- Cholera John! - krzyknął Alex zrzucając z siebie kotopodobną istotę z ogonem jadowym. Ta odleciała i walnęła głową w drzewo mdlejąc.
Odpowiedziała mu cisza. Serce Alexa momentalnie zabiło szybciej. Nie... Przecież... John umiał walczyć z mutantami najlepiej z ich czwórki. Był świetny w broni palnej jak i białej. Następnego dnia miał poduczyć Alexa strzelania z pistoletu. Hamilton może i umiał to robić, ale do perfekcji było mu daleko. Dlatego potrzebował Johna. W sumie... Nie tylko dlatego. Cholernie. Kochał go.
- John! - rozejrzał się.Dojrzał Lafa klęczącego nad ciałem Herca. Płakał. Alex zaklął w duchu. Obrócił się. Zobaczył chmarę mutantów szarpiących coś na ziemi. Nie. Nie! Alex chciał już biec do ciała Johna jednak powstrzymał go krzyk Lafa. Natychmiast zwrócił na niego wzrok. Noga francuza była rozszarpywana przez mutanta wyglądającego jak szkielet wilka. Jedynie wokoło jego szyi była burza czarnego futra. Alex po raz kolejny rozejrzał się nerwowo. Czuł się bezsilny. Zrozumiał, że musi stąd uciekać i zostawić wszystko. Spojrzał jeszcze raz na Lafa. Widział jak ten próbuje odepchnąć od siebie mutanta jednak kły kościstego stworzenia wbiły się w szyję francuza. Alex zamrugał kilka razy oczami powstrzymując łzy. Mutanty rzuciły się na martwe ciała jego przyjaciół, a on wykorzystał ten moment i zaczął biec za siebie ignorując krew spływającą po jego lewym udzie jak i prawym biodrze. Usłyszał za sobą ujadanie mutantów. Przyśpieszył. Nie obchodziło go jak nikłe są jego szanse na przeżycie. Dojrzał nikłe światło niedaleko od siebie. Czyżby..? Przeskoczył nad korzeniem drzewa przed sobą ignorując ból rozchodzący się po całym ciele. Oddech Alexa zaczął przyśpieszać. Karmił się adrenaliną przez co ból powoli ustępował. Po chwili, dzięki niej, już go nie czuł. Cały czas jednak słyszał oddech mutantów podążających za nim. Wiedział, że te stworzenia nie zbliżą się do światła. Wpadł do jaskini ciężko dysząc. Upadł na kolana. Ostatkiem sił podparł się na rękach by nie upaść. Czuł krew w ustach. Przełknął ślinę wbijając wzrok w ognisko. Po co to zrobił? Po co uciekał? Nie łatwiej byłoby mu zwyczajnie umrzeć? Nie musiałby czuć tego bólu. Fizyczny przejdzie, ale ten po stracie przyjaciół zostanie. Położył głowę na ziemi. Cicho załkał. Ból powrócił znów wypełniając jego ciało. Tym razem był jednak silniejszy niż ostatnio. Alex poczuł, że ciepło ogniska powoli zanika. Wokół niego pojawiła się plama krwi. Siły zaczęły go opuszczać. Nie wiedział czy w końcu umiera czy zwyczajnie mdleje. Mimo to oddał się. Wciągnął powietrze nosem i zamknął oczy.
*
Alexa obudziły promienie słońca. A więc żył? Ale... Dlaczego...? Przecież gdyby nawet mutanty go nie rozerwały powinien się wykrwawić. Otworzył leniwie oczy jakby od niechcenia. Oślepiło go światło. Po chwili doszło do niego ciche nucenie. Głos nucącego lekko drżał, a sama melodia była najpewniej kołysanką. Alex chciał się podnieść do siadu jednak najmniejszy ruch dłonią sprawił, że cały ból po raz kolejny powrócił. Jęknął cicho, a melodia ucichła.
- W końcu się obudziłeś - odezwał się głos za nim .
Jedyne co Alex zdołał z siebie wydusić to ciche jęknięcie. Znów spróbował się podnieść, ale gdy tylko oparł się na ręce runął na ziemię.
- Nawet nie próbuj wstawać...! - skarcił go głos.
Alex znał ten ton głosu. To może być tylko jedna osoba. Ignorując ból i protesty osoby za nim podniósł się do siadu. Westchnął ciężko. Zwrócił głowę w stronę właściciela głosu. Wszędzie rozpoznałby te kręcone, czarne, miękkie włosy.
- J~Jefferson...? - powiedział cicho. Nie mógł uwierzyć, że to właśnie ten dupek uratował mu skórę.
Ten wywrócił oczyma widząc zdziwienie w oczach Alexa. Westchnął. Powinien w jakimś stopniu jednak go zrozumieć i być wyrozumiałym. Ale się nie dało.
- Tak, tak, uratowałem cię - zaczął grzebać w plecaku. - Kładź się spać. Musisz odpoczywać - polecił wyjmując z plecaka połowę bułki.
Alex natychmiast zaczął się zastanawiać kiedy ostatnio coś jadł. Jego żołądek, długim mruknięciem oznajmił mu iż musiał być to dość długi okres czasu. Thomas uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do Alexa i podał mu kawałek bułki. Ten spojrzał na pieczywo jak na jakiś skarb i wręcz wyrwał go z rąk Jeffersona. Pochłonął bułkę w kilka chwil. Thomas zaśmiał się cicho. Mimo wszystko nie był to szyderczy śmiech do jakiego Alex przywykł z jego strony. Westchnął czując, że jego głód chodź w niewielkim stopniu został zaspokojony. Thomas wyciągnął niewielką buteleczkę z pigułkami. Wyjął jedną z nich i podał ją dla Alexa wraz z butelką wody.
- Co to jest? - spytał Alex patrząc na podejrzaną pigułkę.
Jefferson westchnął zrezygnowany. Rozumiał, że kiedyś nieźle maltretował Alexandra, ale mieli wtedy z jakieś dziesięć lat. Nie musiał być odnośnie niego aż tak nieufny. Ale jednocześnie... W tych czasach nawet przyjaciel może cię zabić by samemu przeżyć.
- Leki przeciwbólowe - odparł. - Myślisz, że zużyłem na ciebie bandaże i jedzenie tylko by cię następnie otruć?
Alex zamarł. Thomas miał rację. Miał cholernie dużo racji. Alex nie myślał teraz normalnie. Nie po śmierci Johna. Nie rozumiał jednak jeszcze jednej rzeczy.
- Czemu mnie uratowałeś?
Thomas przygryzł lekko dolną wargę. Nie chciał sobie tego przypominać, nie po raz kolejny. Ale chyba musiał. Ta rana pozostanie na jego sercu przez długi czas, ciągle otwarta. Jefferson westchnął. Alex nawet nie wiedział jaką solą na ranę są jego słowa. Ale... Thomas chyba musiał mu to powiedzieć by ten mu zaufał. Zacisnął lekko pięść. Nic już nie rozumiał. Nie wiedział co będzie dobre, a co przebije Alexa jak sztylet. Zacisnął lekko zęby i zaczął myśleć. Po kilku - cholernie długich jak dla niego - sekundach postanowił. Powie mu. Ale... Nie wszystko.
- Nie chce patrzeć na śmierć kolejnej osoby - odparł zwracając swój wzrok na wyjście z jaskini.
CZYTASZ
Widzimy się później ||Jamilton|| ||Survivors AU||
FanfictionRok 2138. Świat, który znaliśmy zniknął pod mgłą wojny i samolubności ludzi. Większość miast zostało zniszczonych, a te które się ostały nie są w najlepszym stanie. Zwierzęta - przez wiele radioaktywnych substancji użytych podczas bitew - zmutowały...