9. Małe rzeczy, które sprawiają mi radość

93 18 3
                                    

Julka zarywała noce, oglądając Sherlocka Holmesa. Wstawała i wyglądała niczym zombie w kolorowych ciuchach i zielonych włosach. Przefarbowała je ostatnio, stwierdzając, że jej naturalne są zbyt nudne. Wyglądała jeszcze bardziej uroczo. 

Kot chodził krok w krok za nią. Miauczała i domagała się czułości od swojej właścicielki, a Julka nie żałowała jej czasu. Mimo wszystko, miałem wrażenie, że dziewczyna ostatnimi czasy nieco zmarniała. Nie kiedy opowiadała o Sherlocku - wtedy była energiczna i uśmiechnięta. Fascynowała ją historia najlepszego detektywa doradcy, jednak nie zawsze mówiła o nim. Milknąc, robiła się smutniejsza. 

Lilka za to obkleiła swój pokój plakatami z Amy Winehouse tak, jak miała to w swoim poprzednim mieszkaniu. Przestała spędzać tyle czasu nad pracą i skupiła się bardziej na boksie, który od dawna sprawiał jej radość. Brakowało tego Lilce - rozwijania swoich pasji. 

Przynosiła do domu coraz więcej rzeczy. Ostatnio wynalazła reprodukcję obrazu Władysław Czachórskiego. Dzieło było przepiękne - śliczna kobieta otoczona różnorakimi kwiatami. Przywiesiła tę rzecz w salonie obok telewizora. 

Kupiła także coś od Normana Rockwella. Posługiwał się farbami olejnymi. Ceniliśmy sobie z Lilką tego artystę. Niektórych nudziły jego obrazy, bo nie przedstawiały one niczego szczególnego. Zwykłe sceny z życia codziennego, jednak w tej prostocie tkwiło piękno, które przemawiało do nas. Niezrozumiały był dla nas fakt, dlaczego w Polsce Rockwella nie kojarzono. 

- Powieszę ten obraz w kuchni, dobra? - zapytała, gdy zbierałem się do wyjścia i zakładałem płaszcz.

Zgodziłem się, a ona posłała do mnie swój promienny uśmiech, który nie był już zmęczony. Lilka wracała do życia i to sprawiało i Julce, i mi radość. 

Miałem spakowaną walizkę na powrót do rodzinnego domu. Wyjazd zaplanowałem na weekend, ale nawet wizja tych dwóch dni na wsi wśród rodziny odrzucała mnie. Jednak musiałem zobaczyć się z Emilianem. Szymon opowiadał straszne rzeczy i przez te historie wyobrażałem sobie Emila jako wyjątkowo niezadbanego i nieodpowiedzialnego. Ciągle też próbowałem odpowiedzieć na pytanie; czy nadal choć trochę zależało mi na tym człowieku? 

Od dawna coś wisiało w powietrzu w naszym mieszkaniu. Mieszanina nieprzyjemnych emocji, która wywoływała w nas małe przygnębienie. Lilka jako ta mocniej stąpająca po ziemi, postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Wiedzieliśmy, dlaczego ta nieprzyjemna para uczuć fruwała nad naszymi głowami. 

Przerażała nas skrytość Julki i jej zmęczona, blada twarz. Znacznie mniej mówiła o swoich kaktusach czy kocie. Na twarzy dziewczyny nie było widać uśmiechu. 

- Julka, co ty wyprawiasz? - zapytała Lilka, a w jej głosie słychać było frustrację. - Dziwnie się ostatnio zachowujesz - przerwała i podeszła bliżej dziewczyny, patrząc prosto w jasne oczy. - Co się dzieje? Masz problem, który cię dręczy? Cokolwiek? 

Julka chciała spławić Lilką machnięciem ręki, ale chyba zapomniała, jaka ona jest. Chwyciła za białą dłoń i nadal patrzyła jej w oczy. 

Zielonowłosa spojrzała na mnie błagalnie, a ja spuściłem wzrok. 

- To dla nas ważne - dodałem. 

- Bardzo ważne - poprawiła Lilka. 

Jula patrzyła na nas, dziwiąc się całej sytuacji. Najpierw spojrzała na mnie, a później na dziewczynę obok. 

- O co wam chodzi? - dopytała. - Jestem może trochę zmęczona i tyle, słowo daję. Jeśli będzie się coś działo, to dam wam znać. 

Nie uwierzyliśmy, choć bardzo chcieliśmy wierzyć. 

Założyła torbę z wizerunkiem kota na ramię i pocałowała mnie w policzek. 

- Uważaj tam na siebie przez weekend - pożegnała się i wyszła z mieszkania. 

Lilka zrezygnowana spojrzała na mnie. Ubrana była w sweter w renifery i czarne spodnie dresowe. Na jej rękach wystawały żyły, co wyglądało niepokojąco. Na oczach miała różowy pigment. Paznokcie wymalowała na bordowy kolor. 

- Grzaniec malinowy? - zapytałem.

- Czytasz mi w myślach - odpowiedziała i usiadła na kanapie, wzdychając. - Co o tym myślisz? 

Wyciągnąłem dwa białe kubki z czerwonymi kożuszkami. 

- Nie podoba mi się to - odpowiedziałem i nalałem wrzątek. - Martwię się o nią, ale co my możemy zrobić, skoro pomocy nie chce? Ani nawet nie wiemy, co się dokładnie dzieje. Może to po prostu chwilowe? 

- Może, Gabryś, może, ale i tak. Chciałabym coś dla niej zrobić. 

- Ja też. 

Przyniosłem jej kubek z wydobywającą się wonią maliny, a ona z uśmiechem przyjęła herbatę. 

- A ty jak się czujesz?

Dziewczyna miała coś takiego w głosie, co sprawiało, że czułem do niej maksimum zaufania. Lilka uśmiechała się ciepło, wyglądała pięknie i poruszała się z pewnością siebie, a zarazem z delikatnością. 

- Nie chcę jechać - zacząłem - nie mam najmniejszej ochoty wsiadać dziś w pociąg. 

- Ale Emilian? - dopytała. 

- Ale Emilian - potwierdziłem. - Trochę jestem zły na siebie, że zaniedbałem moją sztalugę. Poza tym, jest w porządku. A ty jak się trzymasz? 

W tym samym czasie wzięliśmy łyk grzańca. 

- Wiesz, co mi się marzy? - Znowu uśmiechnęła się. - Chciałabym, żeby stał tu gramofon. - Wskazała palcem na miejsce obok sztalugi. - Do tego kolekcja płyt winylowych. Słuchanie wieczorami Bowiego, używając gramofonu, a w ręku kawa. 

Tym razem uśmiechnęła się, ale nieco smutniej. 

- Brakowało mi marzenia. - Wzięła głęboki oddech i poprawiła sweter na sobie. - Lubię czuć się odpowiedzialna, lubię mieć kontrolę, ale czasem - przerwała na chwilę i jakby oczami szukała na ścianach odpowiedzi - chciałabym rzucić pracę, wyjechać, podróżować, nawet nie mając przy sobie zbyt wiele pieniędzy i matko, to brzmi tak prosto, tak powszechnie, ale naprawdę momentami marzę o tym. 

Ucichła. Spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się. Znowu. Uśmiechnąłem się. Znowu. 

Milczeliśmy przez dłuższą chwilę, popijając tę ciszę grzańcem malinowym. 

- Marzy mi się też napisanie książki - przerwałem ciszę, a ona pokręciła głową.

- Marzy mi się plakat filmowy na ścianie. 

- Z jakiego filmu?

- ,,Moonlight'' albo ,,Ostatniej rodziny'', albo ,,Tamte dni, tamte noce'', albo ,, Teorii wszystkiego'', albo ,,Amelii'', albo ,,J. Edgara''. 

- Amelia... Marzy mi się, aby obejrzeć to jeszcze raz. 

- Marzy mi się już wiosna i kurs florystyki. Dużo, dużo kwiatów i uśmiechu Juli. 

- Śmiechu Julki i skupienia się na rysowaniu. Marzy mi się kolekcja kotów szczęścia do mojego szczęścia. 

- Marzę mi się zwiedzenie Kanady. 

W takich małych chwilach, które wydają się proste, zbyt proste,  znajduję więcej radości niż w samym rysowaniu. Dlatego chciałbym podziękować każdemu, kto poprzez niedługą rozmowę uszczęśliwił mnie. 

Cmoknąłem ją w policzek na pożegnanie. 

Julka i Lilka to moje szczęście. 





GabryśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz