Rozdział 4: Kruk

85 16 25
                                    

Sadze nnie zależało na władzy, szczerze powiedziawszy przywódcą został przez przypadek, o ile można było to tak nazwać. W sumie sytuacja ta zgodna była z jego światopoglądami, tak więc fakt, że stanął na czele najgroźniejszego gangu w mieście wcale go nie dziwił. Ludzie dzielili się bowiem na silnych i słabych, dość prosta filozofia. Ci silniejsi trzymali górę, potrafili odnaleźć się w każdej sytuacji, a jeśli nie – w szybki i prosty sposób obrócić ją na swoją korzyść. Mieli to czego brakowało słabej części zeszmaciałego społeczeństwa; pewności siebie, temperamentu, siły... Dlatego też, jak wiadomo od dawien dawna, te wszystkie miernoty nie potrafiące zadbać o własny tyłek najzwyczajniej w świecie podążały za osobami dzierżącymi potęgę w swych ciałach czy też pozycji, niczym drobne wróble, szukające schronienia pod skrzydłami jastrzębi. I niektórym faktycznie się udawało wkraść w łaski drapieżników, swoimi dziobami i pazurami zapewniającymi ochronę robactwu.

Choć to też nie do końca było takie piękne jak się na pierwszy rzut oka wydawało. Otóż takie słabe, bezradne wróbelki składały jednocześnie swe nic nie warte życia w ostrych jak brzytwa szponach, raz na zawsze obciążając swe skrzydełka łańcuchami nie do przerwania. Wystarczyło, że jastrząb kazał rzucić się z mostu, a skuty ptaszek kiwając grzecznie główką miał skakać tak wysoko jak tylko dał radę. Bo taką właśnie cenę stanowiło balansowanie pomiędzy światem słabych i silnych – być nikim, a mimo wszystko mieć jakieś znaczenie.

Tak, Sadze nigdy nie zależało na władzy, żył po prostu własnym, grzesznym życiem, nie oglądając się na nikogo. Wszelkie przeszkody jakie napotykał na swej drodze zwyczajnie taranował, bez wahania miażdżył pod podeszwami ciężkich buciorów. Nie szczędził nikogo, przemoc stała się rutyną. Idąc ulicami miasta nie prosił, aby niepoczciwy obywatel ustąpił mu z drogi, zazwyczaj padało jedno uderzenie, no, chyba że był w złym humorze – wtedy po smętnych ulicach miast krzyku szedł jedynie głośny huk wystrzału.

I tak właśnie stał się legendą. Śmieszne, biorąc pod uwagę, iż niegdyś opowieści snuto o ckliwych bohaterach, obrońcach sierot i innych idiotach, na których Saga pluł gęstą śliną. Jak widać świat się zmieniał, teraz tylko za pomocą pięści i szybkiej spluwy można było zdobyć autorytet wśród tego zepsutego do cna pospólstwa. Nim się zorientował, okrzyknięto go "Krukiem", drapieżcą nad drapieżcami. Zanim w ogóle zdążył kiwnąć palcem, miał grupę przydupasów, którzy byli na każde skinięcie palcem. W sumie pasowała mu taka rola, lubił mieć świadomość, że czyjeś życie zależy od jego widzimisię i moment, kiedy wszyscy zachowywali milczenie, wiedząc iż tylko jego zdanie – wielkiego, budzącego grozę i respekt drapieżnika, ma jakiekolwiek znaczenie.

Uniósł głowę wyrwany z zamyślenia, kiedy ponad niezgłębioną ciszę wzniósł się wesoły, nadto znajomy śmiech. Przeniósł obojętne spojrzenie na białowłosego chłopaczka, który właśnie zrównał się z nim, szczerząc ząbki w uśmiechu.

– Coś ty taki zamyślony? – spytał, biorąc mężczyznę pod ramię. Ten skrzywił się nieznacznie, przewracając oczyma z podirytowaniem. Nie odepchnął jednak ręki.

Wrony – kolejna pozycja w hierarchii nowego świata. Silne, to fakt, nie na tyle jednak by równać się krukom, nie na tyle by samemu móc dzierżyć władzę.

– Drażnisz mnie – mruknął w odpowiedzi, przymykając na krótką chwilę ciężkie powieki. Nie spał dzisiaj prawie wcale, ba, nie zmrużył nawet oka. [To wszystko wina tego smarka, który przychodził kiedy mu się żyw nie podobało, pomyślał, unosząc srebrne oczy na poszarzałe niebo. Nie to żeby stanowiło to jakiś wielki problem, po prostu... Po prostu robiło się to niebezpieczne, cholernie niebezpieczne.

– Ej, Saga, uśmiechnij się – zaszczebiotał jasnowłosy, przylegając do mężczyzny mocniej. – No, zrób to dla mnie.

– Odstrzelę ci łeb, Miki, jeśli nie przestaniesz mnie wkurwiać.

Chłopak zaniósł się perlistym śmiechem, uwalniając bruneta z ciasnego uścisku. Obkręcił się na pięcie niczym baletnica i wskoczył przed mężczyznę tanecznym krokiem, zagradzając mu drogę. Posłał jeden ze swoich słynnych, zalotnych uśmiechów, mrużąc zielone oczyska.

– Nie bądź taki oziębły – wymruczał po kociemu, oblizując wydęte rozkosznie usteczka. – Pójdź ze mną do łóżka, zróbmy to jak kiedyś. Ostatnio jesteś jakiś spięty, pomogę ci się odstresować, zobaczysz.

– Miki...

– Zresztą co ja ci będę mówić, pieprzyłeś się już ze mną, wiesz jaki jestem dobry.

– Miki, zamknij się – warknął Kruk, czując rosnącą powoli irytację. Dlaczego ta mała dziweczka wciąż zawracała mu głowę? Dlaczego wciąż kusiła niczym istny demon z podziemia? Przecież był dobrym kryminalistą, czym więc sobie zasłużył?

– Nie tęsknisz za moim tyłkiem? – Uniósł sugestywnie brwi, opierając dłonie na zgrabnych biodrach. – Znalazłeś sobie kogoś?

Ostatnie słowa chłopaka zakuły Sagę niespodziewanie, sprawiając że żołądek wywinął mu boleśnie kilka fikołków. Czy sobie kogoś znalazł? Głupie pytanie! Przecież był pieprzonym Krukiem... Ech, był Sagą, do cholery! Już dawno wyzbył się wszelkich uczuć, nie potrzebował nikogo, a jeśli chciało mu się ulżyć żądzom, znajdował pierwszą lepszą lalę, która nawet nie brała pieniędzy, gdyż był to dla niej cholerny zaszczyt! Jak więc śmiał uważać, że mężczyzna poczuł coś do kogokolwiek? Skąd takie śmieszne podejrzenie?

Skrzywił się szpetnie, łapiąc Mikiego za rękę. Duża dłoń zacisnęła się silnie na małym nadgarstku, silnie... Zdecydowanie za silnie. Pociągnął chłopaka za sobą, wściekły na siebie samego. Że przegrał, że uległ.

– Wiesz co...

– Morda – wyparował chrapliwie, uciszając natręta na dobre. Miki wiedział kiedy należało zamknąć usta i potulnie przytakiwać, nie podnosząc wzroku, kiedy w mężczyźnie przebudzała się słynna bestia.

I teraz właśnie nadszedł taki moment.

Ciernie [yaoi]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz