Rozdział II - Pierwszy krok Artyhena

14 0 5
                                    


Długo się wpatrywałem w stronę w którą odeszła pomimo tego, że i tak już jej nie widziałem, znowu... Coraz rzadziej wpada na tak długo.. ale teraz to widocznie już ma jakiś powód. Ale żeby mnie jeszcze gdzieś ciągać, i to z takim obciążeniem! Ruszam w drogę, nie ma na co czekać. Im szybciej tym lepiej. Po drodze mijałem  przeróżne wioski i miasteczka o których nie miałem dotychczas zielonego pojęcia. W jednej gdzie teraz przechodzę, okolica roi się od handlarzy i kupców. Tłoczno tutaj mimo że to wioska, której nazwą i tak nikt się nie przejmuje... Wszędzie drożyzna jak w pierdonce, wszędzie te same kłamstwa...

- magiczne zwoje przyzwania! pół darmo! zapraszam- wydzierał się jakiś chuderlak  zza straganu.

Albo jakaś stara baba handlowała rzekomo... artefaktami, pierścienie zwiększające zwinność to może jeszcze ujdzie, ale że zwiększające pokłady energii życiowej? co to za czary? parę uliczek dalej ruch  niezauważalnie ale jednak już mniejszy bo dało się iść normalnie przed siebie. tak sobie myślę, może by kupić jakiś zwój albo... może jednak niee... dostałem co powinienem więcej mi nie potrzeba.

Szedłem sobie powoli żeby nacieszyć wzrok tymi kolorowymi pierdółkami które rzekomo są magiczne które to tak zachwalają ci ,,handlarze" od siedmiu boleści. I tak nic nie kupię, może na jedną czy dwie rzeczy by mi starczyło ale... uh... wcale mi nie jest przykro, że muszę sobie odpuścić, wcale...

W pewnym momencie za ramię złapał mnie  jakiś starszy pan troszkę niższy ode mnie bo może 172 miał albo coś koło tego, ciężko stwierdzić przez te buty...

- tak? chce pan czegoś ode mnie? - zapytałem zdziwiony.

- może mi pan poświęcić chwilkę?- zapytał grzecznie zdejmując kapelusz z głowy.

-pewnie. W czym mogę pomóc?

- żona jeszcze nie wróciła, doskwiera mi samotność, chciałbym po prostu z kimś porozmawiać.

- dobrze.. to może chciałby pan pójść na spacer panie... 

-Saled. Owszem z chęcią pójdę  tamtą uliczką - wskazał palcem - ruch może nie mniejszy ale ludzie bardziej uprzejmi i nie pchają się, można sobie spokojnie porozmawiać.

- ok. ruszajmy.

Poszliśmy wolnym krokiem w stronę wskazanej uliczki zapoznaliśmy się trochę bliżej. Opowiedział mi pokrótce o swojej żonie, pracy i trochę o tej niedużej wiosce w której rzadko dochodzi do jakichś problemów typu awantury z sąsiadami czy z przechodniem na ulicy. W tutejszych rodzinach na pierwszy rzut oka może nie wydawać się że jest w porządku ale w gruncie rzeczy są to kochający się ludzie, darzący się wzajemnie szacunkiem. Starzec pokazał mi kilka ciekawych miejsc  w tym małe jeziorko nazywane Kwaśnym, mieszczące się nieopodal wioski. Zapaliliśmy papierosa i przystanęliśmy koło małego, rzadkiego lasku przy jeziorze. Wolałbym wrócić do domu, spałbym sobie teraz pewnie  już po 18 jest.. eehh... ta wyprawa totalnie wyrwie mnie z rutyny...

- to więc, jak masz na imię chłopcze? - zaczął starzec.

-Artyhen.

- miło mi Cię poznać młodzieńcze. Skąd przybyłeś?

- pochodzę z Zielonej Mieściny. Zmierzam  ku Południowej Morii.

- przecież to daleko! i przede wszystkim nie w tą stronę, pokaż mapę..

Podałem starcowi mapę ze zdziwieniem bo wydawało mi się, że idę w dobrą stronę. patrzyłem ze skupieniem jak Saled analizuje kawał szmacianej mapy   na której niektóre litery już wyblakły lub się starły całkowicie, tak...  to urok ? czy niezawodność? a może raczej złośliwość rzeczy martwych, że ta mapa mnie wprowadziła w błąd.

WYRWANY Z RUTYNYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz