Rozdział 11. Chodź, pomaluj mój świat

1.7K 287 99
                                    

Minęły dwa tygodnie od dnia, kiedy Antoni zadał mu to niezwykłe pytanie. Czternaście dziwnych, wyjątkowych dni zniknęło z zabójczą prędkością. Kamil nadal nie wiedział, co ma o tym wszystkim sądzić. Wieczorami, kiedy już wracał ze szkoły i spotkania z Antonim, leżąc w łóżku, zastanawiał się, czy podjął dobrą decyzję. A potem przypominał sobie uśmiech Antoniego, kiedy po raz pierwszy pozwolił mu złapać się za rękę na ulicy. Mężczyzna bowiem był bardzo troskliwy i entuzjastyczny, jeśli chodziło o ich związek — nastolatek nie znał go od tej strony, ale była to naprawdę miła niespodzianka.

Spotykali się codziennie, choćby na godzinę — głównie w domu Antoniego, czasami wyszli też na wieczorny spacer. Obaj mieli sporo obowiązków w pracy i szkole, dlatego nie mogli pozwolić sobie na dłuższe wycieczki. Kamilowi odpowiadały jednak te ciche, spokojne momenty, które razem spędzali. Czuł, że dzięki temu rodzi się jego nowa osobowość — piękniejsza, bardziej pewna siebie i zdolna do miłości. Wcześniej nie przywykł do czułości, a każde usłyszane komplementy czy miłe słowa wprawiały go w zakłopotanie. Uciekał też od wszelkiego kontaktu fizycznego, niepewny swojego ciała, ale mężczyzna małymi krokami zyskiwał jego zaufanie. I już po kilku dniach Kamil mógł stwierdzić, że najlepszą częścią ich związku, były chwile, gdy leżał otulony ramionami Antoniego.

Z matką również zaczęło mu się lepiej układać. Chociaż zmuszony był zaciskać zęby za każdym razem, gdy usłyszał błędną końcówkę przy czasowniku, starał się być cierpliwym. Widział, że kobieta próbowała zrozumieć i zaakceptować — na swój dziwny, analityczny sposób. Zaczęła szukać pomocy, co dla Kamila znaczyło naprawdę wiele. W końcu mógł mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze i tym razem nie były to puste słowa.

Był sobotni poranek, kiedy Kamil przygotowywał się do wyjścia — jak zwykle do Antoniego. Chociaż widywali się każdego dnia, nie uznawał tego za rutynę. Według niego miłość nie mogła być niczym zwyczajnym, a kiedy tak się stawało, nie można było już mówić o miłości.

Zakładając szalik, krzyknął do matki:

— Wychodzę!

Kobieta wychyliła głowę z salonu i spojrzała na niego ze zmarszczonym czołem i rękami założonymi na piersi. Rękawy bluzki podwinęły się, ukazując prostą, złotą bransoletkę, połyskującą na nadgarstku.

— Gdzie? Nie chcę cię kontrolować, ale ostatnimi czasy ciągle gdzieś znikasz.

— Idę do kolegi.

Przygryzł wargę, starając się powstrzymać uśmiech. Kolegów przecież nie całuje się w policzek na pożegnanie, prawda?

— Czy on… czy on jest taki sam jak ty? — zapytała niepewnie, ważąc słowa.

Kamil przez moment zastanawiał się, o co został zapytany, nie rozumiejąc słów matki. Co mogła mieć na myśl? Czyżby domyśliła się, że ma chłopaka? Niemożliwe — nie wspominał wcześniej o Antonim, rozmawiając z nim starał się kryć z uczuciami i unikać „niebezpiecznych” wyrazów. Po chwili jednak go olśniło i niemal nie roześmiał się na tę myśl.

— Jeśli pytasz o to, czy jest trans, to nie, nie jest.

Matka kiwnęła głową i życząc mu miłego dnia, wróciła do salonu, by pewnie kontynuować czytanie książki — ostatnio kupiła stos poradników psychologicznych i, mimo że dla Kamila były one nieco śmieszne, najwidoczniej faktycznie pomagały jej poukładać własne myśli.

Wyszedł z domu i ruszył ku dobrze mu znanej ulicy. Dzień był piękny i słoneczny, chociaż listopad powoli dobiegał końca. Powietrze było mroźne, szczypało w policzki oraz nos — kochał to uczucie, kojarzyło mu się z prawdziwą, śnieżną zimą. Od kilku lat już nie widział porządnej zaspy. Zbliżające się święta dawały mu nadzieję, że w tym roku wszystko będzie wyglądać inaczej, a w jego umyśle zaczął powstawać ciekawy plan.

Gorzka kawa ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz