sobota, 22 listopada, 7:30
- Wzięłaś wszystko? Dokumenty, legitymacja..właśnie! Leki..na wszelki wypadek...
- Tak, wzięłam wszystko. - powiedziałam z lekka zirytowana tym samym pytaniem zadanym przez mamę ponad 20 razy w ciągu 10 minut. Leniwie spakowałam wymienione rzeczy do torby, zasuwając szczelnie suwak. Ostatni raz przeczesałam włosy przeglądając się w lustrze, niechlujnie przejechałam po ustach ciemną szminką i wyszłam na zewnątrz. Po przekroczeniu progu drzwi zostałam niemalże wywrócona przez silnie wiejący wiatr. Ostatkami sił zachowałam równowagę i zamknęłam drzwi na klucz. Nim się obejrzałam, mama już czekała na mnie w samochodzie. Pospiesznie podbiegłam do drzwi czarnego BMW X1 wsiadając do środka.
Dzisiejsza pogoda była równie ''urokliwa'' jak poprzedniego dnia. Zapowiadał się kolejny już z rzędu depresyjny dzień. Dodatkową jego atrakcją była wizyta kontrolna u lekarza. Najpierw morfologia, później wizyta u kolejnego lekarza, a jak dobrze pójdzie to już za tydzień rozpoczynam chemioterapię, czy świat może być piękniejszy?
Pół godziny podróży minęło niezbyt ciekawie. Przez pierwsze klika chwil była niezręczna cisza, po czym zadzwonił Sebastian; ''kolega'' mamy. Ta, zafascynowana rozmową z nim, zapominając o mojej obecności (oraz o tym, że prowadzi samochód na cholernie ruchliwej ulicy), wyjawiła ciekawe szczegóły dotyczące ich dzisiejszego ''wypadu''. No cóż, oby się zabezpieczali. I oby tata się nie dowiedział. Nie, nie mam na celu kryć mamy, bo to co robi jest poniżej krytyki. Po prostu szkoda mi faceta, który haruje dniami i nocami myśląc o ciężko chorej córce i kochającej żonie.
- Kończę już, właśnie dojechałyśmy na miejsce, zadzwonię później. No cześć.... ja ciebie też.- ostatnie słowa usiłowała powiedzieć na tyle cicho, abym nie zauważyła. Na jej nieszczęście, mało co umyka mojej uwadze. Przewróciłam oczami, gwałtownie otwierając drzwi. Mama wysiadła tuż za mną lustrując wzrokiem budynek. Był to jeden z najlepszych szpitali w kraju, chociaż i tak pokładałam marne nadzieję na jego pomoc w moim przypadku.
Wnętrze było białe, minimalistyczne. Na samym środku ogromnego korytarza była ulokowana izba przyjęć. Mama od razu skierowała się w tamtą stronę, podając pracownikowi niezbędne papiery i wpisy.
- Panna Allison...zapisana na 12:50, zgadza się. Proszę skierować się do sali nr 20, dr. Harris już czeka. - uśmiechnął się przyjaźnie wskazując ręką odpowiednie drzwi.
Zapukałam nieśmiało pod podany numer. Drzwi niemal od razu otworzył starszy mężczyzna, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Zapraszam na fotel, pani Foreth. - uśmiechnęłam się niepewnie siadając na wskazanym miejscu. Chwilę później do gabinetu weszła mama, przepraszając za spóźnienie z powodu ważnego telefonu. Doktor usadowił się na fotelu na przeciwko masywnego biurka, uważnie sprawdzając moje dokumenty.
- Anemia..rak płuc..- westchnął- ciężko będzie wyleczyć dwie choroby naraz.
- Panie doktorze, ona ma dopiero 17 lat, nowotwór był wykryty przedwcześnie, na pewno da się go wyleczyć.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy..- mruknął pod nosem, widać było, że sam nie do końca wierzył w to co mówi - Allison, początkowo zrobię ci morfologię krwi obwodowej. Próbka twojej krwi zostanie wysłana do laboratorium. Wyniki pojawią się prawdopodobnie w następnym tygodniu. To wszystko co na chwilę obecną mogę zrobić. Bez wyników ani rusz.
Wizyta nie przebiegła jakoś szczególnie wybitnie, lekarz pobrał mi krew z żyły przedramienia i na tym się skończyło. Zalecił skonsultować się z lekarzem od chemioterapii za dwa tygodnie, aby wizyty się nie pokrywały.
- Jakie są szanse na wyleczenie ? - usłyszałam zza drzwi. Gdy już miałyśmy wychodzić, dr. Harris poprosił mamę na osobności. A ponieważ wbrew pozorom jestem osobą ciekawską, nie zwracając uwagi na przechodzące pielęgniarki, przystawiłam ucho do drzwi i najzwyczajniej w świecie podsłuchiwałam ich rozmowę.
- Szczerze mówiąc trudno mówić tu o jakichkolwiek szansach. Anemię, owszem, da się wyleczyć, ale w przypadku nowotworu tak istotnego narządu jak płuca..
- Czyli ile jej zostanie życia? - usłyszałam głos mamy po dłuższej chwili ciszy.
- Nie dawałbym jej więcej niż rok. - po raz kolejny moje serce pękło. Wytrzeszczyłam oczy nie dowierzając temu co właśnie usłyszałam. Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły, przez co prawie upadłam. Wyszła z nich wściekła do granic możliwości mama. Bez słowa, szybkim krokiem skierowała się do wyjścia, a ja podążyłam tuż za nią. Postanowiłam udawać, że nie słyszałam rozmowy, chociaż powstrzymywanie łez w tamtej chwili było trudniejsze niż myślałam.
-..Coś..coś się stało ? -spytałam niepewnie spuszczając głowę.
- Przepisuję cię do innego lekarza. - powiedziała oschle. Pokiwałam głową na znak zrozumienia. Droga powrotna od początku do końca przebiegła w milczeniu. Martwej ciszy. Było to bardzo dołujące, a zarazem krępujące. Patrzyłam się tępo w okno, na przemijające budynki, drzewa, ludzi. Każdy wyminięty przez nas człowiek będzie jeszcze żył, kiedy ja już umrę. Skoro i tak mnie czeka, to, co mnie czeka, tylko w niewyobrażalnych męczarniach, to czemu by nie skrócić sobie cierpień..kłopotów. Moje dotychczasowe życie i tak już można podsumować jednym słowem ; p o r a ż k a. Więc po co się męczyć? Po co martwić wszystkich dookoła..? Chemioterapia to tylko bezużyteczne marnowanie pieniędzy, i tak nic nie pomoże...
- Jesteśmy w domu. - wzdrygnęłam się, gwałtownie wyrwana z zamyśleń. Po chwili mama wysiadła z samochodu, a ja zaraz za nią.
- Idę na spacer..zaraz wrócę..- rzuciłam bezemocjonalnie zarzucając kaptur na lekko wilgotne długie, brązowe włosy.
- ...wróć niedługo. - otrzymałam odpowiedź tak obojętną, że równie dobrze można by było zastąpić ją słowami '' nie musisz wracać''
Wzruszyłam ramionami kierując się wzdłuż opustoszałej ulicy. Światło rzucane przez lampy na chodnik tylko dodawało żałości i smutku sytuacji. Pogodziłam się z losem. Tak będzie lepiej. I tak nikogo nie obchodzę.
Po dłuższym namyśle usiadłam na środku drogi czekając na przejeżdżający samochód. W głębi duszy miałam nadzieję, że to będzie ciężarówka. Szybko, bezboleśnie i po sprawie. Gorzej z samochodem osobowym. Połamie mi kości, i dopiero umrę w męczarniach, jak będę w stanie zobaczyć swoje własne jelita w połączeniu z karoserią.
Serce mi przyspieszyło gdy zobaczyłam światło rzucane przez reflektory zbliżającego się pojazdu.
Oddech stał się nierówny, całe ciało zaczęło się trząść, a instynkt podpowiadał mi żeby jak najszybciej wstać i uciec. Zacisnęłam ręce w pięści przymykając oczy. Nagle usłyszałam głośny klakson oraz pisk opon. To koniec. Poczułam straszny ból w ramieniu oraz na całym boku. Syknęłam wijąc się z bólu. Otworzyłam oczy, aby sprawdzić czy jeszcze jestem w jednym kawałku, lecz łzy spowodowane kłuciem i szczypaniem ran uniemożliwiły mi zobaczenie czegokolwiek. Usłyszałam pisk w uszach i straciłam przytomność.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Spokojnie proszę państwa, facetka jeszcze żyje, to nie koniec opowieści.
YOU ARE READING
Till The End I Min Yoongi
FanfictionDziewczyna chora na anemię oraz nowotwór płuc jest obiektem prześladowań w szkole ze względu na swój blady kolor skóry spowodowany chorobą. Pewnego dnia dowiaduje się, że został jej niecały rok życia. Postanawia popełnić samobójstwo, lecz przeszkod...