2. They are coming

686 39 5
                                    

- Nic ci nie jest? - zapytała Melissa.

- Oni tu są, czuję to! - wybełkotała rozpaczliwie, po czym zaczęła się osuwać na ziemię.

- Hej, uważaj! - kobieta szybko wstała i posadziła ją na wózku inwalidzkim stojącym przy ścianie, po czym zawiozła do jednej z pustych sal.

Delikatnie zamknęła za sobą drzwi, przełknęła ślinę i zaciśniętymi pięściami zaczęła powoli zbliżać się do dziewczyny, która dalej była roztrzęsiona i chyba do końca nie zdawała sobie sprawy z tego, gdzie się znajduje.

- Okej, spokojnie - zaczęła Melissa, dokładnie ilustrując twarz Lydii. Minęło już sporo czasu, od kiedy ostatnio ją widziała, jednak rudowłosa dziewczyna niewiele się zmieniła.

Kucnęła przy wózku i złapała ją za rękę, po czym głęboko westchnęła.

- Powiedz mi co się stało - zacisnęła wargi. - Kto tutaj jest?

Lydia zaczęła niespokojnie oddychać patrząc się cały czas nieruchomo w leżący na podłodze długopis.

- Ludzie - wybełkotała. - Ludzie, którzy potrzebują pomocy - dodała, po czym po dłuższym czasie zamknęła usta i trochę się uspokoiła.

Kobieta popatrzyła na nią zdezorientowana.

- Jacy ludzie? - dopytywała. - Gdzie? - rozejrzała się po pomieszczeniu.

Lydia pierwszy raz na nią spojrzała.

- Beacon Hills nie jest już bezpieczne - znowu wlepiła wzrok w podłogę.

Melissa wstała, spojrzała w okno, po czym przyłożyła rękę do ust.

- Chodźmy stąd - chwyciła dziewczynę za dłoń i wyszła z sali.

Na korytarzu zrobiło się wielkie zamieszanie, wszyscy ludzie byli przerażeni i nie wiedzieli, co się dzieje. Każdy szedł w inną stronę Słychać było przeraźliwe odgłosy, które dobiegały nie wiadomo skąd. Wybuchła panika.

Drzwi do szpitala nadal były otwarte, przez co do środka wpadał przeraźliwy wiatr.

Melissa dokładnie ilustrowała całą sytuację, nie wiedząc jeszcze, co zamierza zrobić.

Nagle wśród kłębów dymu oraz spadających liści pojawiły się dwie znajome sylwetki.

- Scott! - kobieta od razu rozpoznała syna i do niego podbiegła łapiąc go za ręce. - Jak dobrze, że jesteś! - powiedziała czule go przytulając. Nie widziała go tak długo, a teraz wreszcie mogła mieć go w swoich objęciach. Dla niej nadal był małym chłopcem, nie docierało do niej to, że jest już dorosły.

On również ją przytulił, opierając brodę na jej głowie.

Po chwili jednak wyrwał się z objęcia i uświadomił sobie, po co tak właściwie tutaj przyjechał. Położył dłonie na ramionach kobiety i głośno przełknął ślinę.

- Przyjechaliśmy najszybciej, jak tylko potrafiliśmy - opuścił ręce i spojrzał na Malię, która w tym czasie pomagała Lydii dojść do siebie. - Zrobimy wszystko, żeby w tym mieście znowu zapanował spokój - westchnął. - Tylko najpierw musimy wiedzieć, z czym mamy do czynienia.

- Ja-ja nie wiem - kobieta zaczęła nerwowo gestykulować. - Lydia wbiegła i powiedziała, że...

- ...że oni tu są - dokończyła Malia podchodząc do nich z roztrzęsioną Lydią.

Scott dokładnie zilustrował szpitalny korytarz, który był teraz przepełniony tłumem ludzi.

- Zawsze jest tu taki tłok? - zapytał.

- Niee - Melissa podrapała się po głowie. - Właściwie to od kilku dni pojawia się u nas coraz więcej pacjentów z takimi samymi objawami... - zamyśliła się.

- Jakimi objawami? - dopytywał chłopak.

- Wysoka gorączka, dreszcze, bóle głowy, znaczne osłabienie - wymieniała. - Jeszcze nie zdiagnozowaliśmy o co chodzi, ale to prawdopodobnie jest zaraza... Ludzie, którzy potrzebują pomocy - powtórzyła słowa Lydii.

Dziewczyna natychmiast się ożywiła i spojrzała na wszystkich po kolei.

- Co jej jest? - zapytała Malia marszcząc czoło.

- Nie mam pojęcia - Melissa oparła ręce na biodrach i pokręciła przecząco głową.

- Mocą banshee jest przewidywanie śmierci, prawda? - dziewczyna podrapała się po głowie, patrząc na Lydię, która w ogóle nie kontaktowała.

- Raczej znajdowanie miejsc, w których ktoś umarł... - odpowiedział Scott.

- Nieważne - wykonała dłonią gest, jakby chciała go uciszyć. - Coś związanego ze śmiercią.

Wszyscy chwilę się zamyślili.

- Może to coś oznacza... - zaczęła Melissa. - Może Lydia chce nas ostrzec?

Scott zacisnął pięści, po czym głośno wypuścił nosem powietrze i popatrzył na dziewczyny

- Klinika Deatona. Jedziemy - powiedział.

Malia szybko pociągnęła Lydię za rękę i w trójkę przedarli się przez tłumy ludzi. Wyszli na zewnątrz, gdzie stojąc przed wejściem zobaczyli znajomą twarz znajdującą się przy pobliskim kiosku. Było ciemno, ale tą postać rozpoznaliby wszędzie.

- Stiles? - zdziwił się Scott, po czym zaczął powoli zbliżać się w jego kierunku.

- S-Scott! - Stiles wytrzeszczył oczy i również zaczął iść w jego stronę, rzucając po drodze gazetę.

Spotkali się w połowie drogi i mocno się przytulili klepiąc się po plecach. Zaczęli się śmiać, ale ich oczy przepełniły się łzami. Nie wiedzieli nawet co powiedzieć, więc nie mówili nic, po prostu trwali w tym uścisku.

- Co ty tutaj...

- A co ty!

- L-Lydia dzwoniła, że... - odwrócił się i spojrzał na dziewczyny. - A zresztą opowiem ci w drodze, musimy się spieszyć!

Stiles był zdezorientowany.

- Dokąd?

Scott westchnął i dłonią wykonał gest nakazujący wsiąść mu do samochodu, więc tamten tylko wzruszył ramionami i zaczął iść w kierunku pojazdu.

Jednak gdy przeszedł krok do przodu zauważył Lydię i Malię. Ani chwili się nie zastanawiał, podbiegł do rudowłosej dziewczyny i czule ją przytulił. Ona odwzajemniła uścisk i przez to jakby wróciła do żywych. Zaczęła się orientować, co się dzieje i gdzie się znajduje. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Ze mną nikt się nie przywita? - zapytała Malia markotnie, na co Stiles puścił Lydię i ją przytulił.

Chwilę potem wszyscy znajdowali się już w samochodzie i jechali w stronę kliniki weterynaryjnej Deatona.

- Więc - Stiles zacisnął usta. - Mamy ludzi zarażonych nie wiadomo czym i musimy im pomóc, tak? - próbował sobie wszystko ułożyć w głowie.

- Tu musi chodzić o coś więcej - Malia spojrzała w dal przez okno. - Lydia by nie dzwoniła, gdyby nie chodziło o coś nie związanego z mocami nadprzyrodzonymi.

- Co w takim razie zamierzamy zrobić? - zapytał chłopak drapiąc się po głowie.

- Musimy ustalić co to za choroba i kto, lub co ją przenosi - odwrócił się do nich. - Znam tylko jedną osobę, która może nam w tym pomóc.

_______________________________________

Przepraszam za tak długą przerwę, ostatnio zawaliłam trochę z wszystkimi moimi opowiadaniami, ale już się biorę za siebie i mam nadzieję, że będzie mi się udawało pisać częściej! Tak czy inaczej, mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał! Domyślacie się, co to może być za choroba?

TEEN WOLF 7 SEASONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz