Rozdział 1|ℌ𝔞𝔴𝔨𝔢𝔶𝔢

552 38 42
                                    

Zadymiony, ciemny lokal przepełniał gwar i pijackie bełkoty. Dławiący zapach ziela i stłoczonych ludzkich ciał mącił w głowach bardziej niż mdły alkohol. Okrągłe stoliki i przystawione do nich niepasujące krzesła okupywały bardziej lub mniej humanoidalne istoty. Karłowate krasnoludy, wdzięczne, smukłe, świetliste elfy, ogromne gobliny, niewiele niższe trolle i ludzie najróżniejszej barwy i urody. Gdzieś przewinęła się też skrzydlata wróżka z floretem u pasa. Każdy nosił taką czy inną broń. Noże, łuki, rewolwery, broń automatyczna, laserowa, magiczna, maczugi, miecze, szable, sztylety, kusze, zatrute strzałki i wiele, wiele innych, trudniejszych do nazwania. W kącie trwała szamotanina, ale nikt z obecnych nie reagował. Zbyt przyzwyczajeni nie odrywali uwagi od starych metalowych kufli i mętnego, obrzydliwego w smaku napitku. Stary barman mruknął coś tylko pod nosem o niewychowanych dzieciakach, polerując nieprzerwanie wyszczerbioną szklankę, jakby chciał zetrzeć ją na proch, bo na wyczyszczenie nie było już nadziei. O ile sam obskurny bar nie prezentował się specjalnie przyjemnie, o tyle goście budzili prawdziwy strach i obrzydzenie. Niektórzy nazwaliby "Korrine" gniazdem robactwa, plugawą hołotą, inni zbieraniną życiowych porażek lub wysypiskiem ścierw, ale ci, którzy zdołaliby przyjrzeć się bliżej, dostrzegliby w poobdzieranych, brudnych, zapijaczonych mężczyznach i wyniszczonych przez magiczne ziela, zbyt skąpo ubranych kobietach coś, czego nie widzieli władcy, arystokraci, mieszczanie, a nawet chłopi Arkadii. Te istoty nie znalazły się w "Korrine" z własnej woli. Nie oni zniszczyli sobie domy i odarli z przyszłości. Nie oni odebrali sobie dzieci i zamordowali rodziny. A teraz nawet nie żyli, starali się, po prostu przetrwać, unikając mrocznych elfów.

Chłodny wiatr trzasnął drzwiami, omal nie wyrywając zardzewiałych zawiasów. Zaskoczone twarze zwróciły się w kierunku przybysza.

Kaptur zakrywał mu twarz, metalowa maska w kształcie zakrzywionego dzioba wystawała spod czarnego płaszcza. W fioletowym kołczanie tkwiły ledwie cztery strzały. Na naramiennikach zaschnięta krew tworzyła fantazyjne plątaniny maz i zakrzepłych kropli. Poszarpany brzeg płaszcza zabarwił się czerwienią. Gdy przybysz powolnym, bezszelestnym krokiem podchodził do baru nawet obleśne, spasione szczury zdawały się wstrzymać oddech. Bijatyka ustała. Walczący wstali, wbijając wzrok w podłogę. Nie odważyli się otrzepać ubrań. Łucznik usiadł na pospiesznie zwolnionym stołku i skinął na barmana.

- To, co zawsze, Hawkeye?- zapytał łysiejący facet, zaciskając mocniej dłonie na szkle.

- I gulasz, jeśli łaska- odparł Hawkeye metalicznie.

Po tych słowach wznowiono przerwane rozmowy, ale jakby ciut ciszej. Barman gwizdnął na kościstą, brzydką kelnerkę samemu wygrzebując spod lady pozginany świstek papieru. Rozejrzał się nerwowo i położył karteczkę na drewnie, przykrywając ją poszarzałą szklanką.

- Jakieś nowe wieści ze stolicy?- Padło bezuczuciowe pytanie. Barman zmarszczył brwi.

- Nie... Nic co mogłoby cię interesować. Chociaż...- zawahał się.- Jakaś kobieta o ciebie pytała- mruknął- Przedstawiła się jako...

- Scarlet Witch.- Młoda dziewczyna oparła się z gracją o bar. Miała przeszywające, czerwone oczy płonące determinacją. Co dziwne, nie było po niej widać wyniszczenia. Nie mogła pochodzić stąd. Sam jej strój dostatecznie się wyróżniał. Zamiast szarych lub czarnych łachmanów i wyliniałych, niedźwiedzich skór nosiła szkarłatno-brązową, elficką zbroję. Spod ukazującego piękną twarz hełmu wystawały pojedyncze, falowane pukle- Potrzebuję twojej pomocy. Zapłacę z góry.- dodała, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.

Czerwone gwiazdy |ᴀᴠᴇɴɢᴇʀs ғᴀɴᴛᴀsʏ ᴀᴜ| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz