Wymarsz

173 14 19
                                    

Pobudka wstawać, do apelu 30 minut! -Wrzaskliwy głos podoficera dyżurnego, przeszywał jak
świder mózg porucznika Jakubowskiego. Naciągniecie koca na głowę nic nie pomogło, porucznik
spojrzał na fluorescencyjne wskazówki zegarka.
-5.07-Co jest do cholery! Zamorduje tego idiotę, jeszcze 23 minuty do pobudki! - Usłyszał krzątaninę
i stukot podbitych wojskowych butów na korytarzu. Podniósł się z lóżka, i zaraz opadł z powrotem
z okropnym bólem głowy. -Boże tylko nie to! - Przypominał sobie powoli, co wydążyło się ostatniego
wieczora. Urodziny, alkohol, dużo alkoholu, jakieś dziewczyny.... - Wody!
Przełamał ból i doczłapał się do umywalki. Pil łapczywie przez kilka sekund, ale suchość w gardle
nie ustępowała. -Kawa postawi mnie na nogi!- pomyślał, wziął ręcznik i już miał złapać za klamkę
drzwi, jak te z impetem otworzyły się, omal nie rozwalając mu głowy.
-Panie chorąży, to straszne...-w drzwiach stal Maciek Sekowski, najmłodszy z jego podkomendnych.
Miał obłęd w oczach, ale też cos, czego teraz nie potrafił odczytać.
- Uspokój się i mów, o co chodzi, i nie krzycz, bo mi łeb rozwali!
-WOJNA, wrzasnął, ale zaraz się opamiętał i zaszeptał - wojna Panie Poruczniku!
Jakubowski zamknął oczy, wiedział ze wojna jest nie unikniona, ale, że jak? Już? Nie jesteśmy jeszcze
gotowi. Mobilizacja, co prawda już została ogłoszona, ale nie wszyscy jeszcze dotarli do jednostek-
Niech to szlag!

Przygotowania do wymarszu szły jak po grudzie, wszyscy gorączkowo biegli we wszystkich
kierunkach, szukając oporządzenia. Ładowali amunicje na wozy taboru, oporządzali konie,
kompletowali wyposażenie, broń...
-Maciek do mnie- wrzasnął porucznik.
-Na rozkaz- podbiegł zdyszany chłopak, był wysoki jak na swój wiek (oszukał służby mobilizacyjne,
miał 16 lat a nie jak mówił 18). Jakubowski go polubił, sam był nie wiele starszy, skończył szkole
oficerska w 1938 r. w wieku 22 lat.
-Przyślij do mnie szefa kompani, ale migiem!
-Już się robi- odpadał szer.Sekowski, ale w porę się opamiętał -Rozkaz!- strzelił zawadiacko obcasami
i pognał do kancelarii.
Szef kompani sierżant Modzelewski z Kresów, typowy gryzipiórek z opasłym brzuchem, lekko
łysiejący, od 15 lat w armii, bez zaglądania w księgi wiedział wszystko i o wszystkich w kompanii.
Nic nie umknęło jego uwadze.
-Na rozkaz Panie Poruczniku!
-Jaki jest stan kompanii?
-89 ludzi, w tym 4 podoficerów-bez zająknięcia odparł szef.
Do pełnego stanu brakowało 21 ludzi.
-Świetnie, nie ma co!!! -pomyślał Jakubowski.
-A jak to wygląda w plutonach?
-Pierwszy pluton ciężkich karabinów maszynowych w komplecie, w drugim brakuje 8 ludzi,
3 i 4 nie dotarło po 6 żołnierzy! Plus nie mamy pomocnika kucharza!
-Kuchta tez nie dotarł, świetnie będziemy żreć konserwy- powiedział porucznik z uśmiechem, nie
przepadał za wojskowym jedzeniem, zawsze jak tylko miał okazję jadał u gospodarzy lub na mieście.
Ale nie było mu do śmiechu, 2 pluton to przecież pluton ppanc. Ośmiu wyszkolonych żołnierzy nie
da się ot tak zastąpić, pluton 3 rozpoznanie i 4 wsparcie tam będzie już łatwiej cos zorganizować.
-Jak wyglądają przygotowania do wymarszu?
-Wszystko prawie na wozach, został tylko prowiant i pasza dla koni, za pól godziny będziemy gotowi!
-Mogę o cos spytać Panie Poruczniku?-Podrapał się w łysine sierżant.
-Pytajcie!
-W magazynie broni znalazłem zaplombowane skrzynie-TAJNE SPECJANEGO PRZEZNACZENIA-
długie na dwa metry i ciężkie jak cholera. Co z nimi zrobić?!
-Weź Ślązaka i przynieście je na plac apelowy!
-Rozkaz Panie Poruczniku -sierżant zrobił przepisowy zwrot w tył i pobiegł do magazynu.

Jakubowski otwarł sejf, wyjął zalakowana kopertę z napisem NA WYPADEK WOJNY, złamał
pieczęcie i szybko przebiegł wzrokiem po dokumencie.
Rozkazy były bardzo proste. Udać się na miejsce zbiorki pułku, spalić wszelkie dokumenty
kompanijne, zabezpieczyć kody radiostacji i już! Zdziwił się trochę, ale nie przykładał do tego
większej wagi, bo wiedział, ze wszystkiego się dowie jak dotrą do Kalisza.
Na placu apelowym żołnierze tłoczyli się koło dwóch skrzyń.
Ślązak- kapral Alojzy Koza, chłop zwalisty jak góra, na którego każdy sort mundurowy był za mały
(sam kazał sobie uszyć cały sort mundurowy, a wojsko o dziwo zapłaciło za to!) trzymał łom w ręku i czekał na rozkaz
otwarcia skrzyni.
-Otwieraj!- Rozkazał Jakubowki.
-Cofnijcie się bajtle (chłopcy po śląsku) co bych wam krzywdy nie zrobił -powiedział Ślązak i bez
najmniejszego wysiłku po podważeniu wieka skrzyni otworzy ja.
Na wierzchu było sporo brązowego papieru nasączonego jakaś oliwa, po usunięciu jej, oczom
zgromadzonych żołnierzy ukazał się... dziwny karabin!
Wszystko wyglądało jak zwykły karabin tylko ta lufa...1.2 M długości!
-10 kilogramów jak nic -powiedział Ślązak trzymając karabin w rękach bez wysiłku.
-Podajcie mi to pudełko -wskazał porucznik na jedno z 4 pudelek zapakowanych w skrzyni.
Rozerwał papier i przyglądał się z ciekawością amunicji. 7.92 DS prawie 13cm długości i ponad pól
kilograma wagi. Przejrzał papiery ze skrzyni.
-To karabin przeciwpancerny Ur!-Przekazał swoje spostrzeżenia zaciekawionym żołnierzom, kilku
już pomału się oddalało, nie mając ochoty taszczyć tego żelastwa, inni zaciekawieni próbowali brać
karabin od Ślązaka, ale szybko rezygnowali.
-Kapralu zapakujcie skrzynie na wóz i miejcie na nie oko!
-Na rozkaz panie poruczniku- ucieszony jak dziecko Ślązak złapał skrzynie jakby nic nie ważyła
i pognał do taborów.

Wrześniowe niebo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz