Jesień: Problemy przedmałżeńskie

298 27 43
                                    


Nie przybyła w chwale różnobarwnych liści. Nie przyniosła orzeźwiających powiewów wiatru. Wtargnęła do Petersburga gwałtowna niczym burza, tracąc przy tym ukazywany na pięknych zdjęciach urok. Jesień. Nie ta znana z różnych opowieści i barwnych filmików, lecz ta prawdziwa. Niszcząca błękit nieba, ogromem mniej lub bardziej szarawych chmur. Zamiast romantycznych spacerów w ostatnich blaskach słońca, ofiarowała nieprzyjemne ulewy, śliskie ulice, ciemność za oknami i gwałtowny spadek temperatury. Victor od zawsze nie lubił tej pory roku, ponieważ była niezwykle zdradliwa. Obiecywała radość, a przynosiła jedynie melancholie. I tylko możliwość odkopania z dna szafy, ulubionego, brązowego płaszcza wydawała się rosyjskiemu mistrzowi pociechą.

Do czasu, gdy w jego życia pojawił się Yuuri. Bo teraz, choć za oknami panowała okropna chlapa, to w sercu, panowało cudowne ciepło, a każde zmartwienie wydawało się jakby mniejsze. Każde poza tym jednym.

Przecież on go, cholera jasna, zostawi.

Starał się zdusić w sobie tę myśl. Przecież będzie dobrze. Musi być.

Ale w chwili, gdy Japończyk w towarzystwie, widocznie mokrego Makkachina, wkroczył do mieszkania, wszystkie lęki się skumulowały, a Victor w sekundę znalazł się przed ukochanym, klęcząc na obu kolanach.

- Yuuri wiem, że na ciebie nie zasłużyłem i że jestem głupi i że moje poczucie humoru to o kant stołu można trzasnąć. Ale błagam cię, nie zostawiaj mnie!

Nie łatwo byłoby ocenić kogo, ten występ zszokował bardziej, czy stojącego z otwartymi na kilka dobrych centymetrów ustami Yuuriego, z którego rąk wypadły siatki z zakupami, czy jednak stojącego za nim psiego towarzysza, który przekrzywił mocno głowę, jakby chciał powiedzieć: co ten mój pan znów nawymyślał?

– Ale, że... Co? – Oszołomiony Katsuki nie był w stanie złożyć w całość, choć jednej myśli, nie mówiąc już o wypowiedzeniu jej na głos. – Chcesz żebym cię zostawiał?

– Nie! – Wrzasnął Rosjanin. – Błagam cię właśnie, żebyś tego nie robił! Gwiazdy ty moje! Świetle mojego życia! Złoto, moje najdroższe!

– Victor. Nic z tego nie rozumiem.

Sapnął sfrustrowany, a łzy zebrały mu się kącikach oczu. O co znowu chodziło? Co znowu takiego zrobił? Dlaczego mówił mu takie rzeczy? Przecież się starał... Tak bardzo się starał nie zaprzepaścić swojej szansy i nie dawać partnerowi powodów by chciał go zostawić. Wydawało mu się, że zdusił swojego wewnętrznego egoistę wystarczająco, by można było go znieść. Ale nie. Jak mógł być tak głupi i wierzyć, że jest wystarczająco dobry, by być z kimś takim jak Victor?

– Nie! – Nikiforov zerwał się z kolan i dopadł do narzeczonego w jednym skoku – Boże, Yuuri, jeszcze nie skończyłem cię przepraszać za jedną rzecz, a już zepsułem następną. Przepraszam.

– Chodzi o te naczynia? Powiedziałem, że jak ich nie pozmywasz to, wyniosę się z sypialni.. To dlatego, prawda? Nie powinien był ci rozkazywać, przecież jestem tylko...

Wtedy Victor go pocałował. Nagle, bez żadnego namysłu, przycisnął swoje usta do ust narzeczonego. Pocałunek nie był ani słodki, ani namiętny, był po prostu niechlujny, a gdzieś pomiędzy jednym kawałkiem ust a drugim czaiła się rozpacz. Nie można było powiedzieć, czy należała do spanikowanego Yuuriego, czy może do podłamanego całą sytuacją Rosjanina, ale gdzieś, może w kącikach, a może na dolnej wardze, czaiła się niczym nieokiełznany potwór, kradnąc spod nóg potrzebne oparcie.

– Yuuri. – Szepnął Nikiforov, kiedy w końcu się od siebie oderwali. – Masz mi rozkazywać, słyszysz? I krzyczeć na mnie, gdy zrobię coś głupiego. I mówić o tym, czego chcesz a czego nie. Nie wracajmy się do początku, błagam cię.

Tylko mnie kochaj... 「Victuuri」Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz