.

34 4 0
                                    


W powietrzu unosił się zduszony, słodki zapach dopiero zebranych z drzew cytryn. Z wolna mieszał się ze słodką wonią różowych papierosów, które jakiś młodzieniec sprzedawał na ulicy, by zarobić parę groszy. W tle leciała spokojna muzyka, która nie porywała nikogo do tańca. Wszyscy goście poopadali na krzesła od razu po przybyciu do klubu i sącząc w ciszy drinki, wsłuchiwali się w kolejną, dołującą melodię jakiegoś zespołu. Przyjrzałem się uważnie ich twarzom. Były wymalowane, wyraziste, jednak w ich oczach widać było smutek, znudzenie. Czy barman do alkoholu dodał środek, który sprawia, że ludzie smutnieją? W myślach przeklinałem siebie, że zgodziłem się na wyjście z moich przytulnych, czterech ścian na rzecz takiego miejsca. Po chwili, wyciągnąłem z brązowego plecaka mały szkicownik, by choć przez chwilę oddać się lepszej czynności, niż wpatrywanie się w niemalże pusty kieliszek. Moją pierwszą modelką tamtego wieczoru była kobieta w obcisłej, krótkiej sukience koloru koralowego, która ciągle bawiła się jednym z kosmyków jej długich, falowanych, brązowych włosów. Za wszelką cenę próbowała potoczyć konwersację z mężczyzną w czarnym, smukłym garniturze, jednakże obydwoje mieli melancholijne wyrazy twarzy, a ich oczy ze spokojem patrzyły gdzieś w dal rozglądając się za rozrywką. Po chwili obserwowaniu dziewczyny, zająłem się szkicowaniem co pochłonęło mnie bez reszty na dobre dwadzieścia minut. Z każdą kolejną kreską podnosiłem głowę znad zeszytu, by upewnić się, czy para nie postanowiła nagle zniknąć. Po skończeniu rysunku, wyrwałem kartkę, by zanieść ją modelce w koralowej sukni. Poprawiłem swoje przyduże, jeansowe spodnie, szybkim ruchem strzepnąłem z białego t-shirtu kurz i resztki kolorowego konfetti i ruszyłem do niej ze szkicem w dłoni. Moja introwertyczna natura sprawiała, że odezwanie się do obcej mi osoby sprawiało mi ogromny kłopot, więc z trudem wypowiedziałem prosty zlepek słów:

-Dobry wieczór, cześć - zacząłem z wolna. Czułem, jak nogi się pode mną uginają i w duchu modliłem się, by parka nie zobaczyła moich trzęsących się kolan. - To dla pani, narysowałem to chwilę temu - dodałem, podając jej obrazek. Jedyne, co otrzymałem w zamian to zapłata w postaci szczerego uśmiechu, który rozjaśnił całą salę znudzonych gości. Poprawiłem na nosie okrągłe okulary i szybkim krokiem wyszedłem z klubu patrząc pod nogi i uśmiechając się tak, jakby ktoś podarował mi bukiet krwisto-czerwonych róż.


 ---

*Kłania się i ucieka z sali* 

Życzę miłego dnia kochani 

Zapach cytryn [one shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz