rozdział 1

1.5K 103 118
                                    

  — Życie jest do dupy — warknął TaeHyung, wracając do domu. Ledwo trzymał się na nogach, często się potykał i kiwał na boki. Jego ciemnobrązowe włosy były roztrzepane, biała koszula - krzywo zapięta, a czarny krawat - luźno narzucony na szyję. Jego prawy policzek spuchł i zrobił się okropnie siny, knykcie miał pozdzierane, a dodatkowe siniaki na brzuchu sprawiały jedynie, że chciało mu się wymiotować. Starał się jednak to ignorować i szedł przed siebie z wysoko uniesioną głową.

  W tamtej chwili nie przejmował się, że jego marynarka z gucciego została w domu jakiegoś chłopaczka, u którego spędził większość nocy. Nie przejmował się tym, że kosztowała prawie dwa miliony won, dzieciak mógł to uznać za zapłatę. Trochę zbyt dużą jak na jego marne umiejętności, jednak Kim i tak nie zauważył różnicy. Równie dobrze mógłby posuwać trupa, nie zorientowałby się. Nie interesował go fakt, iż w tamtym momencie każdy mógł zrobić mu zdjęcie i wysłać do mediów, bądź wstawić na facebooka lub inny portal społecznościowy. Przecież miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby wykupić takową, kompromitującą rzecz, prawda?

  Bardziej przejmował się miejscem, do którego zmierzał. Chciał już wrócić do domu i położyć się spać, zapewne budząc po drodze swojego, starszego brata. Ale wtedy nie dbałby o to, z resztą jak zawsze, kiedy tylko wracał nachlany. Tae mocno się upił, aby jakoś zagłuszyć ból rozdzierający jego serce, więc nic nie miało dla niego znaczenia. Nie był nawet do końca świadomy tego, co działo się wokół niego.

  Wszedł na teren drogich apartamentowców, uprzednio starając się trafić odpowiednim kluczem w zamek od furtki i nie złamać go, tak jak zrobił to poprzednim razem. Zaklnął siarczyście pod nosem, kiedy naciskał na klamkę, a drzwi i tak nie chciały ustąpić. W końcu jednak udało mu się wejść.

  Jak przez mgłę wyłapał swój budynek. Starał się dobrze liczyć szare, podłużne plamy, ponieważ jego wzrok stał się bardzo rozmazany. Później drzwi do budynku otworzył mu ochroniarz. Czuł, jak ten odprowadza go wzrokiem do windy, jednak miał to w głębokim poważaniu. Gdy tylko znalazł się w pomieszczeniu, na chybił trafił powciskał większość guzików, ponieważ tak trudno było mu trafić w jeden z ostatnich, kiedy dwoiły i troiły mu się przed oczami. Dziękował bogu za stworzenie kogoś, kto czytał numery pięter, bo w innym wypadku nie trafiłby do swojego mieszkania.

  Wyciągnął pęk kluczy i miał zaraz ochotę rozwalić drzwi, kiedy tylko te metalowe ustrojstwa wypadły mu z ręki. Chłopak jęknął przeciągle, schylając się i stęknął zaraz szczęśliwy, kiedy tylko okazało się, że klucz, który włożył do zamka okazał się prawidłowy i w końcu mógł wejść.

  Kiedy przekroczył próg apartamentu, zrzucił ze stóp swoje wypastowane, świecące buty, o mało się nie przewracając, w przeciwieństwie do małej, czarnej szafki na buty, o którą się potknął. Ale o to mógł się pomartwić następnego dnia, prawda? W tamtej chwili potrzebował snu i wody, dużej ilości wody.

  Ruszył chwiejnym krokiem do kuchni i syknął, kiedy uderzył stopą o kant wyspy kuchennej. Przeklnął głośno, po czym ruszył w stronę lodówki, aby wyciągnąć butelkę wody. Czasem zastanawiał się na co im takie duże pomieszczenie skoro ani on, ani, tym bardziej, jego starszy brat nie potrafili gotować. Odpowiedź nasuwała się sama. Pewnie dlatego, że nie udało im się znaleźć dużego apartamentu z małą kuchnią.

  Chłopak otworzył lodówkę, wyciągnął zimny napój, odkręcił zakrętkę i na trzy łyki wypił całą wodę. Wrzucił plastik do zlewozmywaku i omal nie zszedł na zawał, gdy tylko się odwrócił, a w progu zastał Namjoona, opierającego się ramieniem o framugę. Jego roztrzepane, fioletowe włosy, które były efektem głupiego zakładu, krótkie, szare spodenki i luźna, biała koszulka wskazywały na to, że chłopak dopiero wstał.

spread your legs | k.nj k.th p.jm POPRAWAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz