Kocioł

49 7 14
                                    

Rozdział ten dedykuję mojej wiernej czytelniczce Kotapazurki!

Zapach spalenizny, wilgoci i torfu drażnił nozdrza porucznika. Jakubowski spróbował otworzyć oczy ale bezskutecznie, odretwiałą ręką sięgnął do opatrunku na głowie, z trudem udało mu się oderwać bandaż przyklejony krwią do policzka. Pomału odzyskiwał ostrość wzroku, krztałty i kolory znowu wypełniły umysł porucznika.
-O widzę, że już Panu lepiej dowódco!-Jakubowski nie odrazu rozpoznał tę twarz, ubrudzoną z młodzieńczym zarostem, ale ten głos znał napewno.
-Gdzie ja jestem Maciuś?!
-Na bagnach poruczniku, to szałas miejscowego, zbiera i sprzedaje torf! - Sekowski, przykucnał koło dowódcy i przystawił mu do ust cynowy kubek-proszę pić, to wywar z ziół na wzmocnienie, był Pan nieprzytomny ponad dwa dni!
Porucznik wziął mały łyk płynu, poczuł jak gorąco spływa mu do żołądka...
-Boże ale syf, a już myślałem że nic nie przebije wojskowej kawy!
-Gorączkował Pan i różne rzeczy mówił w maliznie, ale ten wywar postawi Pana na nogi!
-Ilu? - porucznik spojrzał na młodzika.
Sekowski nie odrazu odpowiedział, odwrócił wzrok, poprawił koc i już chciał wstać ale porucznik złapał go za poły plaszcza.
-Ilu???
-Zaraz po bitwie zostało nas czternastu, ale jedni jak zobaczyli że pan dostał w głowę nie wierzyli że pan się wyliże, zakopali broń i na własną rękę próbują się dostać do domów...
-Jak to... - porucznik opadł na posłanie - pamiętam, szarżę kawalerii pułkownika Dobosza, wszytko wyglądało, że nam się udało Niemców pobić...!
-Kawaleria rozniosła kolumny szkopów w mak, ale zaraz po tym jak pan oberwał, nadleciały sztukasy i zmasakrowały nas na stanowiskach - szeregowy, opowiadał to ze łzami w oczach- za wzgórzem pułkownik natknął się na całą dywizje zmechanizowaną, widzieliśmy tylko kilku z kawalerii zdołało się uratować z tej rzezi, pułkownik podobno poległ!
-Jak to a co z posiłkami z Łodzi co z armią Pomorze... - Jakubowski zasypywał szeregowego lawiną pytań.
-Nie wiem - Sekowski płakał - Niemcy gdzieś przerwali nasze linie i okrążyli nas...
-Jak się tu znalazłem?!
-Wieczorem jak bitwa przygasała I zrobiło się ciemno, ruszyliśmy w stronę bagien bo wiedzieliśmy że szkopy za nami nie polezą. Spotkaliśmy tego wieśniaka od torfu i on nam pokazał drogę do tego szałasu, dał nam trochę żywności i te zioła dla pana. Dobrze ze kapral Koza jest z nami bo nie udało by się nam pana nieść przez to bagno z chorążym i z ranny kapralem Sową!
-Jakim chorążym Maciuś, co ty do cholery mówisz...
-Chorążym Modzelewskim-szeregowy wzruszył ramionami.
-Przecież on nie ż...-ostatni wyraz uwiązł w jego gardle, obraz zawirował porucznikowi i znowu zapadła ciemność.

