Proces

925 122 108
                                    


Sąd Najwyższy Republiki po przeprowadzeniu narady orzekł rozwiązanie procesu zbrodniarza wojennego, Armitage'a Huxa, zwanego dalej Wodzem Najwyższego Porządku. Sąd orzeka wyżej oskarżonego winnym wszystkich zarzuconych mu czynów związanych z dowództwem nad zbrodniczą organizacją, dalej zwaną Najwyższym Porządkiem, prowadzącą brutalną ekspansję w Galaktyce, skazując na śmierć miliony istnień, niszcząc dziesiątki planet, naruszając równowagę systemu planetarnego, uzurpując sobie prawo do władzy absolutnej, sprzecznej z ogólnie przyjętym systemem republikańskim.

Armitage Hux bardzo długo czekał na ten dzień. Rzecz jasna nie wyczekiwał, nie spodziewał, podświadomie brał jednak pod uwagę. Poważnie zaczął o tym myśleć dopiero, gdy front wroga złamał ostatnią linię obrony, abortując statek. Nigdy nie myślał jednak o ucieczce – dezercja była najgorszym grzechem, dezercja była gorsza niż śmierć, nie ma większej hańby w całym pustym kosmosie jak skok z własnego okrętu. Wpatrzony po raz ostatni w przestronne okna, obserwował jak kolejne myśliwce przecinają horyzont w agonalnym krzyku, by rozbić się o statek matkę. W bólu wracały do łona, a ono nie dawało im ukojenia w ostatnich sekundach, strzepując je ze swego potężnego ciała tak, jak się strzepuje kurz z ramienia. Najwyższy Wódz stał na mostku, nogi rozstawione szeroko i stabilnie, wojskowe ciężkie buty trzymały go w pionie, choć wstrząsały nim dreszcze. Ręce założone do tyłu, dłonie obejmowały przedramiona aż przy łokciach, pierś dumnie wypięta do przodu, paraliż własnej godności. Zaciskał zęby, marszczył brwi i gdzieś w oddali już słyszał siły Ruchu Oporu, szturmujące jego krążownik. Wojna się skończyła, ale skończyła się już dawno temu. Teraz tylko utrzymywali pozycje, niezdolni do podniesienia białej flagi. Przyznanie się do winy było nie do przyjęcia. Armitage Hux się nie mylił, nie wycofywał, nie wybaczał. Zawsze był sam sobie a na usługach innych, a gdy został sam, Najwyższy Porządek rozkwitł, rozkwitł jak najwspanialszy kwiat w księżycową noc. Nie wiedział, jak to się stało, że z dnia na dzień zaczął tracić wpływy, pozycja zachwiała się w posadach, powoli acz nieubłaganie, Ruch Oporu zaczął pożerać jego wielkie imperium jak nowotwór pożera ciało.

Niektórzy oficerowie stawiali opór, ktoś odebrał sobie życie strzałem w głowę, bezwładnie padając na panele sterowania. Wódz ani drgnął. Plecami do drzwi, oczekiwał pojmania, chciał widzieć, jak upada imperium, które sam wybudował, być z nim do końca, do ostatniej kropli krwi, do ostatniego statku bojowego. Nie stawiał oporu, gdy rzucono go na podłogę i skuto w kajdany, z lufą blastera przy głowie, palcem na spuście. Gdyby nosił koronę, potoczyłaby się po pokładzie i opadła z metalicznym brzdękiem, dzwonem pieczętującym upadek wielkiego dzieła. Choć raz w życiu był najwspanialszy.

Tak, to mój syn. Wiotki jak kartka papieru. I tak samo bezużyteczny. Ale wyszkolę go.

Bezużyteczny. Jak walczyć z takim poniżeniem? Armitage Hux nigdy nie był wystarczająco dobry, niezależnie co robił, każdy jego oddech był marnotrawstwem. Wyszkolony przez popychanie, dopóki nie nauczył się iść na tyle szybko, by nikt nie deptał mu po piętach, aż nie rzucił się do biegu. Nie widział, czy była to to ucieczka czy wyścig po wielkość. Mankietem umoczonym we krwi, ocierał pot z czoła. Ojcobójca. Ciągle bezużyteczny, z jednego terroru pod drugi, pozornie wyzwolony przez Rycerza Ren. Niedługo potem wyzwolony od niego.

Jego relacja z Kylo Renem była dynamiczna i niejasna, Hux był twardy, opanowany, trzymał wszystkich krótko. Był Generałem. Ren był nieobliczalny, histeryczny, rozdarty. Z łatwością dawał się ponieść emocjom. Hux odczuł to na sobie, gdy raz po razie niewidzialna ręka mocy zaciskała się na jego gardle, jak gruchotała mu kości, rzucając nim o ściany, jak ciężkim butem zgniatała mu klatkę piersiową, kładła do snu uderzeniem w tył głowy. Słaby, bezużyteczny, był przecież silny na innych polach, jego dyktatura opierała się na szacunku i strachu, Armitage Hux się nie wahał, był zimny jak lód, a przede wszystkim wytrwały. I za każdym razem podnosił się, otrzepywał mundur, spluwał krwią i wydawał rozkazy. Był cierpliwy, czego nikt nigdy nie docenił, dopóki to on nie zaśmiał się ostatni, w histerii objawionej drgnięciem kącika ust. Nie spał, krzyczał, planował, dowodził, mordował. Mankiety koszuli zakrwawione po łokcie, nieprzerwanie przeprawiał się przez morze ciał, sięgające mu po pas. Kolejne reżimy jednostek podbiją mu oczy, połamią ręce i nogi, on nie przestanie, nie zatrzyma się, kości nie zrastają się aż tak długo.

I pokłonią się Najwyższemu Porządkowi.

Mianowany Naczelnym Admirałem, zacisnął władzę w skórzanej rękawicy. Cierpliwy, chłodny, upadły siedem razy, powstały osiem, Armitage Hux miał się wkrótce stać nowym słońcem. Patrzył na siebie w lustrze – neurotyk w drodze na koronację. Nienaganny mundur, zaczesane włosy, niewzruszona twarz. Wszystkie emocje zduszone, uciszone, zapomniane. Zaciskał pięści, zęby, krzyczał w środku. Dumnie przechodził przez korytarze krążowników i baz, przyjmując pozdrowienia oficerów i żołnierzy. Był na swoim miejscu, zawsze wiedział, że Galaktyka legnie mu do stóp. Był tam, gdzie nikt śmiertelny nie doszedł przed nim. Ludzkim wysiłkiem, nieludzkim samozaparciem, nadludzką siłą Hux wywalczył sobie szacunek w oczach Kylo Rena, nowego Najwyższego Wodza. Mimo różnic statusu, byli sobie równi. Za każdym wielkim władcą, stoi prawdziwy rządzący. Kylo Ren trzymał pozycję, Armitage Hux trzymał władzę. Aż władza i pozycja stały się jednym.

Do wszystkich jednostek, Najwyższy Wódz nie żyje. Powtarzam, Mistrz Kylo Ren nie żyje.

Hux nie mógł się ruszyć, był wściekły. Jego najważniejsza tarcza padła, zniknęła, przestała istnieć. Został sam, zupełnie sam, tak jak zawsze pragnął, ale nie, jak sobie wyobrażał. Kylo Ren nie żyje – absurd. Niech wstanie, tak jak zawsze wstawał. Niech wróci na tron, niech zajmie pozycję Najwyższego Wodza, niech wpadnie w szał, niech zostawi siniaki na ciele Admirała. Armitage Hux po raz pierwszy załamał się pod swoim ciężarem i krzyczał, i tracił oddech, i nie mógł się uspokoić. Bitwa została wygrana, ciało Mistrza Ren odnalezione na rozkaz Huxa. Nie uwierzył, dopóki nie zobaczył. Nigdy nie zapomniał. Znów poczuł się taki sam, jak za czasów młodości. Wiotki jak papier. Bezużyteczny. Samotny sztandar na pobojowisku. Ale zaciskał zęby, przegryzał wargi i wydawał rozkazy. Był najważniejszy, był na szczycie potęgi. Umoczony we krwi po ramiona, zamknął Renowi oczy, prochy rozsypał na śnieg.

To nic nie znaczy. W perspektywie wszechświata, jesteśmy nikim, Ren.

Armitage Hux nie zaznał w życiu dobrego dotyku. Pięści, wyzwiska, nóż na gardle, lufa przy czole, zagryzione i rozdrapane nadgarstki. Ale szedł dalej. Nie był człowiekiem, nie był śmiertelny. Był ideą, żył celem, nie było nic innego, co miałoby znaczenie. Odrzucał przyjaźń i miłość – wszystko było skażone nadużyciem zaufania, nadużyciem dotyku. Nie, dłoń na gardle to nie delikatność, nie, zadrapania na plecach to nie emocje, nie, ten chwyt za ramię to nie przywiązanie. Kylo Ren nie żyje i już nigdy więcej go nie dotknie.

Żyje wojskiem, mundurem, bronią. To go fascynuje. Nie jest bezużyteczny. Jest potęgą. Wszedł do sali tronowej wyłożonej trupami i podniósł koronę ze szkarłatnej kałuży. Nadeszły jego czasy.

Jesteś aresztowany i zostaniesz postawiony przed sądem. Masz prawo zachować milczenie.

Hux milczał przez cały proces. Nienawidził sali sądowej, nikt go tam nie doceniał. Nikt z nich nie wiedział, ile pracy włożył w imperium, za swoją wielkość zapłacił paradoksalnie sobą. Armitage Hux wsłuchiwał się w oskarżenia jak w listę zasług. Był na szczycie i nie żałował niczego. Nie zadowalał go taki koniec, nie zdążył włożyć na swoje ramiona białego jak śnieg munduru imperatora, zasiąść na tronie. Koronacja była blisko, jednak wszystko zaczęło się sypać w przeddzień wielkiego święta. Zgrzytał zębami, ale był cierpliwy. Obnażony ze swych majestatycznych ubiorów, ciągle paraliżował ludzi wzrokiem. Szacunek w strachu - to się nie zmieniło i nie zmieni. Armitage Hux – Imperator. Z tyłu sali siedział jego martwy ojciec i szydził. Bezużyteczny. Ale Hux wiedział, że to nieprawda. Wiotki jak kartka papieru. I tak samo potężny. Jeden zapis, jeden podpis, jedna pieczęć. Każde pismo ustanawia o zwycięstwie, ostatecznie przemoc jest niczym wobec deklaracji, paktów, zarządzeń i wyroków. Nasiąknięty krwią, przetrwał papier świadczący o jego wielkości. Zapisany, zapamiętany, rękopis, który nie płonie. Hux spoglądał na swoje życie wstecz i nie widział luk. Wszystko zrobił tak, jak należało. Był najlepszy, jaki mógł. Wykonywał rozkazy tak długo, aż nie zaczął wydawać ich sam. W perspektywie wszechświata był niczym. W swojej perspektywie był wszystkim, sam sobie – najwspanialszy, jaki kiedykolwiek istniał. I uśmiechał się w dumie, gdy wszystkich zebranych pożarło przerażenie. Z głową wysoko, nigdy więcej nie zostanie poniżony.

Wyrokiem Sądu Najwyższego Republiki, Armitage Hux zostaje skazany na śmierć.

Proces // Armitage HuxOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz