Rozdział 1. Znaleziony na brzegu.

158 9 6
                                    

Chłodny wieczór, słońce już prawie zniknęło za syczącym oceanem. Pewna dziewczyna przechadzając się brzegiem zauważyła nieprzytomnego chłopaka, czym prędzej do niego podbiegła. Chłopak miał czarne włosy, niebieskie oczy, które wyglądały jak błyskawice, przez brak koszuli na jego klatce piersiowej przykuwał uwagę dziwny naszyjnik w kształcie smoka. Smok ten był wykonany z przepięknego, czerwonego kryształu i wisiał na czymś w rodzaju winorośli.
-Kim jesteś i skąd się tu wziąłeś? - zastanawiała się dziewczyna.

Następnego ranka...
- C-co się stało? Gdzie jestem?
Zastanawiał się chłopak otwierając powoli oczy i rozglądając się po pokoju w którym leżał. Przez potworny ból w prawej ręce i lewej nodze nie był w stanie wstać lub chociażby usiąść na łóżku na którym leżał i do tego jego plecy były obolałe do takiego stopnia że ledwo się ruszał nawet leżąc. " To pewnie przez ten upadek... Ale bywało gorzej, powinienem z tego wyjść bez żadnego szwanku.", pomyślał podczas gdy drzwi do pokoju uchyliły się, a do pokoju weszła dziewczyna z blond włosami, o szaro-niebieskich oczach i małym zgrabnym nosku. Miała na sobie piękną szmaragdową suknie, złote kolczyki z diamentami i buty na niewielkim obcasie. Chłopak wpatrywał się w nią, aż podeszła do niego.
- Myślałam, że się już nie obudzisz. - powiedziała słodkim i delikatnym głosem.
- Kim jesteś? - spytał szorstko chłopak.
- Na imię mi Lucy.
- Skąd się tu wziąłem? - spytał już troszke twardszym tonem.
- Znalazłam cię kilka dni temu wieczorem na plaży. Leżałeś nieprzytomny więc zabrałam cię tutaj żebyś wypoczął.
- Długo tu leżę?
- Sześć dni.
- Tak długo? - spytał zdziwiony.
- No trochu śpioch z ciebie. - odpowiedziała podśmiechującym głosem. - Lekarz stwierdził że zapadłeś w śpiączke i nie wiadomo kiedy się obudzisz.
- Lucy pośpiesz się, musimy wychodzić. - ktoś zawołał zza drzwi.
- Muszę iść. Kiedy wrócę przyjdę do ciebie. Paa. - Lucy wyszła zostawiając chłopaka.

Kolejne kilka godzin spędził sam leżąc w pokoju i spoglądając przez okno przy łóżku. Pokój miał kilka regałów z książkami, niewielki kominek i biurko na którym leżały rysiki i kilka kartek papieru podzielonych na dwa stosiki. Chłopak kątem oka zobaczył szkice na kilku rozrzuconych po biurku kartkach. Były to szkice ludzi, krajobrazów, zwierząt. W dodatku były bardzo dobrze wykonane, osoba rysująca musi mieć ogromny talent.

Blisko godziny czternastej ktoś zapukał do pokoju, po czym w drzwiach ukazał pewien mężczyzna w garniturze mówiąc, że przychodzi z wiadomością iż rodzice Lucy chcieliby go bliżej poznać i zapraszają go na obiad, który odbędzie się za godzinę. Gdy chłopak się zgodził nieznajomy kładąc parę eleganckich spodni, butów i śnieżno białą koszulę przy łóżku dodał, że proszono aby założył to do obiadu. Mimo ogromnego bólu który nie dawał o sobie zapomnieć chłopak wstał i podziękował. Nieznajomy wyszedł, a on sam zaczął się przebierać. Godzinę później ta sama osoba co wcześniej przyszła po niego mówiąc aby podążał za nim, i tak też zrobił. Idąc korytarzami chłopak zauważył bogate zdobienia i liczne obrazy w złotych ramach, a przy każdym obrazie popiersia wykonane z białego marmuru.
-Przepraszam, kim pan właściwie jest?
-Jestem posłańcem panienki Lucy. Prosiła abym panicza zaprowadził do sali obiadowej.
-Kim jest ta osoba? - spytał zatrzymując się przy jednym z obrazów.
-To generał Airon Victory, jeden z najsilniejszych generałów rodziny Victory. Czemu o niego pytasz sir?
-Zaciekawiła mnie jego opaska na oku, jest jakaś dziwna...
-Ponieważ jest zrobiona ze smoczej łuski sir.
-Co!?
-Podczas jednej z bitew generał Airon własnoręcznie zabił jednego ze smoków lecz stracił przez to lewe oko. Aby pokazać smokom, że nie są one niczym wyjątkowym zrobił tę przepaske ze stopionej łuski.
-Chodźmy już. -powiedział ostatni raz spoglądając na obraz z ogromnym gniewem na twarzy.
-Czy coś się stało sir?
-Nie... po prostu nie chcę się spóźnić. - odpowiedział już spokojnym głosem, lecz wewnątrz gotował się z gniewu.
Resztę drogi spędzili w ciszy, aż dotarli do sali obiadowej gdzie Lucy i jej rodzice już czekali. Ojciec Lucy nie był zadowolony ze spóźnienia i od razu gdy weszli wstał i zaczął wyzywać posłańca. Lecz on nawet nie zareagował, ale po jego twarzy było widać że słowa wypowiadane przez ojca Lucy bardzo go raniły.
-Proszę o wybaczenie. - wtrącił się chłopak i po chwili wszyscy widzieli go klęczącego.
-Że co proszę? - spytał wściekły mężczyzna.
-Spóźnienie to moja wina, ponieważ poprosiłem aby opowiedział mi o jednym z obrazów w pańskim domu. Bardzo przepraszam.
-Czy to prawda Kai? - spytał podejżliwie mężczyzna.
-T...tak. - odpowiedział zdezorientowany posłaniec.
-W takim razie możesz odejść.
-Dziękuje sir.
-A ty chłopcze wiedz że nie toleruje spóźnień.
-Raz jeszcze przeszpraszam.
-Usiądź, zaraz powinni podać obiad.
Chłopak usiadł a po kilku minutach kilku kelnerów wyszło z tacami pełnymi przeróżnych potraw. Po położeniu ich na stół ojciec Lucy pozwolił odejść służbie i zaczęliśmy jeść. Potrawy podane przez szefa kuchni były doprawdy wyborne. W każdym kęsie było czuć idealnie łączące się zioła które idealnie podkreślały smak mięs i sałatek. Podczas obiadu ojciec Lucy biorąc kielich wina spytał chłopaka.
-Powiedz chłopcze, jak się czujesz?
-Jestem jeszcze obolały ale bywałem w gorszym stanie, więc ból nie sprawia mi większego problemu.
-Bywałeś w gorszym stanie? - spytała matka Lucy patrząc na chłopaka ze zdziwieniem. - Jak to możliwe?
-Uczestniczyłem w nie jednej walce, które różnie się toczyły.
-Ja również nie raz walczyłem na nie jednej bitwie...ale nigdy nie doznałem chodźby takich obrażeń ja ty teraz.
-Ponieważ ja zawsze walczyłem ze smokami...tylko i wyłącznie z nimi.
-W tak młodym wieku walczyłeś ze smokami? - wtrąciła się Lucy.
-Owszem. - odpowiedział spokojny.
-Więc może należysz do Smokobójców? - spytał z zafascynowaniem ojciec dziewczyny.
-Do kogo? - spytał zaskoczony chłopak.
-Więc nie należysz do tego legendarnego Zakonu Smokobójców?
-Nie, jestem samotnikiem. - odpowiedział chłopak. - Po nazwie zgaduje, że zajmują się zabijaniem smoków. - stwierdził delikatnie zaciskając pięść pod stołem.
-Dokładnie, również Draigonów. Zakon ten ma jednych z najlepej wyszkolonych sabójców naszych czasów. Jeszcze nigdy nie przegrali żadnej bitwy.
-Trzeba przyznać że mają pole do popisu.
-A ty chłopcze? Zabiłeś już jakiegoś smoka?
-Nie. - odpowiedział zupełnie pustym głosem.
-Mimo walk nie zabiłeś jeszcze żadnego? Dlaczego?
-Nie było okazji żeby jakiegoś zabić. Głównie staram się bronić bo sam zbyt wiele nie zdziałam.
-Słuszna uwaga.
Po obiedzie szef kuchni podszedł do stołu pytając o ocenę, ojciec Lucy chcialił go ponad wszystko opowiadając jak wielki kucharz posiada talent. Chwilę potem zaczęli rozmawiać o finansach, gospodarce i tego typu rzeczach. Rozmowę przerwał im posłaniec, który po przyjściu zaczął cos szeptać do jej ojca. Gdy skończył ojciec Lucy, teraz już z poważną miną, odszedł od stołu i wyszedł bez słowa pożegnania. "Ciekawe co się stało?", siedział zamyślony. Po obiedzie każdy poszedł do swojego pokoju. Ale gdy Lucy odchodziła wydawała się czymś przytłoczona.
Siedząc w swoim pokoju nadal nie do końca rozumiejąc jak się tu znalazłem... Kiedy podszedłem do okna spoglądając na ogromny i przepiękny ogród który kończył się przy wielkim odbijającym promienie słońca jeziorem. Nad jeziorem ktoś siedział, nie trudno było się zorientować że była to Lucy...
-Ładny widok.
-Co? Kiedy tu przszedłeś? - spytała zdezorientowana.
-Przed chwilą. - odpowiedziałem przysiadając obok niej.
Teraz nie miała już tej sukni co wcześniej, kolczyki i buty z obcasem też zniknęły. Miała na sobie krótkie spodenki, luźną koszulkę i najwyklejsze buty. Siedziała skulona wpatrują się w jezioro. Po chwili chłopak dostrzegł niewielką łezkę spływającą jej po policzku.
-Co się stało? - zapytał.
-To nic... Tylko to wszystko... Nie powinno tak być... Przez tą wojnę wszystko się zmieniło... - odpowiedziała z płaczem.
-Jaką wojnę? Co się zmieniło?
-Ty widzisz ogromną rezydencję, służbę... Wszystko wygląda idealnie, ale tak nie jest... -wpatrywał się jej z zaciekawieniem - Tak naprawde jesteśmy w stanie walki ze smokami i draigonami... Mój ojciec zmienił się podczas tej wojny, kiedyś był spokojny i troskliwy, a teraz jest stanowczy i surowy ponieważ boi się o moje bezpieczeństwo... Przez tę wojnę draigoni i ludzie zostali oddzieleni od siebie. Kiedyś draigoni stali z nami ramię w ramię, a teraz stoimy po dwóch różnych stronach...
-Draigoni powiadasz... - stanął zamyślony.
-Mhm, słyszałeś o nich?
-Coś mi się kiedyś obiło o uszy. Ludzie z niewyobrażalną siłą dorównującą niektórym smokom. Nie wielu opanowało Draigona do tego stopnia że potrafią ziać ogniem, a czasem przeobrazić swoją rękę bądź sprawić że wyrastają im skrzydła i ogon. Ich regeneracja również jest zaskakująca. Potrafią w zaledwie kilka godzin zregenerować swoje ciało do perfekcji kontrolując przepływ mocy w swoim organiźmie. Wielu ludzi się boi ich potęgi i zaczęto ich podejrzewać o wiele napadów przez co Draigoni się zbuntowali. Od tamtej pory trwa wojna trzech frakcji.
-Dużo o nich wiesz. I prawda mają niewyobrażalną siłę... - na twarz dziewczyny wkradł się delikatny uśmieszek.
-Chyba nie za bardzo cię przerażają co?
-Wszyscy mówią, że Draigoni to najgorsze co zeszło na Ziemie i że nie powinni istnieć bo nie są ani ludźmi ani smokami, że mają wredny charakter i tylko większa siła im w głowie...
-Rozumiem... - mina chłopca troszke posmutniała.
-Ale ja tak nie myśle. Wiem, że nie są tacy jak wszyscy mówią. - na twarzy Lucy zagościł uśmiech, a chłopak odpowiedział jej tym samym. Otarła łzy i spojrzała szczęśliwa na jezioro. A po chwili znów się odezwała. - Dziękuje.
-Za co? - spytał zdziwiony chłopak.
-Za to, że mnie wysłuchałeś. Nigdy nie miałam się komu wyżalić...rodzicom nie mogłam, a mój przyjaciel ma ważniejsze rzeczy na głowie. Po za tym nikt nie pochlebia mojej fascynacji draigonami. - uśmiechnęła się w jego stronę. - Właściwie to jeszcze nie wiem jak ci na imię... Zdaradzisz je czy chcesz pozostać bezimiennym? - śmiała się pytając.
-Haha, na imię mi Diako.
-Ciekawe imię... Takie nie codzienne...
-Taaa, ale mi się podoba.
-Mhm, bardzo ładne imię. Diako, nie jesteś stąd prawda?
-Aż tak to widać?
-Bardzo, - odpowiedziała chichocząc - a skąd pochodzisz?
-Przykro mi... Ale nie moge tego powiedzieć. - mina Diako zrobiła się dziwnie poważna.
-Hmm... Dziiwne, ale skoro tak to nie musisz mówić. Prawie zapomniałam... - zaczęła czegoś szukać w swojej torbie i po chwili wyjęła przepiękny kryształowy naszyjnik. - To chyba należy do ciebie, miałam ci go oddać gdy się obudzisz ale nie zdąrzyłam...
-Mój medalion... - odbierając go od razu przewiązał go sobie przez kark i uśmiechnął się. - Dziękuje bardzo.
-Musi być dla ciebie ważny skoro tak się ucieszyłeś na jego widok.
-Dostałem go od mojej młodszej siostry.
-A co się teraz dzieje z twoją rodziną?
-Staciłem ich...
-Przykro mi...
-Nic się nie stało, trzeba żyć dalej.
-Optymista z ciebie.
-Wolę się śmiać niż płakać. - Stwierdził z delikatnym uśmieszkiem.
-I Dobrze... Już wieczór, lepiej wracajmy.
-Masz racje.
Lucy zerwała się i poszła przodem, Diako jeszcze chwilę siedział nad brzegiem jeziora. "Jeszcze odzyskam moją rodzinę... Nie ważne za jaką cenę.", pomyślał z poważną miną wpatrującą się w zachodzące słońce. Po chwili usłyszał wołającą go Lucy, wstał i jak powoli pobiegł w jej stronę. Przez drogę do rezydencji Lucy i Diako ciągle rozmawiali i śmiali się, więc normalne że do rezydencji weszli roześmiani. Cała służba słyszała ich śmiech.

Szmoczy DuchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz