#2

21.5K 1.1K 513
                                    


ROZDZIAŁ 2

1 - 4 października

Dzień 3 (czwartek - ciąg dalszy)

Muszę pamiętać, że żyję ze Ślizgonem, do tego wyjątkowo niesympatycznym i mściwym, pomyślał Harry podczas obiadu.
Jak do tej pory dzień nie przebiegał szczególnie dobrze. Na transmutację spóźnili się osiem minut i chociaż wszystkim, co zrobiła McGonagall, było przerwanie w środku wypowiadanego właśnie zdania i pełne zjadliwości oczekiwanie, aż zajmą swoje miejsca, od tego momentu nastrój Malfoya stał się okropniejszy niż kiedykolwiek. W porównaniu z posępną lakonicznością, jaką prezentował przez ostatnie dwa dni, podczas praktycznej części lekcji ani na chwilę nie przerywał litanii werbalnych obelg.
W niczym nie pomagał fakt, że była to akurat jego lekcja i każda złośliwa uwagą, jaką Malfoy wypowiedział, była nagradzana chóralnym śmiechem pozostałych Ślizgonów. Harry praktycznie gryzł swój język, aby powstrzymać się od mówienia czegokolwiek, wiedząc, że wszystko, co powie, zostanie bezlitośnie wykpione przez Malfoya i jego kumpli.
- Znakomicie, Potter. Z takiej pracy byłby dumny każdy drugoklasista. Choć niekoniecznie ktoś na siódmym roku.
- Czyżby błysk zrozumienia w twoim mózgu czuł się zbyt samotny bez towarzystwa innych myśli? Czy właśnie dlatego postanowił cię opuścić?
Pansy Parkinson wydawała się szczególnie zadowolona z całej sytuacji.
- Merlinie, Potter, mamy zamienić pióro w kwiat, a nie jakiś cholerny badyl.
- Tylko udajesz skrajną głupotę, prawda? Aby wywołać w reszcie z nas fałszywe poczucie wyższości?
Ostatnia uwaga doprowadziła przynajmniej do tego, że McGonagall odebrała Slytherinowi pięć punktów za nieuprzejme zachowanie Malfoya, co jednak w niczym Harry'emu nie pomogło.
Po transmutacji przyszła pora na obronę przed czarną magią. W czasie pierwszej części lekcji Harry mógł usiąść ze swoimi przyjaciółmi, ale w drugiej połowie, podczas której ćwiczyli rzucanie zaklęć na szyszymory, wszyscy uczniowie musieli się przemieścić. Goyle, Crabbe i Pansy Parkinson znaleźli się blisko Gryfonów, wtórując Malfoyowi w kpieniu z Harry'ego i Hermiony, gdy ci próbowali pokonać magiczne stworzenie. Namowy przyjaciółki, aby nie przejmował się oślizgłym gnojkiem, jakoś nie przyniosły pożądanego efektu.
- Szczerze, Potter, równie dobrze mógłbym wziąć ślub z charłakiem - wymamrotał Malfoy, na co Ślizgoni parsknęli śmiechem.
- Nie jesteśmy poślubieni - warknął Harry. Malfoy rzucił mu zdziwione spojrzenie.
- Co?
- Możemy być ze sobą związani, ale nie jesteśmy poślubieni - odparł Harry stanowczo.
- Na jedno wychodzi.
- Całkowita bzdura. Przestań to tak nazywać - powiedziała chłodno Hermiona.
Malfoy wymienił z przyjaciółmi zdumione spojrzenia.
- Dlaczego nieprawda?
- Małżeństwo to coś więcej niż idiotyczna klątwa, związująca cię z obrzydliwą gnidą, którą najchętniej udusiłbyś podczas snu. Chodzi w nim o miłość i oddanie, z założenia jest czymś dobrym.
Malfoy posłał im złośliwy uśmieszek.
- Och, jakie to urocze. Małżonkowie piszą dla siebie wiersze i obdarowują lukrowanymi serduszkami, prawda? - Parkinson zachichotała. - Jakież to mugolskie. W każdym razie myśl sobie, co chcesz, Potter, mój ukochany, ale równie dobrze mógłbym wziąć ślub z charłakiem.
Harry zarumienił się wściekle, wywołując tym u Ślizgonów wybuch śmiechu i dając Malfoyowi doskonałą pożywkę dla jeszcze bardziej bezlitosnych złośliwości, którymi rzucał aż do końca lekcji.
- Nie myśl zbyt dużo, kochanie. To nie jest twoja mocna strona.
- Światło mego życia, zastanawia mnie twoja kompletna niezdolność do zrozumienia najprostszych instrukcji. Przychodzi ci to naturalnie czy musiałeś ciężko pracować nad udoskonaleniem tej cechy?
Harry próbował pocieszać się myślą, że przez większość popołudnia przynajmniej przebywał z przyjaciółmi. Co jednak, jak się przekonał na niedawnej lekcji, niewiele znaczyło, kiedy musieli zmieniać swoje miejsca w klasie. Podczas praktycznej części transmutacji oraz obrony przed czarną magią zdarzało się, że inni uczniowie potrącali ich przez przypadek, tak że skończyli, stojąc z Malfoyem bardzo blisko siebie, aby uniknąć bólu wywołanego niechcianym kontaktem.
- Pospiesz się - warknął Malfoy do Harry'ego, wchodząc do Wielkiej Sali. Podszedł szybko do najbliższego stołu i podobnie jak wczoraj złapał kilka kanapek.
- Malfoy, daj spokój. Nie chcę znowu jeść na dziedzińcu.
- Nie będziesz. Idziemy do skrzydła szpitalnego, nie pamiętasz? Mamy codziennie zgłaszać się do Pomfrey.
- Racja. - Zrezygnowany Harry wziął ze stołu trochę jedzenia i ruszył za Ślizgonem. Szpital. Gdzie Pomfrey pomacha nad nimi różdżką, „monitorując" ich „postępy" i prawdopodobnie zada masę pytań, na które nie chciał odpowiadać. I przypomni mu, że cały ten bałagan to coś o wiele więcej niż konieczność przyzwyczajenia się do zmiany w planie lekcji i nowego miejsca zamieszkania. A to już z pewnością nie było czymś, o czym chciał, aby mu w ogóle przypominano.

[T] Bond/Związani DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz