Rozdział 1

3.3K 191 104
                                    

Czując, jak temperatura w aucie powoli robi się nie do wytrzymania, lekko, aby nie spuścić drogi z oczu, schyliłem się i odkręciłem szybę. Wystawiłem łokieć i odetchnąłem, kiedy zimny powiew wiatru schłodził moją zgrzaną twarz. Końcówka czerwca przyniosła nieznośne upały i sprawiła, że jazda samochodem za dnia zamieniała się w piekło. I to dosłownie.

A przynajmniej dla biednego studenta, któremu żal włączyć klimatyzację.

Wcisnąłem delikatnie sprzęgło, tym samym zwalniając, kiedy wjechałem na dobrze mi znaną drogę, która nie była tak równa jak poprzednia chwilę wcześniej. Słońce nie drażniło już moich oczu dzięki znajdującym się po bokach rzędom soczyście zielonych drzew. Mimo że otoczenie nie było nadzwyczajne, a większość kierowców pewnie nawet nie zwracała na nie uwagi, ja podziwiałem je z uśmiechem i pewną melancholią.

W pewnym momencie drzewa zniknęły, a asfalt został zastąpiony przez zwykłą ziemię. Na miejscu drzew pojawiły się rozległe pola, mogące pochwalić się bogatą fauną i florą. Po przejechaniu kawałka zauważyłem charakterystyczny znak „Stop" i wraz z jego zaleceniami, zatrzymałem się tuż przed torami kolejowymi. Rozejrzałem się, po czym z przykrością stwierdziłem, że nie jedzie żaden pociąg. Włączyłem ponownie jedynkę, z której wolno ruszyłem i już niedługo minąłem zieloną tabliczkę z napisem „Majeranek".

Każdy dom, każde ogrodzenie i każdą dziurę w asfalcie znałem i byłem w stanie opowiedzieć oddzielną historię na ich temat. Spojrzałem na jedno z pól, wypełnione stogami siana, na którym pasło się kilka krów i od razu przypomniało mi się, jak ze znajomymi wskakiwaliśmy na nie, ciesząc się później jak byśmy zdobyli Księżyc.

Po kilku kolejnych minutach dojechałem pod drewnianą bramę. Wyciągnąłem z małej puszeczki po landrynkach pęk kluczy i otworzyłem nimi zamek, dzięki któremu mogłem wjechać na posesję.

Zaparkowałem pod altanką koło drugiego auta, przy którym moje stare BMV wyglądało żałośnie tanio. Ale i tak je kochałem ponad wszystko.

Po wyjściu porządnie się przeciągnąłem, aż usłyszałem, jak kilka kości w kręgosłupie mi pstryknęło. Przechyliłem jeszcze głowę, parę razy nią strzykając, aby dopełnić tę symfonię. Po prawie trzech godzinach jazdy nawet młode ciało czuje się zdewastowane.

Schyliłem się, chcąc się szybko przejrzeć w lusterku samochodowym. Długa, blond grzywka zaczesana niedbale do tyłu na żel wyglądała na szczęście znośnie. Zerknąłem na lekko zmęczone, jasnoniebieskie oczy i poklepałem się delikatnie po policzkach chcąc się trochę rozbudzić.

Wyciągnąłem dużą torbę sportową, którą zarzuciłem na ramię oraz plecak i z takim ekwipunkiem udałem się w stronę domu. Nie musiałem szukać kluczy, bo drzwi otworzył mój ojciec, zanim jeszcze do nich podszedłem.

— Matka nie mogła się doczekać — powiedział, biorąc ode mnie cięższy pakunek.

— Słyszałem, jak dzwoniła do mnie kilka razy, ale uznałem, że nie odbiorę, bo później bym tylko dostał reprymendę za to, że używam telefonu w trakcie jazdy.

Po odłożeniu bagaży w przedpokoju uścisnąłem rękę mężczyźnie, który przy okazji poklepał mnie męsko po plecach.

— No nie wierzę, syn marnotrawny powrócił!

Do pokoju weszła szczupła blondynka z rozłożonymi rękoma, a cisza i spokój w tym momencie stały się przeszłością.

— Okej, skoro tak, to może syn marnotrawny sobie pójdzie? — spytałem, udając, że wychodzę z domu.

— Teraz już cię nigdzie nie puszczę — oznajmiła, mocno mnie ściskając. — Cały czas podgrzewam zupę, czekając na ciebie. Jesteś pewnie głodny, chodź, mam mnóstwo pytań.

Gwiazdy naszym świadkiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz