Silniejszy podmuch wiatru załopotał połą materiału, będącą jedną ze ścian namiotu. Zbudziło to Proroka, który wraz z resztą Legionu odpoczywał po kolejnej zaciętej walce z F.E.A.R. Podniósł ciężkie powieki, niemrawo jeszcze rozglądając się po siedzibie. Pozostali spokojnie odpoczywali, pozbawieni błogiej świadomości. Prorok nie odczuwał takiego spokoju. Coś wzbudzało w nim poczucie niepewności.
Usiadł na drewnianej pryczy, lekko sycząc z bólu spowodowanym niezagojonymi w pełni ranami. Potarł dłonią zdrętwiałe ramię i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na obóz przez szparę między połami namiotu, które rozwiał kolejny podmuch wiatru.
Wytężył wzrok, gdy ujrzał poruszający się cień. Przełknął głośno ślinę a kropla potu spłynęła po jego czole. Obawiał się najgorszego, lecz nie chciał przyjąć tego do świadomości. Uparcie wypierał tę opcję, mimo narastającej Paniki i Strachu.
Powoli zbliżył się do wyjścia, chcąc sprawdzić, czy wszyscy członkowie Legionu są bezpieczni. Jako przywódca, czuł się za nich odpowiedzialny. Nie mógł pozwolić sobie na straty. Dzięki temu F.E.A.R. rosło w siłę i było coraz trudniejsze do pokonania.
Lewą ręką odsłonił materiał, by spojrzeć na okolicę. Nie zdążył niczemu dokładnie się przyjrzeć, gdy nagle uderzyła w niego czarna postać, jakby zjawa. Niby ulotna jak duch, ale cielesna. Przycisnęła go do ziemi, powodując huk i głośny odgłos rozrzuconych naczyń. Mógł się tego spodziewać. Był przecież prorokiem i mógł to przewidzieć. Nie mógł sobie darować, że uśpił czujność i naraził Legion na niebezpieczeństwo. Jaki z niego przywódca?
Brzdęk metalowych kubków zbudził czwórkę mężczyzn, odpoczywających wraz z nim. Otumanieni senną marą, nie zdawali sobie sprawy z zaistniałej sytuacji. Czuli się wyłączeni, jakby ciemna energia blokowała ich moce i zdolność poruszania się.
Nie zdążyli zareagować w żaden sposób, ponieważ po chwili zerwał się porywisty wiatr, wzniecający setki ziaren piasku, ograniczając widoczność i niszcząc schronienia Rebeliantów. W siwych tumanach kurzu majaczyły Mroczne postaci.
Nie mieli pojęcia, jak mogło do tego dojść. Liczyli, że Cienie będą bardziej wyczerpane walką, niż oni i prędko nie podejmą się kolejnego ataku. Przebiegli, idealnie wykorzystali sytuację do swych niecnych planów. To oznaczało tylko jedno - F.E.A.R. rosło w siłę w zastraszająco szybkim tempie a Legion z każdym atakiem coraz bardziej się kurczył i niewiele mogli na to zaradzić. Czy byłby to początek końca?
Nagle rozbłysły światła, rażąc ich oczy, przyzwyczajone do szarówki. Zaniepokoiło ich to. Od kiedy dysponowali prądem elektrycznym w namiotach? Pomyśleli, że to sprawka Jinxxa, zupełnie, jakby potrafili czytać sobie w myślach, lecz on siedział przykuty do krzesła z rękami wciśniętymi w misy z wodą.
Znajdowali się w pokoju, oszklonym na czerwono. Przed nimi znajdowało się podwyższenie z rubinowymi kotarami, na którym mieściło się ogromne łoże z masą puchatych poduszek. Dostrzegli na nim kobiety, jedynie w skąpej bieliźnie, z łańcuchami na szyjach. Ich twarze zakrywały maski, niektóre miały rogi, wyglądające na autentyczne kostne twory, które są w stanie przebić ciało każdego, kto nie zechce poddać się ich opętanej żądzy.
Drobny szelest zwrócił ich uwagę. Po chwili w kącie sali zapłonęły świeczki, ukazując masywny tron, na którym zasiadał Will Francis, przywódca stowarzyszenia F.E.A.R. Uśmiechał się szyderczo, jakby był pewny swego zwycięstwa i wyższości, a z jego ust skapywała czarna krew. Położył dłonie na podłokietniku, co sprawiło, że rozpłynął się z powietrzu, by po chwili pojawić się metr przed Nieujarzmionymi.
- Nie musimy walczyć – rozpoczął swym szorstkim głosem, krążąc wokół piątki mężczyzn, jakby chciał wzbudzić w nich Strach. Ton jego głosu był zbyt spokojny, co uświadomiło Dzikim, by mieli się na baczności i byli bardziej czujni. Jakaś niewyjaśniona siła mamiła Proroka, przez co nie mógł się w pełni skupić i przewidzieć nadchodzących wydarzeń. – Mogę dać wam wszystko, czego zapragniecie – wskazał na kobiety, które powoli przybliżały się do nich. Ich dotyk sprawiał, że tracili zmysły i zdolność trzeźwego myślenia. Odważnie epatowały swoim ciałem, jakby doskonale wiedziały, co chcą zrobić i co przez to osiągnąć. Z każdą chwilą stawały się coraz bardziej perwersyjne. – Wystarczy, że oddacie mi pokłon – spojrzał na nich ukradkiem, ciesząc się ze słabnącej woli Dzikich. Nie spodziewał, że kilka rozebranych kobiet tak łatwo owinie sobie, podobno, Nieujarzmionych wokół palca. Zdumiało go, jak bardzo są słabi i ulegli.