Kiedy rano wzeszło słońce, można było mieć wrażenie, że śnieg powoli się roztapia. Nic bardziej mylnego. Od samego ranka, kiedy obudziła się tylko pani Collins, w całym domu czuć można było woń placków z wiśniami. Jej mąż, George wstał wczesnym rankiem, aby udać się do pobliskiego lasu i zrąbać choinkę. Wszystko działo się tak jak należy. W szkole miała niedługo zacząć się przerwa świąteczna, co dodatkowo rozbudowało atmosferę świąt. Alex został mile przyjęty. Widać matka chciała, aby złapał do niej zaufanie, a może nawet więź przyjaźni, co tak rzadko zdarza się w relacjach rodziców i dzieci. Od razu można było zauważyć, iż wie jak dużą krzywkę wyrządziła odchodząc i zostawiając rodzinę.
Alex nie wiedział, że jego matka starała się o kontakt z nim, co na dużą mierzę utrudniał jego ojciec. Nie powiedziała mu jednak tego, może się bała, a może nie chciała stawiać jego ojca w złym świetle, domyślała się również, iż to na pewno Hugh (ojciec) był dla niego autorytetem i nie chciała niszczyć o nim reputacji.
Na poddasze wbiegła gromadka dzieci, robiąc przy tym nie zwykły hałas. Zaraz za nimi weszła Julie.
-Już idźcie, już wynocha!- młoda dziewczyna weszła na górę z wodą oraz czystym kocem.Poganiała bez rezultatów trójkę dzieci.
Kiedy te zobaczyły samochód Georga od razu zbiegły na dół i po kurtki.
- Przepraszam za nie.Nie było ich w szkole parę dni i od razu dostają małpiego rozumu.- powiedziała.
Była skromna, ale zarazem niezwykle piękna.
-Wesoło tu macie.-odrzekł z wiadomego braku tematu.
-Dwójka to dzieci z sąsiedztwa.Przychodzą często, a ciocia traktuje je jak swoje.- oznajmiła.
//Sorry, że dziś taki jakiś krótki wyszedł. 250 słów... wczoraj był dłuższy ale postaram się:)) //
CZYTASZ
Call for help
ActionAlexsander odwiedza swoją matkę, która przed laty była powodem jego bólu. Stara się zachować jak przystało dorosłemu mężczyźnie.Jednak w tym mieście od lat dzieją się nadnaturalne rzeczy. Okazuje się, że właśnie tu jego matka straciła dwójkę dzieci...