*1*

16 1 0
                                    

Niebieskie kombi wyłoniło się zza ostrego zakrętu w chwili, gdy stworzenie wypadło z lasu. Pierwszy zobaczył je Eddie - przemknęło na czterech długich i cienkich łapach jak czarna smuga. Spojrzało na niego przelotnie żółtymi ślepiami w czerwonych obwódkach, rozdziawiając paszczę pełną ostrych kłów.

-Uważaj! - zawołał z tylnego siedzenia.

Ojciec wdepnął hamulec. Autem zarzuciło, pisnęły opony. Pas bezpieczeństwa Eddiego napiął się i kilka pudełek spadło na podłogę. Książka, którą czytał chłopiec, wyleciała mu z rąk i uderzyła o oparcie przedniego fotela, a mama przytrzymała się sufitu i jęknęła.
Potem samochód uderzył w stworzenie z ohydnym chrupnięciem, odrzucił je w zielonkawy mrok lasu, zjechał z drogi prawymi kołami i przebił się przez niskie krzaki. Wyhamował nieopodal omszałego głazu, a spod wgiętej maski uleciała smużka pary.

-Wszyscy cali? - spytał ojciec po paru sekundach osłupiałego milczenia.

Eddie nie od razu odpowiedział- bolało go ramię, na którym zacisnął się pas, i nie mógł złapać tchu - głownie z powodu tego, co zobaczył. Nadal miał przed oczami straszną paszczę stworzenia.

- Ja tak - odezwała się mama.

- Ja też - wykrzywił się Eddie.

- Bardzo was przepraszam- powiedział ojciec. - Nic nie zauważyłem.

- Spójrz na maskę. - Mama uwolniła się z pasa.- Jak jeleń mógł narobić tyle szkód?

- Za duży na jelenia... To raczej był niedźwiedź.- oznajmił ojciec, pochylając się nad kierownicą i patrząc za zwierzęciem, które zniknęło w lesie. Otworzył drzwi.
Samochód stał na zboczu wzgórza przy zakręcie serpentyny.

- Nie wychodź! - rzucił nieoczekiwanie Eddie. Był pewien, że z samochodem nie zderzył się jeleń ani niedźwiedź.

Ojciec spojrzał na syna, jakby ten postradał zmysły.

- Jedźmy dalej! - nalegał chłopak.

- Muszę obejrzeć auto. A ciężarówki z meblami i tak już pewnie czekają pod domem.

- Ale...

- Edgarze Fennicksie, zachowujesz się beznadziejnie! - orzekła mama. - To zwierzę pewnie jest ranne... albo nie żyje. Potrąciliśmy je naprawdę mocno.

Rodzice wysiedli z samochodu i zamknęli za sobą drzwi, zostawiając syna w środku. Obejrzeli przedni zderzak. Zdesperowany ojciec załamał ręce. Mama z przerażenia zasłoniła usta i odwróciła się w stronę lasu. Eddie też spojrzał na drzewa. Gałęzie lekko drżały na wietrze, ale nigdzie nie było śladu po dziwnym stworzeniu. Nie chciał zostać sam, więc ostrożnie otworzył drzwi i wyszedł w połamane krzaki.

Był jeden z pierwszych dni września i po południu zrobiło się chłodno. Ołowiane niebo wisiało nisko nad wzgórzami jak podarty koc. Wokół rozlegał się tylko szelest liści: jakby wyjawianej szeptem tajemnicy.
Może to stworzenie jednak zginęło?
Eddie przypomniał sobie głuche uderzenie. Wzdrygnął się i zapiął niebieską bluzę z kapturem.
Gdy obszedł samochód, zrozumiał, dlaczego ojciec jest zdenerwowany. Cała prawa strona kombi została zmiażdżona. Sprasowany reflektor wbił się w przednie koło. Do zgniecionego metalu przywarły kępki czarnej sierści. Zderzak odstawał z lewej strony jak złamana kość.

- Rany- mruknął Eddie.
Rodzice pokiwali głowami bez słowa.
Po chwili ojciec wrócił za kierownicę i uruchomił silnik.

- Patrzcie co się dzieje! - zawołał, wrzucając wsteczny. Dodał gazu i samochód zawył przeraźliwie. Pokręcił głową, wyłączył silnik i wyjął komórkę, żeby zadzwonić na policję.
Eddie dołączył do mamy.

Klucz do zaświatówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz