01 - Gdzie łzy spotykają poduszkę

12 4 0
                                    

Szybko zamykam oczy, udając, że śpię.

Słyszę jak ostrożnie otwiera drzwi, cicho wkrada się do środka. Spod przymrużonych powiek dostrzegam cień, ciągnący się po podłodze, sięgający mojego skulonego ciała. I chociaż jego właściciel nie należy do największych, to czerń pokrywa praktycznie cały dywan. I fragment mojej luźno opuszczonej dłoni, wysuniętej poza krawędź łóżka.

Słyszę jak wzdycha - jak zrezygnowany poprawia jakieś papiery. Półprzytomnie przypominam sobie o kilku gazetach plotkarskich na biurku. Chciałabym móc się odezwać i go wyprosić.

Nie robię nic.

Milczę, udając sen. I nie wiem czy to ja tak dobrze gram, czy może to on jest tak nieprzytomny, że nie rozpoznaje fałszu. Mój oddech jest niestabilny, płytki, chociaż ostatnie kilka godzin spędziłam w bezruchu, gapiąc się przed siebie. Kiedyś od razu zorientowałby się, że coś tutaj nie gra.

Podchodzi. Czuję zapach, który już na zawsze do niego przyległ. Przyjemna mieszanka drogich perfum, borówkowej gumy balonowej oraz atramentu. I ta ciepła aura, która powoli wchłania do środka moje palce, przedramię, następnie bark i głowę. Czuję ciepło na policzkach. Czuję jego oddech na swojej skórze.

Nie pił.

Dotyk jego dłoni jest gwałtowny, łagodny i całkowicie niespodziewany. Całymi dostępnymi mi siłami powstrzymuję dreszcz, który od razu ujawniłby kłamstwo.

Mój policzek idealnie się w niej mieści, co tak często wspominał podczas naszych wspólnych poranków. Odnajdowaliśmy w tym geście przyjemność, pewnego rodzaju potwierdzenie naszej więzi. Lubiłam, gdy mnie obejmował, a śnieżnobiała pościel była jedynym naszym okryciem. Gdy, chociaż nie był wielbicielem czułych gestów, całował mnie w czubek nosa.

Nadal lubię jego dotyk, uświadamiam sobie tępo w chwili, w której palce decydują się na dalszą wędrówkę po mojej szyi. Ma tak miękkie opuszki, zadbane paznokcie, gładką skórę.

Nie powstrzymuję drżenia, którego winowajcą jest mój słaby punkt na karku. Otwieram jedno oko powoli, a później szybko wciągam powietrze, widząc kontury jego twarzy tuż przede mną. Gwałtownie się unoszę, cofam do tyłu, unikam kontaktu. Myśl, że mógłby znowu to wszystko zniszczyć, przeraża mnie jak nic innego.

A więc jednak wiedział, że to wszystko jest jedynie kłamstwem.

— Potrzebujesz czegoś? — pytam zimno, siląc się na powstrzymanie fali czułości, która mnie zalewa.

Jest ubrany w luźne, bawełniane spodnie w baranki. Są przydługie i musi podwijać nogawki, żeby nimi nie szurać po podłodze. Białą koszulkę z dziurą przy obojczyku poznaję od razu - to ta sama, którą pogryzł mu pies kilka tygodni wcześniej. Ta sama, której za nic nie chciał wyrzucić.

Zaskakujące, że ma sentyment do pozornie bezwartościowych przedmiotów, mimo tych wszystkich możliwości i pieniędzy.

Przełyka ciężko ślinę i przez chwilę wygląda tak, jakby chciał westchnąć. Wie jednak, że moją odpowiedzią byłoby wskazanie drzwi, dlatego też siada na podłodze i poprawia włosy w milczeniu. Cisza nigdy nie była tak krępująca, jak teraz. Pochłania wszystko dookoła, łącznie z nami.

Przechylam lekko głowę w lewą stronę i patrzę na niego pytająco. Chcę by wyszedł. Każda chwila w jego towarzystwie zaburza moje poważne plany, silne postanowienia i godziny ryku w poduszkę. Nie chcę przechodzić tego po raz setny. Jestem tak blisko wyleczenia się z niego. Tak blisko.

Milczenie przyciąga się. Zaczynam się zastanawiać, czy nie jest snem, więc szczypię się lekko pod kołdrą w łydkę.

Jest prawdziwy. To wszystko dookoła nie jest jedynie wizualizacją, którą mogłabym w każdej chwili przerwać. To wszystko jest naprawdę.

Patrzymy na siebie dłuższą chwilę.

Latarnia za oknem oświetla akurat ten fragment pokoju, gdzie postanowił usiąść.

Zauważam zmęczone spojrzenie, cienie pod oczami, pogryzione usta i plamy na policzkach. Poplątane, czyste włosy, które opadają na czoło. To wszystko to jednak nic przy dreszczu, który co jakiś czas wstrząsa jego ciałem. Kiedyś rzuciłabym się na podłogę i mocno go objęła, powstrzymała wszystkie złe myśli. Trzymała tak długo, aż się nie uspokoi. Położyła obok niego i zasnęła w jego ramionach, dając nam obu spokojną noc.

Teraz jednak przyglądam się temu niemalże obojętnie. Jak gdyby te wszystkie miesiące spędzane razem nie znaczyły nic; jak gdyby te wszystkie wspólne noce nigdy nie istniały; jak gdyby to nie te pogryzione usta nie szeptały mi najpiękniejszych wyznań, gdy po koszmarze znajdowałam drogę do jego łóżka.

Moja dłoń mogłaby odnaleźć drogę do jego włosów w mniej niż sekundę. Mogłabym znowu go przytulić, dotknąć i mieć tylko dla siebie. Wystarczyłoby się pochylić, nieco wyciągnąć w przód jakąkolwiek z rąk.

Musiałabym mu jednak ponownie zaufać.

— Wyjdź.

Nie trzaska drzwiami, nie tupie obrażony, nie zadaje pytań. Niezgrabnie się podnosi, lekko zatacza, po czym znika, delikatnie zamykając mnie w ciemności własnego pokoju. I chociaż to właśnie tego chciałam, to przyciskam twarz do poduszki i ponownie zalewam się łzami.

Mój chłopak, Park Jimin, Jiminnie, Chim Chim, właściciel najpiękniejszych ust oraz oczu na całym świecie spędził noc w towarzystwie innej kobiety. I niezależnie od tego, jak bardzo bym nie chciała, to nie potrafię mu tego wybaczyć, a tym bardziej zapomnieć.

O ponownym zaufaniu już nie wspominając.

Can't hold us ㅣp.jmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz