- Czyli zadzwoniła do ciebie Amy, a ty zadzwoniłeś do całej reszty i obudziłeś mnie o szóstej rano, podkreślam, o szóstej rano w sobotę, tylko po to, żeby powiedzieć, że nie wiesz co zrobić? Mógłbyś czasem pomysleć.
- Nie to, że nie wiem. Po prostu nie mam pomysłu, okej? Czuję, że tym razem nie będzie jak zawsze. - Ashley był już na skraju wytrzymałości. Od dwóch godzin siedzieli bezczynnie i rozpaczali, nie wiedząc co zrobić. Jedynie Lotte siedziała spokojnie, przejmując się jedynie planem zabicia ich i Andy'ego. Miała serdecznie dosyć tego nieskładnego biadolenia. Tyle razy już to robił, a chłopcy za każdym razem siali panikę, mimo, że zawsze wracał. Tylko raz zdarzyło się, że wylądował w szpitalu pobity. Ale to było tylko jeden jedyny raz.
- Dobra, ja chcę wrócić do domu spać. Jak da znak życia to piszcie. Postaram się wtedy wyrwać, ale cienko to widzę, bo matka dała mi szlaban.
- Za co znowu?
- No bo zobaczyła go wczoraj u mnie w pokoju w dosyć... Dziwnej sytuacji i trochę się powydzierała. No nic, idę. Pa płaczki! - po tych słowach chwyciła swoją torbę i szybkim krokiem wyszła z domu Jake'a. Przeklinała się w duchu za bezmyślność, bo do siebie miała prawie trzy kilometry. Zirytowana wyjęła z torby papierosy, zapaliła jednego i ruszyła w stronę domu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ma przerąbane - trzymała kciuki, żeby rodzice jeszcze spali. Ciszę zakłócał tylko stukot jej butów. A, jeszcze dzwonek telefonu. Tym razem był to "Necessary Evil" Motionless In White - dzwonił CC. Odebrała, a w dalekich zakątkach jej mózgu tliła się nadzieja, że może się czegoś dowiedzieli.
- Czego chcesz Coma?
- Jakiej sytuacji? - w tle było słychać chichot Asha. Przynajmniej już nie chlipią w rękawy jak dzieci.
- Nie powiem ci, spieprzaj.
- Ale ty jesteś. Foch - po tym się rozłączył. Oni są jak takie małe, pięcioletnie dziewczynki. Albo i nawet gorsi.
Charlotte, mimo, że nie okazywała tego w jakikolwiek sposób, w głębi duszy martwiła się o czarnowłosego uciekiniera. Czuła się po części winna jego ucieczce, bo gdyby nie ta przeklęta kołdra, którą zostawiła wczoraj rano na podłodze, nie pisnęłaby jak rasowa fangirl, jej rodzicielka nie zaczęła by się drzeć jak opętana, rodzice Andy'ego o niczym by nie wiedzieli a on by nie zwiał. Była do tego przyzwyczajona, ostatnio często się to zdarzało, ale tym razem martwiła się dużo bardziej i sama nie wiedziała, dlaczego. "Przecież to tylko kolejny wybryk tego niedorozwoja" - tak to sobie tłumaczyła. A przynajmniej próbowała tak to sobie tłumaczyć.
***
O drugiej nad ranem obudził ją dźwięk wiadomości. Bardzo głośny dźwięk wiadomości. Wydała z siebie stłumione poduszką warknięcie i sięgnęła po telefon leżący na drugim końcu materaca. Jedną ręką odblokowała urządzenie, a drugą przetarła zaspane oczy.
Panna Biersack:
przyjdz na rog ulicy za 15 minut.
Rozbudziło ja to natychmiastowo. Zerwała się z łóżka znów przecierając oczy i przeczesała włosy ręką. Szybko ubrała się w byle jakie ciuchy, narzucając na siebie jeszcze dodatkowo bluzę. Bez zastanowienia szarpnęła za klamkę od drzwi i wybiegła na korytarz. Dopiero potem jednak zdała sobie sprawę, że mogła kogoś obudzić. Gwałtownie zatrzymała się nasłuchując, jednak jedynym dźwiękiem, jaki słyszała był jej własny oddech. Powoli, tym razem po cichu, skierowała się w stronę schodów, po których zeszła, przeszła do przedpokoju, gdzie na nogi włożyła trampki i wyszła z domu. Na jasne włosy zarzuciła obszerny kaptur od bluzy i szybkim krokiem ruszyła miejsce wskazane przez chłopaka, uprzednio wpychając dłonie do kieszeni.
Stał tam. Opierał się o swój samochód beztrosko popalając papierosa i patrząc w niebo. Lotte resztkami woli powstrzymywała się, aby się na niego nie rzucić. Nie była jednak zdecydowana czy z pięściami czy żeby go przytulić. Zbyt trudna decyzja.
Zatrzymała się jakiś pięć metrów od niego. Z tej odległości mogła zobaczyć nowy tatuaż zdobiący jego nadgarstek, jednak nie widziała go na tyle dobrze, w dodatku w ciemności, aby móc stwierdzić, co przedstawia. Stała jak przymurowana do chodnika jedynie się na niego gapiąc. On wyrzucił resztkę papierosa i zdeptał go. Dłonią otarł usta i spojrzał na nią, a to wystarczyło, by zaparło jej na moment dech. Jednym spojrzeniem potrafił ją omamić, zawładnąć nią... Jednak w porę się otrząsnęła i nie omieszkała oddać spojrzenia, jednak to jej było mordercze. Już otworzyła usta, aby zacząć się wydzierać, ale on ją ubiegł.
- Zanim cokolwiek powiesz, wydrzesz się na mnie albo mi przywalisz, to wiedz, że miałem powód, okej Lottie? - po wypowiedzeniu tych słów pochylił głowę lekko w dół i uniósł ręce w geście poddania. Charlotte nie bardzo wiedziała co zrobić. Była rozdarta pomiędzy daniem mu z liścia, nakrzyczeniem lub daniem zwykłej reprymendy. Nie wybierała długo.
- Czy ty jesteś kurwa normalny?! Co ty sobie znowu wyobrażasz? Wszyscy stają na głowach, żeby wymyśleć, jak cie znaleźć a ty mi tu pierdolisz, że miałeś powód?! Jaki niby? Myślisz, że mogę spokojnie siedzieć na dupie i się śmiać, kiedy mam świadomość, że możesz być kurwa martwy?! - była w tej chwili bardziej niż pewna, że histeryzuje jak Ash, jednak mało ją to obchodziło. Przy nim mogła taka być. Z zaciętą miną podeszła do bruneta i z całej siły uderzyła go otwartą dłonią w policzek. Czuła łzy zbierające się w kącikach oczu, sama nie wiedziała dlaczego. Może były one wynikiem zwykłego zmęczenia, może natłokiem emocji a może... Strachem?
- Przepraszam Lottie, ale ja już tak nie mogę. Mam dosyć życia tutaj, czuję się jak w zamknięciu. Chcę wyjechać na stałe i już nie wrócić, zostawić to wszystko w cholerę, rozumiesz?
- To po co tu jestem? - wyszeptała łamiącym się głosem. Naciągnęła kaptur na oczy. - Po co kazałeś mi tu przyjść? Czemu mi?
- Bo chciałbym, żebyś wyjechała ze mną. Nie masz tego dosyć? Naszych rodziców, tych wszystkich kłótni, bycia jakby uwięzionym?
- Mam, ale jak możesz tak myśleć? Co z chłopakami? Co ze szkołą? - sama nie do końca wierzyła w to, co mówi. Nie poznawała sama siebie.
- Tym się nie martw, jedziemy dopiero po zakończeniu roku. A chłopcy... To się zobaczy.
- To co, przepraszam bardzo, będziesz robił do tego czasu?
- Będę widywał się z tobą, Lottie. Czemu płaczesz? Przecież jestem żywy - zaśmiał się lekko.
- Z twojej głupoty i idiotyzmu. Nienawidzę cię idioto. - to niewiarygodne, jak szybko potrafił sprawić, że z zalążka płaczu zaczęła się śmiać. Ale to Andy, on działał cuda. Podszedł do niej i zamknął ją w szczelnym uścisku.
- E tam, kochasz mnie - po tych słowach oboje się zaśmiali, jak zawsze, kiedy padały te sformułowania. Jednak... Teraz nabrały one innego znaczenia. Odsunął ją od siebie i musnął jej usta swoimi, a tak szybko jak to trwało, tak szybko odsunął się naciągając jej kaptur bluzy po samą brodę i odszedł szybkim krokiem do samochodu. Ona szybko strąciła materiał z głowy i zobaczyła, jak chłopak odpala starego gruchota i uśmiecha się do niej po czym odjeżdża. Zostawił ją samą.
Jakim dupkiem trzeba być, żeby tak zrobić?
Poznajcie Andy'ego, tylko on tak potrafi.
A Char stała rozdarta i czuła się jak baba w ciąży. Zaawansowanej ciąży.
***
upsi za taką przerwę. mam nadzieję, że jest w miarę ok hahah
CZYTASZ
Rebel Love Song [A.B]
FanfictionLotte i Andy od zawsze byli obok siebie - szli gdzieś razem, byli wszędzie razem - od dziecka. Jednak ich rodzice... Nie byli w zbyt dobrych stosunkach. Kiedyś przyjaciele, teraz "wrogowie", którzy zapatrzeni we własne przekonania zabraniają dziecio...