Usiadłam na ganku domu, ciesząc się, że do wyjścia na autobus zostało mi jeszcze dziesięć minut mogłam i chociaż chwilę delektować się dopijaniem kawy i przeglądaniem Instagrama. Tuż przed wyjściem z domu na dobre, odstawiłam kubek na komodę w korytarzu i zakluczyłam dobrze drzwi. Dużo się przecież słyszało o włamaniach w ostatnim czasie, prawda? Zaczęłam kierować się na przystanek, znajdujący się na głównej ulicy pseudo-miasteczka, w którym mieszkałam. Przyjemnie szumiące liście zakłócał tylko jakiś głos w oddali i szczekanie psa. Otworzyłam oczy i zaczęłam kieszeniowe poszukiwania, by odnaleźć słuchawki i uchronić uszy przed hałasem. Krzyki mnie stresowały. Nieważne, czy był to gwar uczniów, odgłosy supermarketu, czy też nawoływanie psa. Zawsze bolały. Zamiast słuchawek przy moich nogach znalazł się ten irytujący czworonóg sąsiadów z naprzeciwka. Szczekał ile się dało, kiedy się dało i gdzie się dało. Nie lepszy był jego właściciel. Uporczywie nawoływał tę kupę sierści, nie zważając na porę dnia i nocy. Ten był aktualnie kilkanaście metrów dalej, więc kucnęłam przy zwierzaku i zaczęłam drapać go za brązowymi uszami.
– Mam nadzieję, że nie masz pcheł, leniwy gnoju – rzuciłam tylko i wstałam widząc zbliżającego się właściciela.
– Mówiłaś coś? – Uśmiechnął się szeroko i uderzył kilka razy w swoje udo, wołając psa. – Nie męcz pani, Samba.
Skrycie wywróciłam oczyma, słysząc znienawidzone imię psa. Czy wiecie, jak ciężko jest nie odkrzyknąć ,,olé!" kiedy przez dobre pięć minut słyszy się ,,Samba! Samba!"? Zgaduję, że nie.
– Witałam się tylko z Sambą.
– Skąd znasz jej imię? – zaśmiał się beztrosko i przypiął psa na smycz, najwidoczniej w trosce o to, by ten nie wpadł pod żaden samochód, na ruchliwej drodze nieopodal.
– Ciężko go nie usłyszeć, kiedy wołasz ją dobre piętnaście razy dziennie tuż pod oknem mojego pokoju.
– Oh, to ty ostatnio tańczyłaś nago?
Uśmiechnęłam się pod nosem i minęłam młodego mężczyznę, by nie spóźnić się na autobus, który miał nadjechać za cholerne trzy minuty.
– Możliwe też, że była to moja babcia. Jak była mała poszła do cyrku i poddała się hipnozie. Za każdym razem, jak szłyszy debila wołającego jego leniwego psa rozbiera się do naga i zaczyna tańczyć salsę.
– Może poszukamy go kiedyś razem? Twoja babcia może się przeziębić.
Odwróciłam się i z uśmiechem na ustach zaczęłam odchodzić w stronę przystanku. Słysząc, jak ten woła mnie kilkukrotnie, zwróciłam ku niemu głowę i uniosłam brew w pytającym geście.
– Jestem Blake. – Spojrzał na mnie już zupełnie poważnie, próbując zaczarować mnie, fakt faktem, pięknymi, miodowymi oczami.
– Louise.
Cole po raz kolejny nie pojawił się w szkole przez wizytę u lekarza. Siedziałam zupełnie sama sama w dużej ławce sali chemicznej i obserwowałam ludzi. Jakąś niską, przesłodką dziewczynę z dobrze dopasowanej spódniczce. Wysokiego bruneta, którego kojarzyłam z drużyny koszykarskiej brata. Nauczycielkę, która uznała, że jesteśmy na tyle beznadziejni, że nie ma sensu prowadzić lekcji i zamknęła się w swoim świecie. Szczupłego Oscara, który z tego co słyszałam, był strasznym manipulantem i lepiej było trzymać się od niego z daleka. Oscara, który swoją drogą zawzięcie wlepiał wzrok w Heather, pomagającą w gazetce szkolnej. Wyłączyłam się tak bardzo, że nawet kiedy pseudodziennikarka podeszła do mnie obgadać sprawę szkolnego przedstawienia, w którym miałam grać, odpowiadałam jej jedynie skinieniem głowy.