Alexander zamarł na kilka sekund, gubiąc się w swoich myślach. Kolejnej...? Więc kto do cholery był pierwszy? Na czyją - najpewniej tragiczną, patrząc na wyraz twarzy Thomasa - śmierć ten pieprzony dupek, Jefferson, musiał patrzeć? Kto miał tak wielkiego pecha, że to przy nim wyzionął ducha? Po kilku minutach ciszy, którą przerywały jedynie ryki mutantów w oddali, Thomas westchnął zrezygnowany.
- Wypijesz te leki czy nie? - spojrzał na dłoń Alexandra, gdzie pigułki wciąż spoczywały, po czym przeniósł wzrok na twarz młodszego od siebie mężczyzny.
- Co...? - nie zrozumiał. Zbyt mocno wszedł do labiryntu swoich pokrętnych myśli.
Thomas westchnął po raz kolejny, tym razem ciężej, przecierając przy tym twarz swoimi dłońmi. Uspokój się, oddychaj. Alexander jeszcze wczoraj przeżył piekło i to ty wiesz - powiedział do siebie w myślach. Jefferson wiedział, że przyjaciele Hamiltona najpewniej nie żyją, gdyż ten mamrotał przez sen ich imiona prawie, że szlochając. Kiwnął głową na tabletkę.
- Oh, tak... - powoli odkręcił butelkę z wodą i włożył tabletkę do swoich ust. Popił ją krzywiąc się lekko.
Tabletka była gorzka, a z każdą chwilą jej smak stawał się coraz bardziej intensywny. Thomas ruszył w stronę wyjścia, biorąc po drodze stary, podłużny kawałek materiału, przypominający tasiemkę. Ale taką brudną. Alexander widząc, w którą stronę ten się kieruje, delikatnie zadrżał. Nie miał najmniejszej ochoty zostawać w tej jaskini samemu. Mimo iż był dzień, bandaże, które oplatały jego ciało, powoli przesiąkały krwią. Jeżeli dalej tak pójdzie mutanty w nocy przyjdą po niego, mimo ogniska, a wtedy on i Thomas mają naprawdę nikłe szanse na wygranie.
Hamilton próbował wstać, jednak gdy to się stało, runął w dół. Thomas wziął gwałtowny wdech i złapał jego nadgarstek. Młodszy mężczyzna pisnął z bólu, jednak oboje odetchnęli widząc, że Alexander wylądował na kolanach. Ciemnoskóry szybko go puścił, robiąc krok do tyłu. Czuł ulgę, że dla Alexandra nic się nie stało.
- Nigdzie nie idziesz - warknął pod nosem Thomas.
Nie rozumiał dlaczego Alexander chciał gdzieś z nim iść. Cholera, przecież jeszcze chwilę temu podejrzewał go o chęć ukrócenia jego życia. Co tak nagle zachęciło go do zmiany zdania?
- A ty? Gdzie niby idziesz? - prychnął Alexander. W jego głosie dało się wyczuć delikatny jad.
Thomas nim odpowiedział, pomógł mu usiąść. Poprawił kilka kosmyków swoich włosów, które opadały mu na czoło. Westchnął ciężko, jakby chcąc odsunąć od siebie te wszystkie zmartwienia, wraz z Alexandrem. Chodź na kilka chwil.
- Po chrust na noc - odparł, starając się żeby jego głos był jak najbardziej spokojny. - Wolę to zrobić teraz niż później lecieć na zbity pysk.
Przeciągnął się i znów ruszył do wyjścia. W progu jednak się zatrzymał. Otworzył delikatnie usta, po czym je zamknął. Przemyśl co powiesz. Obrócił głowę w jego stronę.
- Tym razem się nie ruszaj, jasne? - powiedział stanowczo, patrząc mu w oczy. Może odrobinę zbyt stanowczo.
Alexander miał ochotę prychnąć i powiedzieć by szedł do diabła, nim jednak zdążył zrobić jakąkolwiek z tych rzeczy Thomasa już nie było. Hamilton znów - tym razem dokładniej - obejrzał swoje ciało pełne bandaży. Jak się zagoją to stąd spadam - pomyślał. Może i Thomas dawał mu wiele rzeczy, ale nie tolerował jego towarzystwa. Westchnął, przecierając twarz dłońmi. Chodź tak właściwie to dzięki Jeffersonowi miał większe szanse na przetrwanie. Był od niego silniejszy, większy... Uh. Chyba miał lekką gorączkę, skoro myślał o takich rzeczach. Albo to te leki. Jedna z tych dwóch rzeczy, najpewniej. Rozejrzał się dookoła siebie. Zaraz koło niego płonęło ognisko, a kawałek dalej leżały dwie torby, a tak właściwie jeden worek i jeden plecak.
CZYTASZ
Widzimy się później ||Jamilton|| ||Survivors AU||
FanficRok 2138. Świat, który znaliśmy zniknął pod mgłą wojny i samolubności ludzi. Większość miast zostało zniszczonych, a te które się ostały nie są w najlepszym stanie. Zwierzęta - przez wiele radioaktywnych substancji użytych podczas bitew - zmutowały...