Rozdział 1

221 22 3
                                    

Od tamtej tragedii minęły 2 dni. A ja postanowiłem zrobić jej niespodziankę. Gdy przekroczyłem drewniany próg chatki, nikogo nie zastałem. Sądziłem, że wyszła gdzieś na chwilkę, ale nie. Zobaczyłem kartkę na stoliczku. Przeczytałem list, po czym zgniotłem go w dłoni. Jak ona mogła? Przecież to szaleństwo! Zawsze miała dziwne pomysły. Ale ona złożyła mi obietnicę.

Mogłem się nie godzić na jej samowolę. Mimo, że przetrawiłem słowa zamieszczone na papierze już 4 razy, to dalej nie chciałem, aby prawda do mnie dotarła. Miałem wyrzuty sumienia o to.

Dzisiaj miał być szczęśliwy dzień dla nas obojga. Chciałem zrobić to już dawno, ale się bałem. A teraz to była dobra okazja dla odskoczni od tych wszystkich niefortunnych zdarzeń.

Nie myślałem już o tym, bynajmniej nie chciałem. To za bardzo bolało. Żadna kobieta nie zawróciła mi w głowie, jak ona. Odnajdę ją, jestem tego pewien. Zacznę jak najszybciej to możliwe.

Ruszyłem do karczmy, gdzie siedzieli główie strażnicy. Znalazłem tam ich dowódcę.

-Zbierz kilkunastu strażników, za godzinę ruszamy - powiedziałem w pośpiechu.

-Dokąd? - zapytał zdziwiony.

-To jeszcze się okaże, jak daleko zaszła.

-Ale Wasza Książęca Wysokość kto taki?

-Viss - odparłem krótko.

Tak jak powiedziałem, po godzinie około 15 strażników było gotowych do podróży. Ja na białym ogierze z mieczem w pochwie.

Postój nie mógł mieć nawet miejsca, kierowaliśmy się na południowy wschód. Nie jestem człowiekiem bez serca, ale ona musi się znaleźć. Nie mogę pozwolić, żeby coś sobie zrobiła.

Nagle jeden z mężczyzn udał na kolana. Będzie nas opóźniał, ale nie zostawię go tutaj.

-Ty, wstań - zarządziłem i podszedłem do niego z koniem wcześniej z niego schodząc. Podałem mu rękę i pomogłem wsiąść na ogiera.

-Jesteś pewien książę? - zapytał ze zmęczeniem w głosie.

Pokiwałem twierdząco. Gdy zapadł wieczór mogliśmy sobie pozwolić na postój. Rozbiliśmy obóz pod gwieździstym niebem. Ja zamiast spać w namiocie położyłem się na młodej trawie. Zimno bijące od ziemi oraz lodowatego wiatru nie przeszkodziło mi przypomnienie sobie tym chwil, gdy jako dzieci uciekaliśmy w środku nocy, by potem patrzeć na gwiazdy. Nieźle nam się potem dostało od mamy, która zawsze nas kryła przed ojcem. Na samo wspomnienie o nich robi mi się żal Viss. Straciła rodziców mając zaledwie 4 lata. Musiała oglądać, jak jej wioska ginie od zarazy. Jako jedna z nielicznych przeżyła.

-Panie, powinieneś się położyć. Rano ruszamy dalej - powiedział wysoki mężczyzna.

-Bruno, jak to jest założyć rodzinę? - zapytałem prosto z mostu.

-Nie rozumiem Panie.

-No w sensie - podniosłem się do pozycji siedzącej - Czy trudno jest pełnić trzy role? Strażnika, męża oraz ojca naraz?

-Na początku było ciężko, ale razem z Dianą dajemy radę.

-Dziękuje, możesz już iść.

-Ale...

-Zostanę tutaj, nie martw się.

-Jak sobie życzysz - odszedł.

-Ale czy ja podołam w przyszłości? - pomyślałem.

Po chwili czułem jak powieki kleją się do siebie. Zasnąłem.

__________________________________
Naprawdę was przepraszam! Ale czasu brak, a zaległości wiele T_T

Jesteście w stanie mi to wybaczyć?

I'm not yours (CHWILOWY BRAK WENY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz