Prolog

7 1 0
                                    

- Dlaczego chcesz tam jechać? - zapytał ojciec mając nadzieję, że mu odpowiem.

- Ile razy mam Ci powtarzać, że nad wszystkim panuję? - powiedziałem z pretensją w głosie wciąż pakując torbę. - To przecież nie koniec świata. 

- Ale Tyler...

- Nie ma "Tyler". - rzuciłem mu gniewne spojrzenie.

- Przemyślałeś to chociaż? - nie dawał za wygraną.

Nie chciałem mu odpowiadać, sam do końca nie wiem dlaczego. To było zbyt skomplikowane, żeby zrozumiał. Na naszym osiedlu, nic nigdy nie było łatwe. Każdy musiał radzić sobie sam, bo tutaj nic nie spadało z nieba. To po prostu była konieczność jeśli chciałem, żeby mama i on żyli na "jakimś" poziomie. Musiałem się "usunąć", żeby nie zagrażać ich finansom. Poza tym, to dla mnie szansa.
Obdarzyłem go ostatnim spojrzeniem, tym razem wyraz mojej twarzy złagodniał. Wiem jak się o mnie martwi, jestem w końcu jego jedynym dzieckiem. Wyszedłem z pokoju szybko przemykając do holu. Ojciec szedł za mną, ale nie wydusił z siebie ani słowa. Przyglądał mi się, oparty o framugę, kiedy nakładałem buty. Stanąłem na równych nogach narzucając na plecy sporą torbę podróżną i obróciłem się w jego stronę. Od razu mnie uściskał szepcząc mi na ucho, żebym się czasami odzywał. Wtedy opuściłem dom i ruszyłem w stronę auta, które stało na podjeździe.

Przywitałem się z Jeffem i zapiąłem pas. Chłopak ruszył, a do mnie zaczęło właśnie docierać, że to wszystko już się dzieje. Jak się z tym czuję? W sumie calkiem nieźle. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem taką pewność, że dobrze robie, że robię coś, co faktycznie im pomoże. Nie widzę w tym nic złego. Przecież nie staję się mordercą na zlecenie, żeby pomóc rodzinie. Opuszczam tylko dom.

- To że Cię tam wkręciłem, daje ci automatyczny zakaz odjebania jakiejś głupiej sceny! - ostrzega mnie Jeff, a na mojej twarzy pojawią się zawadziacki usmieszek - I na chuj się tak szczerzysz? Jak coś odpierdolisz, to wylatuję i zdradzę Ci sekret - ty też wylecisz.

- Dobra, stary, nie spinaj się tak, bo ci żyłka pęknie. - dogryzam mu, lekko szturchając go łokciem - Sam wiesz, że jestem grzecznym chłopcem.

Problem w tym, że jeśli coś odwalę, to Jeff może nie uniknąć problemów i obaj doskonale o tym wiemy. Nie chcę wkopywać w to przyjaciela. Wyświadcza mi sporą przysługę, bo niełatwo się tam dostać.

- Z problemami z agresją... - dodaje jakby zdegustowany tym faktem.

W duchu przyznaje mu rację. Sam tego nie lubie, ale czasami po prostu tracę nad tym kontrolę. Wybucham, a wtedy każda komórka mojego ciała wypełniona jest pragnieniem, by wszystko co znajduje się w zasięgu moich rąk legło w gruzach, połamało się lub (w przypadku ludzi) załamało.

Jedziemy w ciszy. Towarzyszy nam tylko muzyka, którą Jeff najwidoczniej lubi bardziej niż bardzo, bo żwawo wystukuje jej rytm na kierownicy i w tym samym czasie rusza głową w jej rytm. Wczuwa się w to tak bardzo, że z trudem powstrzymuje śmiech.

- Skup się na drodze Beyonce. - dogryzam mu z szelmowskim uśmieszkiem. Kątem oka widzę jak gromi mnie wzrokiem, ale mi nie odpowiada. Zamiast tego podgłasza muzykę i (na domiar złego) zaczyna śpiewać. - Stary, kurwa, żartowałem! Zamknij się, bo Ci szyby pierdolną!

Jeff zawsze taki był. Jak już wspomniałem, to mój najlepszy przyjaciel. Nawet jeśli nie zawsze popiera to co robię, to mi pomaga, kopie w dupe kiedy trzeba i tylko jemu na całym świecie ufam. Znamy się w sumie dopiero kilka lat. Poznałem go, kiedy policja zatrzymała mnie z podejrzeniem handlu narkotykami. Oczywiście broniłem się jak mogłem, ale moje kłamstwa były chyba mało przekonujące. Wtedy podszedł on, z jointem w łapie i powiedział, że przecież diler poszedł tam. Jego głos był przy tym tak miękki, a chichot tak głupi, że gliny od razu mnie puściły i ruszyły w wyznaczonym kierunku. Wtedy Jeff oddał skręta jakiemuś chłopakowi i (już normalnym głosem) powiedział, że mam u niego dług. Jeff to dzieciak z bogatej rodziny. Matka lekarz, a ojciec inżynier. Ogólnie? Nie moja bajka.

- Wysiadasz czy panicza zanieść? - moje rozmyślenia przerywa ten wysoki brunet.

Parskam śmiechem i wychodzę z auta. Stoimy pod wielkim blokiem i w tym momencie mój uśmiech znika. Przypominam sobie co mówił: Jestem w klatce obok. Ty zamieszkasz z innymi studentami.

I tym właśnie zdaniem sprawił, że się wkurwiłem. Cudem opanowałem atak. W końcu to jego rodzice opłacili mi te trzy lata studiów, to oni zapłacili za mój lokum, a darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda!

- Klucz da ci pewnie ktoś w mieszkaniu. Masz mieszkanie 7B, w budynku jest winda, ale dla takich pakerów jak ty są też schody - śmieje się ze mnie brunet i wali pięścią w moje ramie - Jutro jestem umówiony na rozmowę o pracę, więc będziesz musiał radzić sobie beze mnie.

- Dam radę! - rzucam na odchodne i idę w stronę wejścia do mojej klatki schodowej.

Postanawiam jechać windą, bo mam już w kurwę dość targania tej torby. Już naciskam przycisk siódmego piętra i modlę się w duchu, żeby drzwi się zamknęły, żebym jechał sam, ale Bóg mnie chyba jednak nie lubi (wręcz nienawidzi), bo dosiada się do mnie starsza pani z wózkiem na zakupy. Nie mam nic do starszych ludzi, mam w nich po prostu wyjebane. Czasami wkurwiają mnie swoją wyniosłością i tym, że myślą, że wiek stanowi dla nich jakiś przywilej.

Chyba taki, ze jako pierwsi będziecie gryźć ziemię. - podpowiedziała mi moja wredna strona, bo zapomniałem wspomnieć, ale na ogół, naprawdę nie lubie ludzi. Dlatego tak bardzo zadziałał mi na nerwy fakt, że będę musiał dzielić z kimś mieszkanie. Mógłby to chociażby być Jeff, tak już w ostateczności, ale chuj, nie ja tu ustalam zasady.

Winda zatrzymuje się na siódmym piętrze. Dopiero teraz uzmysławiam sobie, że starsza Pani nie wcisnęła żadnego guzika. Dedukuję więc, że wysiada ze mną. Zajebiście!

- Pomógłbyś mi młody człowieku? - nie miałem pewności czy mówi do mnie.

Z nadzieją spojrzałem na windę z cichą nadzieją, że jakiś inny "młody człowiek" w niej stoi, ale nie. Chodziło o mnie...

- Ta, pomogę...

Jej jakże serdeczny uśmiech przyprawiał mnie o mdłości. Poszedłem za nią z wózkiem i postawiłem go w jej holu. Jak najszybciej opuściłem jej mieszkanie, a za plecami słyszałem chrząkliwe "dziękuję".

Już mi się tu nie podoba. Jak tak będę wpadał na tą babę, to mnie kurwica strzeli.

Podchodzę pod drzwi mieszkania. Pukam i pozostaje mi tylko czekać, aż mój współlokator mi otworzy. Słyszę jak przekręca klucz w zamku i naciska na klamkę, a drzwi otwierają się.

- Siema mordo, jestem nowy i będę z tobą mieszk...


---------->

Co tu wiele mówić? Mam nadzieję, że się podoba :)

- Camilla

Ukojenie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz