Słyszałam to, jak umiera.
Słyszałam każdy drobny jęk, który wyrywał się z jego serca w chwili, w której nie odwzajemniałam uśmiechu. Widziałam drobne, drżące dłonie, pogryzione do krwi usta. Widziałam niestarannie ułożone włosy, zmęczone oczy oraz pożółkłą cerę.
Zauważyłam nienawiść tam głęboko, gdzie spojrzenie żadnego innego człowieka nie miało dostępu. Otworzył przede mną siebie, pokazał kim jest, by później rzucić w przepaść całą przyszłość, którą mogliśmy razem stworzyć.
I chociaż próbowałam, to nie potrafiłam mu wybaczyć. Nie potrafiłam udawać, że ta jedna noc nie miała miejsca. Że nie kołysał swoim głosem do snu innej kobiety, że nie oddał jej całego siebie w chwili, w której ja siedziałam na kanapie w wychłodzonym pokoju i modliłam się o to, by bezpiecznie dotarł do domu.
I chociaż wrócił, to wszystko było inne. Jak gdyby mój Jimin, tamten Jimin, zaginął i nigdy się nie odnalazł.