Żołnierze porucznika Jakubowskiego poruszali się na południe w nadziei na spotkanie jakiegoś większego oddziału wojska polskiego. Niestety z każdym przebytym kilometrem nadzieja przygasała, szybkie postępy Niemców na froncie coraz bardziej spychały wszystkich uciekinierów na wschód.
Drogi były zawalone nie przerwaną rzeką ludności cywilnej, żołnierzami z rozbitych oddziałów, wszelkiego typu wozów, samochodów, autobusów i ciężarówek.
Raz po raz to mrowie ludzi, zwierząt i pojazdów było atakowane z powietrza przez morderców z Luftwaffe... śmierć stała się tak powszednia że ludzie przestali się przejmować poległymi kobietami, dziećmi i starcami, wszyscy chcieli uciec od tego piekła jak najdalej...
Jakubowski był wściekły widząc zdemoralizowanych żołnierzy, maszerujących bez broni, z apatią i bezsilnością w oczach. Wszelkie próby zdyscyplinowania ich kończyły się niczym a w kilku przypadkach kpr. Koza musiał stawać w obronie porucznika, co zawsze kończyło połamanymi nosami i wybitymi zębami adwersarzy kaprala.
Po kolejnej awanturze z maruderami i wyzwiskach pod adresem porucznika i całego dowódctwa wojska Polskiego porucznik zdecydował się odłączyć od tego pełnego nieszczęścia mrowia i poruszać się bocznymi drogami...
Maszerowali już za dnia, nie przejmowali się niemieckim lotnictwem które skupiło się na masakrowaniu zatłoczonych głównych traktów.
Bez większych przygód omineli Kielce i Rzeszów, z otrzymanych wiadomości od miejscowych i gdzie niegdzie napotkanych uciekinierach, dowiedzieli się że na północy trwają ciężkie walki i że Warszawa broni się dzielnie, jednak najgorsza była wiadomość że sowieci rozlali się na wschodzie polski i kierują się ku Warszawie, że podobno Wódz naczelny wydał rozkaz by nie walczyć z sowietami!
Gdzieś koło Przemyśla koncentrują się polskie jednostki które mają powstrzymać Niemców a może uda się pomóc Warszawie!
Przekroczyli rzekę San pod Krasiczynem, co dziwne nikt nie bronił te przeprawy a jedyni uchodźcy których spotkali kierowali się na zachód?!
Porucznik spojrzał na mapę- Zrobimy sobie postój w Dybawce i zobaczymy co się dzieje, nie podoba mi się to!
-Godoł żech z jednym chłopem, powiedzioł, że uciekają przed ruskimi - kpr. Koza mówiąc to pakował do jutowego worka żywność od której uwolnił jednego z uchodźców
-Nie powinien pan tego robić kapralu! To biedni ludzie! - porucznik powiedział to bez przekonania.
-Sami mi dali dowódco, jak zobaczyli Sekowskiego, taki bidok chudy, że strach patrzeć, a poza tym my ciągle momy broń w rękach i musimy się aprowizować kaj się do.
-Tak wiem kapralu, ruszajcie już - porucznik przyłożył rolnetkę do oczu i zdawało mu się że widzi w oddali maleńką strużkę dymu...
Smród który już znali z pierwszego dni wojny coraz bardziej drażnił nosy, dym który zauważył porucznik unosił się nad zabudowaniami niewielkiego gospodarstwa leżącego kilka kilometrów do Dybawcewa.
Ostrożnie zbliżyli się do zgliszcz, bacznie obserwując pobliski zagajnik, który jako jedyny mógł posłużyć za schronienie dla napastników.
-Chałupa wyglondo na nietknietą, tylko te dwie stodoły i szopa spalone - szepnął do porucznika Koza.
-Tak widzę kapralu, niech pan rozejrzy sie po gospodarstwie i da nam znać jak będzie bezpiecznie - porucznik odebrał karabin maszynowy od kaprala, ustawił go na niewielkim wzniesieniu z którego miał świetny widok na to zniszczone siedlisko - szer. Sekowski do mnie z amunicją!
Szeregowy położył się obok i z zainteresowaniem przyglądał się kapralowi jak ten z wprawą pokonuje ostatnie metry do gospodarstwa, przeskakuje skromny drewniany plot i znika za zgliszczami.
Czekali jak im się zdawało całą wieczność zanim zobaczyli kaprala który machał do nich karabinem wzniesionym nad głową.
-Idziemy szeregowy, zbierzcie graty! - porucznik zarzucił mg na ramię i bez pośpiechu skierował się ku chacie.
Kapral Koza siedział na małej ławeczce przed chatą, bez hełmu, broń oparta o ścianę, z twarzą zakrytą rękami...
-Co się stało?! - zapytał się porucznik, chociaż zdawało mu się że zna odpowiedź
-W oborze spłonęły wszystkie zwierząta gospodarskie, w tej mołej stodole znodłech dwa trupy, chłopa i baby tak myślo, bo na wągiel spalone, a w chacie sami zoboczcie!
Porucznik był przerażony tym co usłyszał ale jeszcze bardziej bał się wejść do chaty skoro to co tam zobaczył złamało takiego chłopa jakim jest Koza!
Uchylił drzwi i pomału przekroczył próg...
-Kapralu widzieliście tego psa, tam przy stodole, wygląda jakby go coś pokroiło na plasterki- krzyknął Sekowski I rzucił po nogi kaprala całe ich oporządzenie. Szeregowy zgiął się w pół i głośno sapał przez chwilę potem wyprostował się i zrobił krok na stopniach chaty i już miał wejść do środka, kiedy ogromna siła cisneła nim spowrotem na klepisko przed domem...
-Nie leź tam synek - Koza nawet nie drgnął, a wzrok z jakim wpatrywał się w Sekowskiego, wystarczył za wyjaśnienia.
-Tak jest kapralu! - odpowiedział Sekowski masując obity bok.
CZYTASZ
Wrześniowe niebo
Historical FictionWrzesień 1939 roku, mały oddział pod dowództwem niedoświadczonego porucznika musi stawić czoła niemieckiej agresji...