I am forever

47 5 3
                                    

Zmuszono mnie, by to opublikować.

Mam nadzieję, że się nie przeliczyłaś i historia jest co najmniej ''dobra".

A co ja tam biadolę, oceńcie sami!

****

- To, że przyjęliśmy Cię pod dach, to nie znaczy, że możesz robić to, co chcesz!- starszy mężczyzna uderzył metalowym kijem jasnowłosą dziewczynę w głowę, na co ta zareagowała upadnięciem na ziemię. Podniosła wzrok, patrząc na niebieskie oczy opiekuna- Rozumiesz?! Jakbyśmy nic z ciebie nie miał, to bym cię zabił, rozumiesz?- jego wzrok spotkał się z tym, należącym do dziewczyny- Zabił!- powtórzył głośniej, odkładając narzędzie- Jeszcze raz, zrobisz coś nie tak, a wywalę Cię z domu. Nie obchodzi mnie to, co się ze mną stanie- wzdychnął- Ale wywalę Cię, z mojego domu- podkreślił te słowa i wyszedł, strasznie trzaskając. ,,Mojego domu". ,,Domu".

Dziewczyna zaczęła płakać czarnymi łzami. Wiedziała, dlaczego ten mężczyzna trzyma ją pod dachem, wiedziała o wszystkim. Wiedziała o chorobie jego żony. Wiedziała o pakcie, jaki zawarł z jej ,,rodzicami". Wiedziała, o czym był ten pakt. Wiedziała, że nigdy nie będzie jak inni, a na pewno, nie będzie jak ONI.

***

- Nie! To nie może być prawda!- szatyn darł swoje struny głosowe z potokiem łez, spływającym po jego policzkach- Jak tutaj przyjechaliśmy Isabel była żywa! Mordercy!- krzyczał, nie wiedząc co ma dalej począć. Stracił ją. Jego drugą połówkę. Jego narzeczoną.

- Proszę się uspokoić- mówili lekarze, a inni pacjenci patrzyli na mężczyznę jak na dziwoląga- Robiliśmy co w naszej mocy, by ją ocalić. Wiedział pan o jej stanie kardiologicznym. Proszę się uspokoić- niebieskooki już dalej nie słuchał. Patrzył tylko jak przykrywają ciało narzeczonej kocem, by z nią nic się nie stało. Był zrozpaczony. Sam był przeciwny przeszczepu. Chciał, żeby Isabel była zdrowa. Nie chciał tego przeszczepu. Pamiętał jak kobieta z uśmiechem na twarzy się z nim żegnała, chwaląc lekarzy, że są najlepsi i nie dadzą jej zginąć. Nie. Ona obiecała to, że gdy otworzą się drzwi sali operacyjnej, będzie leżała uśmiechnięta, żywa. Jej ciało będzie szczęśliwe z nowego serca, jak i ona sama.

- Isabel...Isabel... Obiecałaś- szatyn otarł łzy, lecz one nadal leciały z jego oczu- Obiecałaś wyjść za mnie... Obiecałaś, że wrócisz.. Proszę, wróć- szeptał, lecz na jego wołania odpowiadała głucha cisza. Siedział przy sali z ciałem cały dzień monotonnie wołając ukochaną. Odpowiadała mu tylko nieustanna cisza. Ten zakamarek rzadko kto odwiedzał, on siedział tutaj sam.

Na ciało skulonego człowieka spadł wielki, czarny cień. Uniósł głowę i z niedowierzaniem wytrzeszczył oczy, które nadal były pełne łez. Zobaczył postać, która była otoczona czernią, a w ręku trzymała kosę, której ostrze lśniło od sztucznego szpitalnego światła. W drugiej ręce trzymał klepsydrę, w której na górze było jeszcze wiele piaskowych drobinek. Postać nie była człowiekiem, tego był pewien, gdyż gdy spojrzał w górę, ujrzał czaszkę kościotrupa. Wtedy zdał sobie sprawę, że ręce też są z kości.

- Czy to... Czy to tak wygląda śmierć?- zapytał, na co postać spojrzała na niego. Nie było tego widać, lecz mężczyzna czuł jej wzrok na sobie.

- Muszę przyznać, że tak- istota odpowiedziała jej mrocznym głosem- Widzę, że cierpisz.

- Czy.. To czas bym.. Bym umarł?- powiedział, wstając z siedzenia i przestając płakać.

Genów się nie wybiera ||One-Shot||Where stories live. Discover now