Biografia z wymarzonej perspektywy

22 0 0
                                    

Dym z wodnej fajki unosił się nad bujanym fotelem, zataczając różnej wielkości kręgi, które rozpływały się przy dłuższym kontakcie z powietrzem. Drewniany mebel stał naprzeciw dużego, marmurowego kominka, na którym ustawione były różnej wielkości i w różnej pozycji, kolorowe i czarno białe fotogtarfie. Tajemnicza siła zakołysała drewnianym siedziskien, wprawiając go w miarowy ruch. Kolejne smugi dymu wzbiły się w przestrzeń. Wirowały ku górze pomieszczenia, układając się w kształty karykaturalnych postaci czy zwykłych, zbyt długich węży. Towarzyszyło temu przeciągłe kaszlnięcie. Niby flegma, zalegająca w płucach, wraz ze śliną wydostała się na powierzchnię przez usta pomarszczonej staruszki. Blask ognia, odbijał się w jej zamyślonych i pełnych doświadczenia, piwnych oczach, a brązowe, skręcone jak lody świderki włosy, wydawały się teraz rudawe. Kobieta dźwignęła się na lewej ręce, poprawiając pozycję i ponownie, przeciagle kaszląc. Kilkakrotnie wygładziła dłońmi wełnianą narzutę, spływającą po jej torsie i sięgającą biegunów drewnianego mebla. Szare okrycie zdobił wzór szkockiej kraty, zbyt ładny, aby marnować się przy marmurowym kominku, zbyt powtarzalny, aby móc ponownie zaistnieć. Skwierczenie spalanego drewna, dopiero teraz stało się dla kobiety dobrze słyszalne. Prawie zaklęta i omamiona tym dźwiękiem, ze zgrzytem kości, podniosła się i pokulała ku źródle dźwięku. Jakby jakaś nieznana siła przyciągała ją w to miejsce. Dobrze wiedziała, co może wydarzyć się przy palących się kłodach. Dobrze wiedziała, że nie jest to podróż na chwilę. U schyłku wieku, czuła się jak Dedal, doświadczona i rozważna, jak czysta realistka, która spełniła już większość wielkich marzeń i zaczęła twardo stąpać po ziemi. Przystanęła bardzo blisko tego domowego piekła i wystawiła dłoń by chwycić połsykujący prostokąt z jej pełnym radości i szczęścia, dziecięcym uśmiechem, widniejącym na kolejnym kwadracie w środku. Poczuła pod ręką ciepło, którego zwyczajnie się nie spodziewała, a które w gruncie rzeczy wydawało się oczywsite. Wyczuła lekkie ukłucie w sercu, tak jakby igła wspomnień przekuła je na wylot. Nostalgia złapała Juliet Robbinson, w najmniej oczekiwanym przez nią momencie.

Lekkie przebłsyki sztucznego światła białej lampy, naokoło przewijające się co chwilę, te same dwie postaci- mama i tata, rodzice. Coś mówią, jakby prosili. Spełnienie prośby? Wypełnienie jakiegoś ważnego zadania? Wystawiają ku niej ręce, mała Juliet próbuje je złapać. Na próżno. Nagle wszystko znika, gra światła kończy swoje przedstawienie, zapada ciemność. To było chyba pierwsze wspomnienie, jakie udało jej się przywołać w blasku tego świerzcącego drewna.
Kolejne nadeszło powoli. Subtelnie obmyło każdy z jej zmysłów, aż wkońcu wkradło się do głowy i jak film wyświetliło cały szereg wydarzeń, tuż przed małymi, opuchniętymi oczyma staruszki.

15 marca, rok 2006, Warszawa,
słychać oklaski, wiwaty, dziewczynka ubrana w białą, pięknie ozdobioną haftowanymi kwiatami, długą sukienkę wchodzi na nie wiele wyższy od niej drewniany stołek. Nabiera z całych sił powietrza, rozciągając przy tym policzki i raptem dmucha na stojący przed nią okrągły, obsypany płatkami migdałów, niewielki torcik. Właśnie zgasło stojących na nim pięć, złocistych świeczek. Dziewczynka zaczyna się śmiać, rodzice coś krzyczą, ostrzegają. Ma nie skakać na taborecie? Dlaczego? Przecież to świetna zabawa! Spadnie? W życiu! W jednej chwili mebel zakołysał się niebezpiecznie, mała Juliet wychyliła się zbyt daleko do przodu. Nie utrzymała równowagi i centralnie, roześmianą buźką, wpadła na swoje urodzinowe ciasto. Pomieszczenie, wypełnione przez najbliższych członków jej rodziny, naraz wybuchło zanoszącym się i przy tym skrzeczącym śmiechem. Rodzice w jednej chwili podbiegli do jubilatki i starali się wyciągnąć córkę z rozgniecionego, kremowego placka. Z charakterystycznym pluskiem, Juliet oderwała się od tortu, a pod ubrudzoną buzią, niedostrzegalnie, pojawiły się drobne, połyskujące kropelki, rozmywające resztki deseru na jej twarzy.
Z perspektywy czasu owe wydarzenie wydaje się staruszce zwyczajnie śmieszne. Jednak upokorzenie, jakiego doznała tamtego dnia, przez kolejne miesiące życia było odtwarzane raz po raz w jej dziecięcej główce, z tą samą gamą emocji. Czyż nie trafnym zabiegiem, byłoby porównanie jej zachowania do wyczynu, lecącego nad głębokim morzem, Ikara? Tak przecież wygląda czas dzieciństwa- lekkomyslność i swoboda, są dla młodzika chlebem powszednim. Jednak nie zawsze dziecięce zachowania, kończą się jedynie kolejnym upomnieniem czy karą na grę w piłkę z kolegami. Ikar i jego niefortunny lot, są tego najlepszym, a zarazem najgorszym, brutalnym przykładem. Dziecięce cele, jakkolwiek banalne wydają się wtedy najrozważniejsze. Mała Juliet śniła o zostaniu kimś wielkim, kimś znanym. Najznakomitszym wynalazcą, czy roztargnionym, szalonym naukowcem. Chciała polecieć w kosmos, dosięgnąć gwiazd, odkryć coś nieznanego dla człowieka. Wszystko to było wtedy tak bliskie, a przyszłość nieubłagalnie niszczyła jej marzenia, jednak nie zdołała do końca ich wymazać i pozostawić jedynie dzieciecią fantazją. Zamyślona staruszka, podparta prawą ręką o kominek, chwyciła kolejną, srebrną ramkę i po raz trzeci uniosła się razem z nią w wir wspomnień.

Biografia z wymarzonej perspektywy [one-shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz