- ...talk, talk, talk... We don't have to dance... – tymi słowami zakończył ostatnią piosenkę, spoglądając na tłum ludzi stojący przed nim. – Dzięki Pomona! Trzymajcie się! – pożegnał się z uśmiechem i zszedł ze sceny w towarzystwie wiwatów i okrzyków.
Gdy znalazł się na backstage'u, przybił tylko piątkę z ochroniarzem, na znak udanego występu i szybko ulotnił się z terenu festiwalu do swojego tour busa. Stawiając stopę na pierwszym schodku, upewnił się jeszcze, czy nikt za nim nie podąża, po czym wcisnął guzik zamykający drzwi. W czterech ścianach pojazdu nareszcie poczuł ulgę. Mógł chociaż na chwilę uwolnić się od krzyczących tłumów, które powoli zaczynały go drażnić.
On także był człowiekiem i pragnął przez chwilę zaznać spokoju, odpocząć po kolejnym męczącym koncercie, lecz czego się spodziewał? Był znany, wzbudzał szacunek. To oczywiste, że każdy chciał zamienić z nim chociaż słowo. Nie chcąc sprawiać nikomu przykrości, nawet zmęczony i głodny, zatrzymywał się na chwilę, gdy ktoś do niego podszedł. Zawsze starał się być miły, ale różne sytuacje nieraz wyprowadzały go z równowagi. Wolał wtedy unikać spotkań z fanami, mimo, że wiedział, iż sprawia im zawód.
Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego los sprowadził go na takie, a nie inne tory. Czy tego właśnie chciał? Oszałamiającej kariery i milionów fanów? Z jednej strony... TAK.
Od dziecka marzył występować przed ludźmi. Chciał pokazać swoim wrogom, że jednak coś osiągnie, będzie kimś, że na nic zdały się nieustanne prześladowania i wyzwiska ze strony szkolnych rówieśników.
A może chodziło o coś zupełnie innego? Może poprzez sławę i oszałamiającą karierę chciał zagłuszyć uczucie pustki i poczucie bezwartościowości, towarzyszące od niepamiętnych czasów?
Nieustanne prześladowania odcisnęły piętno na jego psychice - nie raz, nie dwa myślał o sobie jak najgorzej, nieraz czuł, że upada a podnosić się było mu coraz trudniej. Samemu stawiał czoła swoim lękom i napadom bezgranicznej rozpaczy a nie miał odwagi komukolwiek powiedzieć, że nie radzi sobie sam ze sobą. Dlatego zdecydował się na kontrakt z wytwórnią. Liczył, że nowe życie wymaże demony z przeszłości.
Jednak miało to swoją drugą stronę. Nieustanny pośpiech i życie na walizkach wpędzało go w nieustanny stres. Występował od rana, a przerwę między koncertami poświęcał na odpoczynek. Gdy jednak zdarzył się dzień wolny, był on zazwyczaj przeznaczany na pakowanie instrumentów i nagłośnienia oraz spędzanie czasu z przyjaciółmi z zespołu, którzy zmuszali go na wyjścia do klubów. To zrodziło kolejny problem, związany z alkoholem. To w nim ukrywał poczucie strachu, wyobcowania i depresji. Takie zachowanie wpływało praktycznie na każdą jego decyzję i ostatecznie sprawiało, że stracił wspomnienia ze swojego życia i był dla siebie kimś zupełnie obcym.
Starał się to ukrywać, nawet przed samym sobą, lecz nie panował nad narastającym problemem. Niejednokrotnie występował pod wpływem alkoholu. To osłabiało jego koncentrację i bywał agresywny wobec fanów.
Mimo wszystko, to dzięki nim osiągnął tak wiele, wspiął się na sam szczyt i spełnił jedno z wielu dziecięcych marzeń, lecz zaczynał mieć dość uciekania przed wrzeszczącym tłumem za każdym razem, gdy wysiadał z pokładu samolotu. Były to stresujące sytuacje, po których obawiał się spotkań na Meet&Greet. Nie chciał nawet przypominać sobie ostatniego koncertu, na którym mało brakowało, a ściągnięto by mu spodnie, gdy podszedł do barierek...
Gdy wszystko ucichło, zdał sobie sprawę, że ostatni dzień letniego festiwalu Warped Tour dobiegł końca. Przed nim tylko pół godziny drogi do Los Angeles. Tylko trzydzieści minut dzieli go od zakończenia tego piekła.