Atak?

8 1 0
                                    


-I jesteś w niebezpieczeństwie. - odparł poważnie.
Zapadła na chwilę cisza.

-Przestaje mi się to podobać. Jeśli mi grozisz...
-Nie. To nie ja Ci grożę. - chłopak rozejrzał się po okolicy dość podejrzliwie.
-Teraz Cię zostawiam, miej się na baczności i... Do zobaczenia. - dodał. Nie czekając na odpowiedź skołowanego blondyna, wstał i odszedł pośpiesznie. Chłopak siedział chwilę nie za bardzo rozumiejąc co tu właśnie zaszło. Cóż.. Dużo wariatów na świecie chodzi! Dojadł ciastko i szybko udał się na miejsce spotkania. Trochę czasu mu to zajęło. Z nowych dochodem wyszedł na dwór dopiero koło godziny 2:15.
Noc było przyjemna, bezchmurna.
Gdy zmierzał tak do domu, zmęczony, poczuł nagle, że ktoś go obserwuje. Zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Budynki, puste ulice... Przystanek na którym spał jakiś bezdomny. Nic więcej... A jednak prześladowało go nieodparte przeczucie, że ktoś go obserwuje i podąża za nim jak cień. Dość szybko przypomniał sobie nawiedzonego chłopaka z wieczoru w kawiarence. Poprawił nerwowo torbę i szybki krokiem ruszył do domu. Lepiej mieć się na baczności. Cholera wie czy znów się nie pojawi!
Gdy tak przemierzał uliczki, nagle ktoś wyszedł mu naprzeciw. Wysoka postać z parasolem... Parasolem!? Przecież na niebie nie ma nawet jednej chmury..
Zatrzymał się na chwilę, nieznajomy szedł wprost na niego.
Cofnął kilka kroków w tył... Wystraszony tym krzyknął i chciał ruszyć do biegu, jednak postać znalazła się tuż przy nim a nad ich głowami rozpostarł się wielki parasol

-Nie wiem jak się tu znalazłeś ale powinno Cię tu być. - odparł nieznajomy.
-C-co...?

I parasol został zamknięty. To co zdążył zobaczyć to bardzo jaskrawe, fioletowe światło które objęło całe pole widzenia. Z sekundy na sekundę stawało się coraz bardziej jaskrawe i rażące, aż nastąpiła całkowita ciemność.
Szum jaki słyszał, nie mogąc dojść skąd dochodzi, był nie do zniesienia. Rozchodził się w całej głowie, wibracje rozpościerając na resztę ciała.
W końcu wszystko umilkło. Otworzył powoli oczy. Było jasno... Dzień?
Leżał na czymś miękkim i lekko wilgotnym. Odetchnął głębiej i z zacisnął mocno powieki by po chwili znów je powoli otworzyć. Tak. Nie było wątpliwości, jest dzień. Widział błękitne niebo, leniwie płynące puchate chmury zaś liście drzew szumiały cicho i spokojnie.
Wiatr delikatnie muskał go po twarzy. Usiadł powoli. Po tej podróży jeszcze kręciło mu się w głowie. Zobaczył, że to co czuł pod sobą w rzeczywistości było zieloną i soczystą trawą. Taką jakiej się nie widuje w mieście. Rozejrzał się całkowicie zdezorientowany. Dookoła widział dumne wysokie drzewa o niesamowicie grubych pniach. Korony były bardzo rozłożyste i dawały dużo cienia. Musiały być stare, widzieć i pamiętać wiele...

Był sam. Nieznana osoba która go zaatakowała zniknęła bez śladu.
Podniósł się z ziemi i otrzepał. Rozejrzał jeszcze raz nie dowierzając.
-To jakiś żart....? - spytał cicho i opatulił lepiej sweterkiem. Powoli ruszył przed siebie. Dotknął jednego drzewa.. Potem drugiego i trzeciego... Podszedł i uderzył w nie z całej siły, aż ręka go zabolała a kostki zrobiły się czerwone.
To było jeszcze bardziej przerażające, bo prawdziwe..
Odsunął się powoli od drzewa i objął za ramiona

-Czuje Cię... Boli mnie... Znikaj kurwa znikaj! - kopnął, aż kawałek kory się odkruszył i chłopak wylądował na tyłku.
Sapnął aż zaciekle. A drzewo niewzruszone nie znikało... Nic nie robiło.
Cóż robić? Wstał ponownie. Otrzepał się i ruszył przed siebie.
Miejsce w którym się obudził było niewielką polanką. Dalej natomiast był wielki las. Idąc tak przed siebie ciężko było stwierdzić, czy nadal człowiek idzie do przodu czy już zakręcił...
Powietrze było tutaj odurzająco czyste. Bez spalin i zanieczyszczeń... Smrodu miejskiego życia i kebabów.
Gdy tak szedł, poczuł nagle coś nowego. Zapach ogniska.
Przyśpieszył od razu, idąc w końcu w jakieś konkretne miejsce!
Spomiędzy drzew wynurzyła się drewniana chata. Dość spora, przed nią do ogrodzenia przywiązany był koń.
-W końcu jakaś cywilizacja... - uśmiechnął się od razu i raźnie podszedł do drzwi. Zapukał i czekał aż ktoś otworzy. Nic takiego jednak się nie wydarzyło.
Spojrzał na konia po czym znów zapukał.

-No... Nie mówcie, ze nikogo nie ma... - mruknął i zajrzał przez okna. Niestety, zasłonięte.
Po chwili do jego uszu doszedł odgłos kroków. Najpierw jedne. Potem drugie... A potem głos. Uniesiony, potężny głos. Ktoś krzyczał. Mina mu zrzedła...
Drzwi nagle z hukiem się otworzyły. Zamiast jednak zobaczyć gospodarza, to zobaczył lecącego chłopaka. Dość wysoki... Tak się mogło zdawać. Młody chyba. W locie dojrzał jeszcze brązowe włosy i postać upadła twardo na ziemie.

-I więcej się mi tu nie pokazuj!!! - Wydarł się wysoki mężczyzna. Wyglądał jak wielka chodząca góra mięsa. Był barczysty, ramiona wyglądały jakby ktoś w nie siłą powkładał bułki.
Chłopak zupełnie zdębiał. Stał jak sparaliżowany wpatrując się w łysego mężczyznę.
Facet sapnął zdenerwowany i pokręcił głową. Nagle spojrzał na Kiyoshiego zaskoczony, dopiero go zauważył..

Jego zielone, zimne oczy miażdżyły wręcz chłopaka.
- Razem z nim przylazłeś?! Ty... - chwila ciszy, przyjrzał się jeszcze raz intruzowi

-A to co znowu za pajac....? - mruknął bardziej do siebie - Co Ty masz na sobie laluniu...??

KiyoshiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz