Rozdział 3. Ucieczka nie jest rozwiązaniem

2.4K 338 72
                                    

Stchórzył. Stchórzył trzykrotnie i niech Bóg — albo ktokolwiek inny — mu świadkiem, jak bardzo nienawidził siebie za każdą z podjętych decyzji. Pierwsza czekała na niego o świcie, kiedy słońce wdzierało się przez rozchylone zasłony. Na pewno promienie obudziłyby go, gdyby zmrużył oko chociażby na godzinę. Myślał całą noc, czując, jak strach zjada go od środka. Kalkulował, zmieniał zdanie, zatracał się w bezsilności. W końcu, kiedy matka weszła do jego pokoju, wykrzywił usta w grymasie i wymamrotał: 

— Czuję się okropnie.

Cierpliwie zniósł nienaturalną troskę i niepewną dłoń na czole, sprawdzającą temperaturę ciała, by usłyszeć werdykt uniewinniający. Wyrok śmierci został odsunięty w czasie.

— Zostań dzisiaj w domu. Musiałaś się przeziębić. A mówiłam, żebyś już nie chodziła w trampkach!

Kiwał głową, zgadzając się z każdym słowem matki. Czekał, aż w końcu wyjdzie do pracy, by mógł spróbować zasnąć czy zrobić cokolwiek innego.

— Jakieś leki powinny być w apteczce. Jakbyś czegoś potrzebowała, zadzwoń, a zajrzę do apteki po pracy.

Pozostawiony samemu sobie po raz pierwszy od bardzo dawna czuł się dobrze w samotności. Udało mu się oczyścić umysł, uspokoić rozkołatane serce. Nie będzie uciekał wiecznie, oczywiście, że nie. Ale miał zamiar celebrować każdą chwilę spokoju.

Drugi pokaz jego tchórzostwa był raczej pasmem decyzji. Numer telefonu Antoniego wciąż leżał na stoliku. Czekał na niego. Kamil wielokrotnie podchodził i brał kartkę w ręce. Gniótł ją i obracał w palcach, by ostatecznie powoli odłożyć ją na swoje miejsce. Nie odważył się.

Chociaż miał za sobą nieprzespaną noc, nie czuł wielkiego zmęczenia. Może napływ emocji nie pozwolił mu na to. Kiedy dochodziła dziewiąta, wyszedł ze swojego pokoju i skierował się do kuchni. Był jeszcze cały czas w piżamie, o czym przypominał mu ciążący na klatce piersiowej balast, ale nie spieszył się z ubraniem. Ten dzień miał być leniwy. Wykonując każdą czynność w zwolnionym tempie, odpalił czajnik elektryczny (nienawidził kawy z ekspresu) i sięgnął do szafki po swój ulubiony, pomarańczowy kubek. Wsypał sporą łyżeczkę rozpuszczalnej i trzy łyżeczki cukru.

Are we humans, or are we dancers — zanucił, przerywając tylko na chwilę, by nalać wody do kubka.

Nie śpiewał często. Nie lubił brzmienia swojego głosu, ale teraz czuł się jakoś lekko. Może to z niewyspania, ale czuł radość. Była jak ciepły wiatr, wirujący wokół serca. Trzymając w dłoniach gorące naczynie, usiadł przy kuchennym oknie, by wpatrywać się w otoczenie. Nie, nie było jakoś specjalnie wyjątkowe. Kilka prawie bezlistnych drzew, dachy domów, więcej dachów i szare niebo. Wszystko oddalone od niego o całe galaktyki. Kamil odetchnął, wciągając aromat kawy i upijając pierwszy łyk. W głowie układał plan na spędzenie wolnego czasu. Nie miał ochoty spać ani na żadne wymagające myślenia czynności. Najchętniej nadrobiłby zaległe odcinki seriali lub poleżałby w łóżku, bez celu i z lekkim sercem patrząc w sufit.

My sign is vital, my hands are cold — wyrecytował, gubiąc po drodze melodię i rytm — and I'm on my knees looking for the answer*.

Wstał i odstawił kubek do zlewu, wykonując przy tym mały piruet. Musiał pamiętać, by później go umyć. Matka nie lubiła, gdy zostawiał brudne naczynia poroznoszone po całym mieszkaniu. Właściwie przestało mu to przeszkadzać. Jeśli chodziło o jego matkę, pedantyzm był raczej na końcu listy rzeczy, które go u niej irytowały. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, wrócił do swojego pokoju. Balast nie dawał o sobie zapomnieć, dlatego uznał, że najwyższa pora ubrać się w swój codzienny strój. Z pudełka po butach, ukrytego na dnie szafy, wyciągnął nową rolkę bandaża elastycznego — poprzednia była już mocno przepocona i nie nadawała się do użycia. Z wprawą zaczął owijać klatkę piersiową według określonego schematu: góra, dół i przez środek. Bandaże nie były najwygodniejszym i najzdrowszym wyjściem, ale nie miał innego wyboru. Zamówienie profesjonalnego bindera wiązałoby się z przesyłką z zagranicy. Gdyby jego matka dowiedziała się o tym i zechciała zobaczyć, co kryje się w tej paczce… Wolał o tym nie myśleć. Dlatego od prawie pięciu miesięcy męczył się z tym półśrodkiem. Cieszył się, że przynajmniej jego balast jest dosyć mały i, tym samym, łatwiejszy w ukryciu. Kiedy wszystko było już ukryte i unieruchomione, mógł spokojnie wybierać ciuchy. Jako że dzień zapowiadał się całkiem przyjemnie, miał dobry i niedysforyczny humor, postanowił ubrać się w coś innego niż workowata bluza. Wybór padł na proste jeansy i ciemną, dopasowaną koszulkę z logiem Spidermana. Nie, żeby był jego fanem, ale takie T-shirty królowały ostatnio na dziale męskim w jednym z niewielu sklepów odzieżowych w mieście.

Gorzka kawa ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz