, potrzebowałem jedynie papierów, jakie leżały na biurku tuż przed moim nosem, oczekując na podpis rządzącego. Ten jednak usilnie starał się wydusić ze mnie chociażby jedną odpowiedź, która mówiłaby o tęsknocie za domem. Jego niedoczekanie.

— Po prostu chciałem cię zabrać na ramen.

Oczywiście. Machnął kilka podpisów, burcząc coś pod nosem. Wciąż był takim samym, upierdliwym młotkiem.

— Muszę załatwić parę spraw w Konoha — odparłem wymijająco. — Za dwa dni ruszam dalej.

Naruto przerwał wypisywanie papierów, nabrał powietrza i utkwił spojrzenie w mojej pokerowej twarzy. Wydawało mi się, że chciał mi coś przez to powiedzieć, jakbym go zawiódł, ale już po chwili odwrócił wzrok i wbił go w zdjęcie stojące na biurku. Zapewne przedstawiało ono jego ukochaną rodzinę. Kto by przypuszczał, że ten młotek zajdzie aż tak daleko i w dodatku założy rodzinę. Od kiedy stał się tak odpowiedzialnym mężczyzną? Gdzie podział się ten młodociany, roztargniony shinobi? Dorósł, ale co stało się ze mną?

— Sarada będzie niepocieszona.

Nie musiał tego mówić. Nie powinien.

Zacisnąłem mocno dłoń na kolanie i powstrzymywałem się od ukazania jakichkolwiek emocji na mojej twarzy. Grymas jednak zagościł, bo widziałem błysk dzikiej satysfakcji w lazurowych tęczówkach blondyna. Miałem ochotę zdzielić go po łbie, ale nie wypadało rzucać się na Hokage w jego gabinecie. Zapewne straż zaraz wywaliłaby mnie na zbity pysk.

— Nie mówiąc już nic o Sakurze...

Przegiął. Nie wytrzymałem i zerwałem się z krzesła, przewracając je z hukiem. Uderzywszy pięścią w biurko, na którym ramka z fotografią zadrżała i przewróciła się z brzękiem tłuczonego szkła, wbiłem chłodne i wściekłe spojrzenie w zaskoczonego Naruto.

— To nie twój problem. — Mój głos nie przypominał mnie. Przez moment sam zacząłem się zastanawiać, jak wiele emocji przeze mnie przemawiało. Chrypiałem i nie potrafiłem tego zatuszować. — Nie narażę Wioski, a już na pewno mojej rodziny na niebezpieczeństwo i dobrze o tym wiesz. Sakura również. — Naruto odsunął się z fotelem bliżej okna, uważnie mnie obserwując. Poczułem się jak intruz, poczułem się jak nie ja. Mój ton głosu, nuta zawahania, drżenie strun głosowych i ciała — to wszystko było do mnie takie niepodobne. Uzewnętrzniłem się, a wcale tego nie chciałem. — Nie musisz ze mnie czytać. Minęło wiele lat, zmieniłem się i czuję. — Zmarszczyłem mocno brwi, a co śmieszne, Uzumaki uczynił to samo. Analizował moje słowa w milczeniu i byłem mu za to cholernie wdzięczny. — Nigdy więcej nie weryfikuj moich uczuć.

Jeszcze długo milczeliśmy, walcząc na spojrzenia. W końcu bez słowa odepchnąłem się dłonią od biurka, zabrałem dokumenty, które Naruto wcześniej podpisał i wyminąłem przewrócone krzesło, skierowawszy się do wyjścia. Nie potrzebowałem niczego więcej i miałem nadzieję, że wreszcie ten młotek zrozumiał, kim tak naprawdę się stałem. Nigdy nie było mi na rękę zostawiać moją rodzinę i zrzucić na głowę Sakury kwestię wychowania Sarady. Nie miałem jednak innego wyjścia. Chroniłem tylko to, na czym mi tak zależało. Broniłem tych, których kochałem. Nikt nie miał prawa wypominać mi, kim byłem w przeszłości. Ten czas zostawiłem za sobą, ale ta przeszłość... ta suka nadal deptała mi po piętach. Czy był sposób, by się od niej uwolnić?

SamidareWhere stories live. Discover now