Rozdział drugi

72 10 0
                                    

                 

Czułam zimno, a to, co temu towarzyszyło doświadczyłam pierwszy raz w życiu. Biegłam najszybciej jak potrafiłam, pomimo że nogi drżały mi od wysiłku. Serce, niczym gong w świątyni, dudniło w mojej piersi. Mój oddech był nierówny, a powietrze urywanymi salwami dostawało się do moich płuc. Burza rozpętała się nad moją głową, a ja nie byłam w stanie nawet określić, kiedy dokładnie. Widziałam tylko czerń, a krople wody wpadały do moich oczu. Biegłam w kierunku domu, lecz kto wie, czy obrałam dobrą drogę? Potykałam się o moje nogi, a rękę przycisnęłam do piersi, zaciskając w dłoni materiał czarnej bluzki. Czułam, że się duszę, a z mojej krtani wydobył się cichy jęk. Trochę siły kobieto! Wykrzyczałam do siebie w myślach i stanęłam gwałtownie, próbując wziąć większy oddech. Przetarłam drżącą ręką oczy i parę razy zamrugałam powiekami. Spojrzałam na moją rękę ubrudzoną na czarno, gdy starłam tusz, ale widziałam nieco lepiej. Podchodziłam do drzewa niedaleko mnie, ale w połowie drogi upadłam. Co się ze mną działo? Dlaczego byłam tak irytująco słaba? Gdzie się podziała ta cała odwaga i siła we mnie?

Poderwałam gwałtownie głowę, gdy do moich uszu dotarło trąbienie. Spojrzałam przed siebie, a przed moimi oczami nagle świat pojaśniał. Byłam w stanie tylko dostrzec ledwo widoczne zarysy drzew oraz lekko ruchliwą ulice naprzeciwko. Objęłam się ramionami i zamknęłam oczy. Moje palce całkowicie przemarzły i czułam się, jakbym zamiast nich miała kawałki lodu.

            Czułam ciepło, rozchodzące się po całym moim ciele. Oh, jak przyjemnie. Objęłam mocniej kubek z gorącą herbatą i oparłam się o ścianę. Siedziałam we własnym pokoju i czułam się, jakby ktoś nareszcie zabrał z moich barków i serca jakąś cząstkę niewypowiedzianego ciężaru. Westchnęłam ciężko i wypiłam malutki łyczek z mojego ulubionego kubka z kłapouchym, który bardzo dawno temu tutaj zostawiłam. We własnym umyśle miałam... nic. Pustkę, jakby zdarzenie z dzisiaj nie miało miejsca. Wróciłam do domu, zrobiłam to co zawsze – rozebrałam się z wierzchniego ubrania, rozpakowałam się, przywitałam się z pustymi ścianami domu i usiadłam nie robiąc nic. Nie czuję żadnego strachu ani żadnych innych, negatywnych uczuć. Tylko zaciekawienie. Cóż to było? Co sprawiło, że uciekłam? Widzieć – widziałam. W pierwszym odruchu wyglądało jak zwykły odłamek plastiku, w dotyku przypomniało skórę, a przede wszystkim ruszyło się. Złapało mnie w solidny uścisk i wydawałoby się, jakby chciało się wydostać spod ziemi. Byłam na cmentarzu, a pierwsza myśl jaka mnie naszła, przypomniała niczym z jakiegoś taniego horroru - Zombie. Zaśmiałam się lekko pod nosem, lecz brzmiało to raczej jak ironiczne chrzęszczenie. Większej głupoty nie mogłam wymyślić, lecz jakie było na to wytłumaczenie? Istoty nadnaturalne nie istniały w naszym świecie i nigdy nie będą. Przy najbliższej okazji wrócę tam. I wiedziałam, że to zrobię.

– Sakura! – po domu rozległo się echo trzaśnięcia drzwiami, a zaraz po tym bardzo stłumiony głos Deidary. – Jesteś już?

– Jestem! Co jest? – Odpowiedziałam mu i podniosłam się z łóżka. Zrzucając mozolnie koc z nóg, podeszłam do drzwi i wyszłam, podchodząc do klatki schodowej.

– Sakura! – Ponownie wykrzyknął moje imię.

– No co jest? – Oparłam się o białą balustradę i spojrzałam w dół, gdzie zaraz pojawił się blondyn. – Ty nie na uczelni? – Zapytałam, przypominając sobie, że o czternastej zaczynały się jego wykłady.

– Nie, bo idiota Hidan bez mojej wiedzy wpadł tutaj i zabrał mój samochód do przeglądu. Pominąć fakt, że sam powinien być na tych zajęciach. – Westchnął ciężko poprawiając grzywkę, która naszła mu na oczy. Spojrzał ponownie do góry na mnie i uśmiechnął się łobuzersko. – Dlatego zbieraj się mała i zabieram Cię gdzieś. – Podniosłam brew do góry, czego oczywiście nie mógł zbyt dobrze dostrzec, lecz zrobiłam pobłażającą minę, którą już musiał zauważyć. – O co chodzi?

Ai o IsoideOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz