''Nie musisz udowadniać swojej wierności.''

263 17 0
                                    

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

{ Narration of Kemankes }

Zapadła dziwna ciemność. Wszystko co mnie otaczało pokryła czerń. Ziemia, niebo, cały Konstantynopol pogrążył się w otchłani. Otaczała mnie pustka, nicość, byłem jakby w czarnej komnacie bez okien i drzwi. Na samym środku poczęła wyostrzać się biała trumna rozjaśniona światłem padającym z góry. Zbliżyłem się, z każdym krokiem nasilał się niesłyszalny na samym początku krzyk, jęk. Głos wydawał mi się znajomy. Stanąłem blisko wiecznego łoża, nie widniała na nim żadna tablica, nic. Wrzask ustał. Rozejrzałem się dookoła siebie, pustka. Przejechawszy dłonią po wierzchu rażącej w oczy białej trumnie otworzyłem ją. Krzyk ponownie się nasilił, kobiecy głos mówił me imię. W środku leżała zakrwawiona kobieta z chustą na twarzy. Widok był przerażający, chciałem poznać zabitą. Odsłoniłem lico zmarłej - ujrzałem Kosem Sultan, calutką we krwi i o straszliwie okaleczonej twarzy. Odskoczyłem. Czy to możliwe? Czy część mojego serca nie żyje?
Co się dzieje? Gdzie ta trumna? Znikła?
Ach... To tylko zły sen, koszmar, chwała Bogu. Zerwałem się do pozycji siedzącej, rozejrzałem się dookoła siebie, byłem w swej konacie. Serce biło mi trzy razy szybciej niż zwykle, o ponownym śnie nie było mowy. W mej głowie poczęły się rodzić dziwne przypuszczenia. A jeżeli ten sen coś znaczy? Może lada dzień coś złego się wydarzy? A jeśli Sułtance coś zagraża? Może teraz ktoś czyha na jej życie?
Łamiąc wszelkie zasady opuściłem komnatę w biegu. Szybkim krokiem, sprintem pokonałem kręte korytarze, od alkierza Valide Sultan dzielił mnie jeden zakręt. Ujrzałem krew, w kącie leżał nieżywy strażnik komnaty Sułtanki. Czyli miałem racje? Coraz szybciej zbliżałem się do hebanowych wrót. Do mych uszu zaczęły dobiegać ciche krzyki, jakby ktoś wzywał pomocy. Przy świetle świecy ściennej dostrzegłem otwarte drzwi do alkierza mej lubej. Tylko nie to.. Miałem rację. Krzyk się nasilał. Wbiegłem do komnaty niczym poparzony. To co ujrzałem obudziło we mnie wolę walki.
Sułtanka leżała na swym łożu, a nad nią siedziała wroga kobieta ze kindżałem w dłoni. Kosem próbowała się bronić, walczyć, lecz jej przeciwniczka krępowała jej ruchy drugą ręką i nogami. Valide Sultan była bezbronna.
Coś w mnie pękło. Wyjąłem sztylet schowany w rękawie i z doskoku uśmierciłem napastniczkę. Ciało kobiety bezwładnie upadło na podłogę.
W oczach Sułtanki dostrzegłem łzy przerażenia. Nie mogłem na to patrzeć. Zbliżyłem się do Kosem i czule przyciągnąłem jej sylwetkę do siebie. Objąłem ją i zacząłem ją pocieszać szepcząc jej do ucha:
- Pani... Jesteś już bezpieczna, nic ci nie grozi. Sułtanko, nie martw się, jestem i będę przy tobie.
Kobieta wtuliła się w mój bark. Trwaliśmy dłuższą chwilę w ów objęciu, było tak przyjemnie. Mimo kontekstu całej sytuacji, na mej twarzy malował się uśmiech. Czułem się jak w niebie. Nigdy nie przychodziło mi do głowy, by trwać w objęciu z członkinią dynastii, a tym bardziej z Sułtanką mojego serca. Ta chwila, ten moment był jak ze snu; niby niemożliwy, a jednak się wydarzył. Wiedziałem, że popełniam błąd, że w ogóle nie powinno mnie być w tej konacie, jednakże uczucie przeważyło nad zdrowym rozsądkiem. Przecież ryzykowałem głową, a jednak mimo to przepełniała mnie radość i błogość duszy.
Ale jednego nie mogłem pojąć... Kto nastawał na życie Sułtanki? Jakaś wroga, zazdrosna kobieta, a może jej własny syn? Muszę się dowiedzieć, na czyje zlecenie pracowała niedoszła morderczyni, której trup leżał u mych stóp. Obiecuję, że sam wypruję flaki temu, kto stoi za tym zajściem.
Nagle anielica w mych objęciach się poruszyła, oderwała z objęć. Mahpeyker przerażonym wzrokiem spojrzała na truchło. Przez pewien czas spojrzenie kobiety wędrowało po komnacie. Wzrok Kosem błądził, szukał odpowiedzi, aż w końcu powrócił na mnie, zatopił się w mojch zmęczonych i przejętych tęczówkach.
- Gdyby nie ty, już bym nie żyła. Nie wiem jak ja Ci się odwdzięczę, Kemankeş - Głos Sułtanki był przepełniony smutkiem i obawą, ale też lekką nutką wdzięczności. - Jak się tutaj znalazłeś? Skąd wiedziałeś, że potrzebuję pomocy? Krzyczałam, nikt nie słyszał. Traciłam nadzieję, ale nagle się pojawiłeś i mnie uratowałeś. Boże, co ja bym bez Ciebie zrobiła.. - Kosem trzęsła się cała ze strachu, ale co się dziwić. Nie mogłem dalej słuchać, nie byłem w stanie. Czułem i wiedziałem, że i ja za chwilę również uronię łzy, a przecież mężczyźnie nie wypada płakać. Spojrzałem głęboko w jej zielone oczy, a mój palec powędrował na jej wargi, lekko je przymykając. Tym subtelnym, pełnym uczucia, gestem dałem Sułtance znak, by dalej nie ciągnęła.
- Sułtanko... - przerwałem kobiecie. - Wszechmogący usłyszał twoje krzyki i wołania, to dzięki Niemu dotarłem na czas. Miałem sen, a raczej koszmar. Przed oczami ukazał mi się widok trumny, usłyszałem krzyk i nagle ujrzałem Ciebie całą w krwi..., ale niestety nie żyłaś. Wraz z tym widokiem zerwałem się jak dziki... Potraktowałem ten sen jako znak od Allaha... - zacząłem, chwyciłem również dłoń Sułtanki i zacząłem ją lekko masować. - ... i przybiegłem do twej komnaty, upewnić się, że masz się dobrze i, że nic ci nie zagraża... A resztę zdarzeń już znasz, Sułtanko.
- Nie martw się Pani... Wszystko będzie dobrze, wszystkim się zajmę. Osobiście znajdę osobę, która czyhała na twoje życie. Przysięgam, że nie spocznę póki nie będziesz bezpieczna. - wstałem z łoża i przyklęknąłem na jedno kolano, jednocześnie składając śluby wierności i oddania.
Nim skończyłem ślubować swą wierność i oddanie poczułem dotyk na podbródku, delikatna dłoń nakierowała moją twarz na lico pięknookiej Valide Sultan. To była jej dłoń, ręka tej kobiety, która jest właścicielką mojego serca. Czyżby jej nie zależało na mojej wierności? A może ona ma mnie już dosyć? Kobieta oznajmiła, iż wie o o mojej bezgranicznej wierności i nakazała mi zasiąść ponownie obok siebie. Tak też uczyniłem, bo przecież nie wypada protestować i kłócić się z najpotężniejszą kobietą imperium.
- Ale boję się o Ciebie, Kemankeş. Wiesz, że nie powinni nas widzieć razem. Gdyby na przykład teraz ktoś cię tutaj zobaczył...nawet nie chcę myśleć co by się wtedy stało. Nie wytrzymałabym tego. Nie mogę stracić i Ciebie... - słowa jakie popłynęły z ust Sułtanki zadziałały jak miód na serce. Odwzajemniłem uśmiech pięknookiej. Jej słowa były tak szczere, jak mojej uczucie wobec niej.
Zapadła cisza, nie wiedziałem co odpowiedzieć, nie byłem w stanie sklecić jakiegokolwiek sensownego zadnia.
- Sułtanko... Widzę, że i ty gościsz zakazaną miłość w swym sercu, to tak jak ja. Nie martw się uczucie to pozostanie tajemnicą. - ostatni raz dotknąłem dłoń kobiety i delikatnie uniosłem się z ottomanu. - Od wielu lat ukrywałem swoją miłość, więc i teraz podołam wyzwaniu. Nie bój się o mnie, ja sobie poradzę.
- Poczekaj Sułtanko za chwilkę wrócę... -
to mówiąc szybkim krokiem opuściłem komnatę ukochanej.
Kierowałem się do pokoi zamieszkiwanych przez główną zarządczynię haremu.
Widok śpiącej jakby nigdy nic kobiety podburzył moją krew. Wziąłem do ręki dzban z wodę i jednym ruchem wylałem jego zawartość na twarz odaliski. Na ten gest kobieta zerwała się na równe nogi, a ja chwyciłem ją za gardło.
- Kobieto, jakim prawem śpisz w takiej chwili?! Twoim zadaniem jest dbanie o porządek i bezpieczeństwo Sułtanek, a w szczególności o dobro, i życie Valide Kösem Sultan! - krzyknąłem, w oczach Kalfy było widać strach. - Ty sobie śpisz, a nasza Valide Sultan o mały włos nie stanęła przed Allahem! Gdzie tyś była w tej chwili i gdzie były służki, które przydzieliłaś Sułtance?!
-Teraz pójdziesz do komnaty Sułtanki i zajmiesz się wszystkim... I, żeby mi to był ostatni raz, że to ja musiałem pełnić funkcję osobistego strażnika... Jeśli to się powtórzy osobiście skrócę ci twoje nędzne dni na tej ziemi... Zrozumiano? - syknąłem i puściłem podduszaną wcześniej kobietę, która od razu pobiegła do komnaty Kosem Sultan.
Kobieta wybiegła przede mnie, jako pierwsza ponownie dotarła do pokoi Mahpeyker. Weszła, po czym bez zastanowienia wybiegła i poszła po kilka nowych służek. Ponownie zostałem sam na sam z Sułtanką, lecz tym razem nie mogłem rozmawiać.
- Pani, teraz jesteś bezpieczna, więc mogę Cię opuścić. Na mnie już pora i tak nie powinno mnie tu być. Uważaj na siebie, Najdroższa z Sułtanek. - powiedziałem, gdy służki poczęły pojawiać się na horyzoncie. Odwróciłem się ostatni raz i opuściłem komnatę, biegiem powróciłem do siebie, by stwarzać pozory, że całą noc byłem u siebie.

Biała Róża {Kosem&Kemankes}Where stories live. Discover now