ROZDZIAŁ 5

296 36 11
                                    

  Korytarz wydawał się nie mieć końca. Całą tą nieprzyjemną, biurową atmosferę panującą w budynku ocieplał zachód słońca, który poprzez szklane szyby przenikał i rozjaśniał piętro. Krople deszczu, po ulewie sprzed dziesięciu minut spływały niczym malutkie kryształki po oknie. Kolejną rzeczą były doniczki z paprotkami bądź agawami, jak również z trochę mniejszymi od pozostałych drzewkami bonsai. Stały one pojedynczo w przerwach pomiędzy poszczególnymi drzwiami, jakby były ich strażnikami. Niczym młodzi skauci ustawieni według wzrostu.

Eh, jak zdążyliście zauważyć, moja sytuacja jest tak beznadziejna, że moją jedyną podporą psychiczną jest cieszenie się z takich pierdół.

To miejsce praktycznie nie różniło się niczym od takich typowych biurowców. Szyby zamiast ścian w niektórych miejscach. Masa ludzi latających w te i wewte z papierami, teczkami, kawą bądź laptopem. Recepcja przy głównym wejściu, z trzema pięknie uśmiechającymi się kobiecinami. Ten ich sztuczny uśmiech przyprawiał mnie o odruch wymiotny. Na ziemi został namalowany ogromny znak. W obwodzie widniał napis: Centralny Związek Innowacji Technologicznych i Naukowych w Tokio. Widocznie jakaś przykrywka... nie wiem.

Wracając do głównego wątku... gdy doszliśmy do końca tego korytarza, uświadomiłam sobie, że tutaj będą zadecydowane moje najbliższe losy. Gabinet przypominał salę konferencyjną, ława rozciągająca się na całej długości pomieszczenia. Wokół ławy stały krzesła, a na samym końcu zaś siedział starszy mężczyzna ubrany w garnitur wśród sterty papierów.

- W czymś mogę pomóc? - burknął beznamiętnie nawet nie podnosząc wzroku w stronę swoich „gości".

- Moją robota skończona. Idę zdać raport na piętro 34RV. Możesz już spisać dane na kartce, jak alzheimer dokucza zbyt mocno — odparł lakonicznie Dylan i odwrócił się na pięcie. - Teraz to twój problem.

Starszy mężczyzna na chwilę przestał pisać, wciąż nie podnosząc wzroku.

-Co to ma być za ton Freeman? -wycedził ostro. Już po samym głosie rozpoznał tego cholernego amerykana.

- Zwyczajny, po prostu jest pan zajęty. Więc zwięźle przedstawiłem co i jak. A z tym alzheimerem, to sam pan o nim kiedyś mówił. Więc cóż, to tylko stwierdzenie faktów -wzruszył ramionami.

- Chłopaczku, nie denerwuj mnie. Eh... trzeba było się posłuchać Ahiro, kiedy mówił, by ci nie dawać awansu... Jednak spokojnie, nie pierwszy i nie ostatni mi się taki napatoczył. -odłożył stertę papierów na bok. - No więc...? Nie było jakichś większych incydentów? Nikt was nie śledził czy coś?

- O ile próba uderzenia mnie szklaną butelką nie nazwiemy incydentem, to nie. Nic takiego nie było. - spojrzał na mnie wymownie.

Przewróciłam oczami.

- Miałem się właściwie zapytać, na co wam kolejna Marionetka? - odparł Dylan.

- O czym mówisz? - starszy mężczyzna zaśmiał się pod nosem, dość dziwna reakcja nie powiem -Eh. Przecież wiesz Freeman, jak się ma u nas ostatnio sprawa z nowymi członkami. Osoby, które dołączyły w tym tygodniu, można policzyć na palcach jednej dłoni, Aniołów również jest coraz mniej. Walki na zachodzie zbierają swoje żniwo. Wkrótce i jedni i drudzy się wykończą. To jest akurat pewne. Jednak nie możemy być tą stroną, która straci „więcej". Nie możemy tutaj siedzieć z założonymi rękoma. W dobie kryzysu trzeba sobie jakoś radzić. Prawda?

- Co z nią zrobicie? Jak tak patrzę, to miernota z niej.

- Mam przypomnieć twoją kondycję kilka lat temu? - wstał od stołu. Wyprostował się jak struna, założył ręce do tyłu, po czym dostojnie podszedł do nas. Stanął naprzeciw mnie. Po czym zaczął prosto i dosadnie:

Czysta DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz