Na wyraźną próbę moich najwierniejszych czytelnikow-kotkapazurki i youkus85, piszę dalsze losy porucznika Jakubowski.
Było już dobrze po północy, kiedy resztki kompani por. Jakubowskiego dotarły do Kalisza. Po drodze mijali spalone wsie i małe siedliska prawie całkowicie opuszczone przez mieszkańców. Gdzie nie gdzie na swojej trasie widzieli mrożący krew w żyłach widok, zabitych ludzi i koni, porozrzucane sprzęty domowe, zniszczone wozy, opuszczone zwierzęta hodowlane, ludzi z obłędem w oczach siedzących koło zwłok swoich bliskich... niemieckie lotnictwo masakrowało bezbronnych cywilów, wprowadzając chaos i strach na polskich drogach.
W oddali było już widać łunę pożarów z płonących przedmieść Kalisza, smród płonących ludzi i zwierząt nie pozwalał ani na chwilę na złapanie świeżego powietrza.
Porucznik z szer. Sekowskim i Ślązakiem jako pierwsi dotarli do miasta, zostawiając kolumnę pod opieką szefa kompani, na rogatkach tuż przed miastem.
-Maciuś, podjedź pod magazyny i zobacz czy jest jakaś szansa uzupełnić nasze zapasy, a my ze Ślązakiem jedziemy do sztabu, zobaczymy co dalej, jakie są rozkazy...
Budynek sądu został trafiony bombą w połowie był zawalony, wszędzie walały sie pogruchotane meble i zwały dokumentów.
Przed sądem porucznik odnalazł jakiegoś żołnierza z garnizonu.
-Szeregowy możecie mi powiedzieć co tu się wydarzyło?! - Gdzie jest sztab?!
-Kurwa jaki sztab poruczniku, nie widzi pan co tu się dzieje, wszyscy nie żyją. Wczoraj nadlecialy niemieckie samoloty i rozwaliły wszytko w drobny mak!
-Uspokój się człowieku, gdzie półkownik?!
-Nie żyje, jak rozpoczął się nalot, wyskoczył na skwer przed sądem i zaczął strzelać do tych samolotów z pistoletu krzycząc " Do cholery gdzie jest nasze lotnictwo", kiedy bomba trafiła w sąd, podmuch rozmazał go na tej ścianie - wskazał budynek piekarni naprzeciwko sądu-nic nie mogliśmy zrobić!
-Kto teraz dowodzi?!
Szeregowy przyjrzał się uważnie porucznikowi.
-Pan?! W biurze burmistrza jest kapral Sowa, to jedyny podoficer jaki został z nami!
-Dobrze, pójdziecie teraz szeregowy po moich ludzi czekają na skraju miasta w kierunku na Ostrów, powiecie sierżantowi Modzelewskiemu żeby zebrał wojsko na placu przed sądem!
-Rozkaz panie poruczniku - strzelec oddalił się nieśpiesznie.
-Co myślicie kapralu- zwrócił się do Ślązaka?
-Myśla sobie że nie mogemy tu za długo siedzieć panie poruczniku bo te pierońskie gizdy znajdą sposób żeby przeleźdź przez ta rzeka a wtedy będzie źle z nami.
O tym samym myślał Jakubowski
-Dobrze, poczekajcie tu na resztę kompanii a ja poszukam tego kaprala.
-Rozkaz- Koza strzelił służbiście obcasami.Jeżeli Wam się podoba to będę pisał dalej...
Magistrat znajdował się w okazałej dwupiętrowej willi oddalonej tylko kilka przecznic od sądu.
Już z daleka porucznik zauważył jasne plamy na froncie budynku, widocznie ktoś zapobiegliwy zdjął tabliczki i godło żeby nie wpadły w ręce wroga, a może z jakiej innej przyczyny...
Masywne drzwi były otwarte, Jakubowski zajrzał do środka, widać było spory nieład, porozrzucane dokumenty, jakies sprzęty, spakowane skrzynie stojące pod ścianą...
Porucznik odnalazł gabinet burmistrza i bez płukania wszedł do środka.
Przy ogromnym dębowy biurku siedział jowialny pan we fraku, z włosami zaczesanymi na prawo, próbującymi zakryć sporą łysinę.
Różowa, błyszcząca od potu twarz z małym wąsikiem dopełniała obrazu tego bardzo nieprzyjemnego typa.
Tyłem do wejścia siedział kapral Sowa w rozpiętym mundurze w rękach trzymał sporej wielkości krysztalowy kielich, dopiero teraz Jakubowski spostrzegł baniak wina na stole i dymiące mięso na półmisku - zdał sobie jak bardzo zgłodniał.
-Z nieba mi pan spadł, kochaniutki-mówiąc to burmistrz wstał od biurka i wyszedł na przeciwko porucznika, wyciągając pulchną tłustą dłoń na przywitanie- jestem burmistrzem, nazywam się Ksawery Pośpiech.
-Jakubowski - Porucznik podał z niechęcią dłoń na powitanie.
-kapral Sowa - zołnierz zerwał się z krzesła i próbował zapisać mundur ale nie udawało mu się to z racji wypitego alkoholu.
-Proszę usiąść poruczniku, napije się pan kieliszeczek? - spytał nieśmiało burmistrz.
-Nie przyszedłem tutaj pić, burmistrzu, z mojej kompanii zostało tylko 26 ludzi, reszta zginęła albo została ranna, tutaj ma pan dokładnie zaznaczone miejsce gdzie leżą moi ludzie - wskazał miejsce na mapie która wyciągnął z mapnika-ma się pan zająć godnym pochówkiem dla nich, zrozumiano?!
-Pan się zapomina młody człowieku, ja jestem tutaj władzą...-rozpoczął burmistrz
-Cisza!!! - wrzasnął porucznik-Jest wojna a w związku z tym wszystkie służby cywilne podlegają jurysdykcji wojskowej, czy to jasne?!!!
-Ale ja...
-Żadne JA panie burmiatrzu. Niemcy dotrą do miasta za góra dwa dni do tego czasu ma się pan zająć rannymi i prowiantem dla wojska. Jeżeli będzie taka potrzeba zorganizuje pan podwody i odeśle pan rannych dalej, zrozumiano?!
-Tak jest panie oficerze -burmistrz usiadł zrezygnowany.
-Kapralu jaka jednostka i przydział?!
-Drugi batalion forteczny z Modlina, szósta kompania transportowa, przysłali nas tu z zaopatrzeniem, jeszcze przed wojną, potem był nalot moi dowódcy zginęli w sztabie, tylko ja i kilku chłopaków zostało-odpowiedział kapral, stojąc na baczność, alkohol ulotnił się z głowy Sowy widząc jaki ostry jest ten młody oficer.
-Proszę się zgłosić rano że swoimi ludźmi kapralu, będę koło budynku sądu, znajdzie mnie pan, a teraz odmaszerować.!
-Tak jest - Sowa strzelił obcasami i wybiegł z gabinetu.
-Panie oficerze - zaczął nieśmiało burmistrz - wszyscy uciekli, zostałem tylko ja, i te worki - wskazał na sześć sporych rozmiarów szarych worków stojących pod ścianą. Worki miały namalowany czerwony pas na całej długości i godło państwa na środku, wszystkie były zaplombowane.
-To nie moja sprawa-odparł Jakubowski
-Ależ panie poruczniku, dostałem jasne dyspozycje że mam to przekazać do dowódctwa obrony tego odcinka, ale jak pan już wie wszyscy zginęli w budynku sądu i to pan teraz jest najwyższy stopniem..
-Proszę pokazać te dokumenty-przerwał mu porucznik.
-Proszę - urzędnik wyjął z szuflady, szarą zalakowaną kopertę.
Jakubowski złamał pieczęcie, wyjął jedna kartkę papieru i szybko przebiegł wzrokiem po tekście.
-Niech pan czyta - podał kartkę burmistrzowi.
-Trzy miliony złotych, Boże co my co Pan ma zamiar z tym zrobić?!
-Są to pieniądze zbierane prze obywateli na uzbrojenie dla armii, ale jak pan widzi, już jest trochę za późno na to nie uważa pan?!
-Tak ale co teraz?!
-Nic, pieniądze nich pan gdzieś schowa, zakopie nie wiem co pan zrobi najważniejsze nie mogą wpaść w ręce wroga. Rozumie Pan?!
Jakubowski miał ważniejsze sprawy na głowie, a nie opieka nad tymi pieniędzmi, był już zmęczony i chciał jak najszybciej wrócić do swoich ludzi.
-Żegnam-porucznik odwrócił się na pięcie i szybko zbiegł po schodach, idąc korytarzem kątem oka zobaczył w otwartych drzwiach pokoju gospodarczego, wiszące pęta kiełbasy, szynki i inne smakołyki.
Pieprzyć to pomyślał, zerwał kilka pęt kiełbasy i szybko oposcił budynek.
Jakubowski miał nadzieję że spotka w magistracie kogoś z dowódctwa drugiej lub trzeciej kompanii, a nie tłustego burmistrza i pijanego kaprala!To tylko pierwsza część dalszych losów porucznika, dajcie znać czy chcecie poznać ich więcej. Pozdrawiam wszystkich którym się podobało.
Jakubowski nie spał zbyt długo, ale przynajmniej nie był już głodny, gospodyni u której się zatrzymał na noc usmażyła mu pyszną jajecznicę na kiełbasie którą zabrał z magistratu.
Żołnierze zbierali ekwipunek, pakowali amunicje i żywność na wozy, wszystko zdobyte dzięki pomysłowości i zaradnosci sierżanta Modzelewskiego.
Prawie wszyscy wyfasowali sobie nowe mundury (z wyjątkiem Ślązaka) nawet szer. Sekowski miał nowy sort, i coś zmieniło się w jego wyglądzie...
-Dzień dobry poruczniku-Modzelewski zasalutował służbowo-
W tych magazynach mają wszystko czego potrzebujemy. Mamy oporządzenie, amunicję, leki i żywność dla nas i koni na dwa tygodnie, trochę gorzej z bronią znalazłem tylko kilka skrzyń z francuskimi karabinkami MAS wz36
z amunicją i trochę granatów, niestety nie ma nic do Ura. - wyrecytował sierżant.
-Dziękuję sierżancie-porucznik wiedział że Modzelewski o niczym nie zapomniał- czy widział pan kaprala Sowę?!
-Tak, jest ze swoimi ludźmi za ruinami sądu - Co mamy zrobić z pozostałymi zapasami poruczniku?
-Żywność rozdać cywilom, resztę amunicji zniszczyć, nie może wpaść w ręce Niemców!
Tak jest - wypężył się sierżant - aha na pańskiej kwaterze zostawiłem coś dla pana.
Kapral Sowa ze swoim oddziałem zebrał się w małym ogrodzie za sądem, pod jedną z ocalałych ścian widać było siedem świeżych grobów, oficerskie rogatywki na krzyżach świadczyły że spoczywają tu ofiary niemieckiego nalotu na sztab.
-Kapralu jak stan i uzbrojenie?!
-Jedenastu ludzi, osiem karabinów i jeden erkaem z zapasem amunicji.
-Transport?
-Przed nalotem udało nam się ukryć jedną z ciężarówek, reszta niestety zniszczona.
-W związku z tym, że pański dowódca nie żyje, postanowiłem wcielić pańskich ludzi do naszej kompanii, czy to jasne?!
-Tak jest panie poruczniku, jest tylko jeden problem, moi ludzie to albo starzy ludzie albo młokosy kompletnie nie ostrzelani...
-Trudno jest wojna, szybko się ogarną kapralu-bez przekonania odpowiedział Jakubowski - Proszę zebrać swoich ludzi i zgłosić się do sierżanta Modzelewskiego i przekazać mu żeby całą amunicje I zapasy załadować na ciężarówkę!
-Tak jest- Sowa odpowiedzieł niezbyt zadowolony - a mogę spytać panie poruczniku, w jakim kierunku się udajemy?
-Musimy nawiązać kontakt z jakąś większą jednostką, a kierunek cóż jedyny słuszny w tym wypadku Warszawa!
-Tak jest - z uśmiechem na ustach odparł kapral-jestem z Pragi-krzyknął na odchodne i poszedł pogonić swoich ludzi.
Jakubowski właśnie zbierał się na swojej kwaterze, gdzie przebrał się w nowiutki mundur z pasem i koalicyjką, miał też nowe rękawiczki i hełm (własny został gdzieś na placówce pod mostem) prezenty od sierżanta.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Wejść
-Dzień dobry poruczniku - znał już ten głos, burmistrz Pośpiech!
-Słucham! - Porucznik nawet się nie odwrócił
-Czy zna Pan najnowsze wieści, otóż Anglia i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom! - z radością w głosie wykrzyczał burmistrz.
-To bardzo dobra wiadomość burmistrzu, ale co to ma wspólnego z Panem-Jakubowski, odwrócił się i spojrzał na Pośpiecha, który ubrany był w coś w rodzaju stroju na polowanie, bryczesy, skórzana kurtka, oficerki na nogach a obraz dopełnił idiotyczny kapelusik z piórkiem.
-Widzi pan, jako że wojna może się teraz szybko skończyć, nie uważam żebym musiał te pieniądze chować lub zakopać jak pan sugerował, ale udam się z pana jedenastką w drogę do Warszawy.
-Pan żartuję-krzyknął porucznik-nie będę pana niańczył, i brał odpowiadzialności z te pieniądz...
-Otóż to-przerwał mu grubas - nie będzie Pan za nic odpowiadał, chcę tylko dołączyć do kolumny i gwarantuje nie będę się naprzykrzał...
-Dość tego, mam tylko nadzieję za przekazał pan komu trzeba o co prosiłem, a co to drogi-ostrzegam, jak tylko zacznie pan sprawiać kłopoty osobiście strzelę Panu w łeb!
-Wszystko załatwione, ludzie są panu wdzięczni że podzielił się pan z nimi zapasami z magazynów i zaopiekują się poległymi! O której wymarsz?! - Pośpiech całkowicie zignorował groźbę.
-O zmroku- odpowiedział Jakubowski i poszedł osobiście sprawdzić przygotowania, a tak naprawdę nie mógł już patrzeć na tę kreaturę.
CZYTASZ
Wrześniowe niebo
Ficção HistóricaWrzesień 1939 roku, mały oddział pod dowództwem niedoświadczonego porucznika musi stawić czoła niemieckiej agresji...