Jeszcze dwa dni porucznik to budził się to zapadał w głęboki sen, szeregowy Sekowski wlewał litrami gorzki wywar z ziół, który zdawało się zaczyna działać, rana od pocisku który rykoszetował na hełmie, zostawiając głęboką bruzdę na skroni Jakubowskiego, też wyglądała lepiej, najgorsze już minęło.
-Ale jestem głodny Maciuś, masz coś na ząb- porucznik usiadł na posłaniu, chwilę walczył z nudnościami i zawrotemi głowy, próbował się podnieść ale nie miał siły...
-Już się robi! -Sekowski z uśmiechem na twarzy wybiegł z szałasu
-Jak pańska głowa poruczniku?!
Jakubowski odwrócił się gwałtownie, w końcu szałasu przy malutkim stoliku siedział chorąży Modzelewski. Był zarośnięty w poplamionym krwią mundurze, widać było ogromne zmęczenie i smutek na jego twarzy.
-Jak to... - Jakubowski próbował dobrać odpowiednie słowa- jak udoło się wam wyjść z tego panie chorąży?! Znaleźliśmy torbę, pasy zniszczone całe we krwi...?!
-Pocisk upadł kilka metrów odemnie, uratował mnie koń, którego oporządzałem większość odłamków trafiła w niego ale podmuch rzucił mnie w pobliskie krzaki, ziemia i kawałki tego biednego stworzenia przykryły mnie, straciłem przytomność, ot cała historia- chorąży uśmiechnął się ale było widać że zrobił to odruchowo
-Boże szefie, szukaliśmy... ale tylko ta torba... jak się pan tu znalazł?!
-Ocknąłem się już po bitwie, wieczorem, wygramoliłem się jakoś z pod ziemi, straszny widok panie poruczniku z taborów nic nie zostało, konie, ludzie wymieszani, masakra... Słyszałem w oddali pojedyncze strzały i jakieś głosy, ale po niemiecku, przeczołgałem się na skraj pagórka, stamtąd miałem widok na skrzyżowanie. Widziałem w blasku płomieni Niemców przeszukujacych nasze umocnienia, widziałem jak te skurwysyny dobijają rannych... na skrzyżowaniu stał taki mały samochód sztabowy z jakimiś oficerami, przyprowadzono im jakiegoś wyższego rangą polskiego oficera, nie mogłem z tej odległości go rozpoznać, był w hełmie, wyglądał jak kawalerzysta. Jeden z Niemców podał tym oficerom jego szablę, słyszałem jak się cieszyli z trofeum... potem usłyszałem głośne Nein! i jeden z tych bydlaków wyciągnął pistolet i strzelił kawalerzyście w twarz...
-To mógł być pułkownik Dobosz! - powiedział Jakubowski - Cholerne świnie, mordują bezbronnych i jeńców - zawył w bezsilności. - a jak dołaczyliscie do nas chorąży?!
-Wiedzialem że nie mogę zostać na wzgórzu, zobaczyłem że po prawej stronie zaczyna się mały zagajnik i bagna, pomyślałem że to jedyny kierunek ucieczki. Trochę czołgania trochę marszu i jakoś udało mi się dotrzeć do zagajnika, musiałem odpocząć, pan rozumie - Modzelewski poklepał się po sporym brzuchu- po paru minutach usłyszałem jakby sapanie, coś niewątpliwie zbliżało się do mnie ale w zapadających ciemnościach nie mogłem rozpoznać Co! W ostatniej chwili na tle łuny zobaczyłem jakąś zwalistą sylwetkę z wielkim tułowiem...idącą prosto na mnie. Niedźwiedź - pomyślałem, rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu jakiejś broni lub polana, mój pistolet zgubiłem jak zerwało mi pasy, Nic! - no to pięknie pomyślałem, przeżyłem bitwę a zginę jako kolacja dla tego zwierza.
Skuliłem się jak tylko mogłem i czekałem na cios! Sapanie było już tuż tuż, ciężkie dudnienie łap uderzajacych o ziemię, rozrywało mi czaszkę... wtem to coś zawadziło łapą o wystający korzeń i z runeło na moją kryjowkę, usłyszałem tylko soczyste- No żesz kurwa mać! - i kapral Koza z Panem porucznikiem na grzbiecie wylądował mi na głowie.
Jakubowski śmiał się juz na całego, udało mu się wstać i chwiejnym krokiem podszedł do chorążego, objął go rękoma i mocno uścisnął
-Dobrze mieć pana znowu przy sobie!

Wrześniowe niebo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz