COŚ - prolog

106 10 3
                                    


                                                                   PROLOG

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                                                                   PROLOG

Rok 1978

Salka w szpitalu była mała i dość ciasna jak na izolatkę przystało. Szpitalne łóżko z wygniecionym materacem lekko uginało się pod sześcioletnim Kamilem. Chłopiec był jeszcze blady po okrutnej anginie, przy której aż stracił przytomność z gorączki. Nie mniej jednak dwa tygodnie w szpitalu zrobiły swoje i powoli wracał do zdrowia. Podrapał się po nodze, która była skuta od zastrzyków. Dostał tyle penicyliny w zastrzykach, że miał skute całe pośladki oraz nogi, bo na tyłku nie było już miejsca na wkłucia. Przynajmniej jednak miał już siłę siedzieć i zobaczyć się przez okno z mamą. Do szpitala na oddział zakaźny nie wpuszczano nikogo. Nie pozwalano także, aby rodzice cokolwiek przynosili dzieciom. A nawet jak przynieśli to wredne, grube pielęgniarki żarcie zabierały sobie a zabawki wyrzucały do śmieci, bo są źródłem bakterii. Kamilowi zwyczajnie się nudziło.

Patrzył teraz tępym wzrokiem na odpadające od ściany płaty zielonej farby, które łuszczyły się niczym skóra na trędowatym. Szpital był zaniedbany i obskurny. Opuścił nogi na lodowate płytki paskudnej terakoty w kolorze zgniłej zieleni. Boso przeszedł do toalety. Z obrzydzeniem zatkał nos. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz salowa robiła tu porządek. Śmierdziało. Zaś rdzawy zaciek ze spłuczki wyglądał jak zaschnięta krew. Przychodził tu tylko wtedy jak już bardzo musiał. Wyszedł, wyjrzał przez okno. Drzewa kiwały się w takt jesiennego wiatru, zaś deszcz wystukiwał ciche crescendo na parapecie opaskudzonym przez wrony. Deszczowe chmury spowodowały, że mrok zapadł dwa razy szybciej niż zwykle. Na zewnątrz nie działo się nic ciekawego. Chłopiec ciężko westchnął. Chciał już wrócić do domu, do swoich zabawek i kolegów, tu absolutnie nic nie było do roboty a wieczory były długie. Zapalił światło i wyjrzał na korytarz. Było pusto i nieprzyjemnie. Gdzieś trzasnęły drzwi. Wszystkie szpitalne sale były pozamykane niczym cele w więzieniu. Pielęgniarki nie pozwalały plątać się po korytarzu, więc pacjenci siedzieli w swoich pokojach nie wystawiając zza nich nosa. Raz jeden taki, Kamil go widział przez uchylone drzwi, zaczął biegać po korytarzu. Wtedy jedna z tych grubych wiedźm złapała go za rękę i zbiła wrzeszcząc, że nie wolno biegać a gówniarstwo ma siedzieć grzecznie w swoim pokoju. Wepchnęła go na siłę do pokoju nie zwracając uwagi na płacz chłopca. Na drugi dzień chłopca nie było. Mówiono, że wyzdrowiał i poszedł do domu. Tylko, dlaczego jego mama płakała, gdy widział ją zza okna swojego pokoju?

Kamil uważnym wzrokiem obrzucił korytarz. Nie było w nim nic nadzwyczajnego. Tak samo obskurny jak jego pokój. Na końcu korytarza dojrzał sylwetkę małego chłopca. Pokręcił głową ze zdziwieniem. Obcy zrobił to samo. Kamil pomachał ręką, przeźroczysty chłopiec powtórzył jego gest. Ciarki strachu wpełzły mu na plecy, gdy uświadomił sobie, że widzi ducha. Cofnął się do swojego pokoju. Duch zrobił to samo.

- Co za dureń ze mnie - mruknął chłopiec stukając się dłonią w czoło. Postać zrobiła to samo. To było odbicie Kamila w drzwiach na balkon. Śmiejąc się z własnej głupoty podszedł do nich ostrożnie. Sylwetka, której tak się bał powoli zbliżała się z drugiej strony. Chłopiec dotknął chłodnej szyby razem ze swoim odbiciem. Nagłe stuknięcie w okno i migot żarówek u sufitu spowodowały, że podskoczył ze strachu. Postać zrobiła to samo. Kręcąc głową nad własną głupotą, bo przecież w szybę stuknęła gałąź a w postaci za oknem nie ma nic nadprzyrodzonego zaczął wracać do swojego pokoju. Jednak osoba na balkonie nie odwróciła się plecami. Nagły podmuch wiatru za oknem, załomotał gałęzią w szybę a żarówki przygasły. Kamil jednak nadal szedł bez strachu. Nagłe skrzypnięcie drzwi zwróciło jego uwagę. Światło ponownie zamigotało. To uchyliły się drzwi od składziku gdzie salowa miała swoje miotły, wiadra i środki czystości. Już prawie ich wymijał, gdy uchyliły się szerzej.

- Chodź - usłyszał cichy szept dochodzący ze środka.

Chłopiec zamarł przekonany, że się przesłyszał.

- Chodź do mnie.

Kamil z niepokojem spojrzał w szparę, ale nic nie zobaczył.

- Jest tam ktoś? - spytał trwożliwie.

- Chodź a się przekonasz - zaszemrała ciemność.

- Nie - odparł chłopiec. - Nie pójdę...

W tej samej chwili światło w korytarzu całkowicie zgasło, drzwi otworzyły się na całą szerokość a po chwili zamknęły z trzaskiem.

Przyćmiony blask żarówek oświetlił korytarz i bladą postać leżącą koło drzwi składziku. Kamil leżał martwy z szeroko otworzonymi ze strachu błękitnymi oczyma.



Strefa mrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz