Rozdział Pierwszy

189 8 0
                                    

W tradycji Lwiej Ziemi leżało, by chować lwy i lwice niższej rangi na polach za Skałą. To tam właśnie odbył się pogrzeb Gizy, poprzedzony cichym namaszczeniem dzieci w jaskini, gdyż tylko królewskiemu potomstwu była dana zaszczytna prezentacja na czubku Lwiej Skały, w otoczeniu setek poddanych.

Sarhaan, przy pomocy jednego z lwów ze stada przyniósł ciało Gizy i złożył je u stóp Skały. Ciemnobrązowa sylwetka wyraźnie odznaczała się na tle złocistej trawy, wysuszonej przez słońce i poszarpanej przez wiatr.

Ezeoha, król Lwiej Ziemi wystąpił z orszaku, wygłaszając krótką przemowę, w której chwalił Gizę za bycie wspaniałą członkinią Lwiej Straży, za jej pogodę ducha i dobre serce. Sarhaan stał na uboczu, powoli pogrążał się w zadumie, aż w końcu stracił kontakt z rzeczywistością. Myśli napełniły się wspólnie przeżytymi chwilami, przed oczami przeciągały się obrazy z przeszłości, a wśród nich ona - dryfująca między każdym zakątkiem jego podświadomości.

Miał wrażenie, że wciąż ją widzi, wciąż tak zmysłową i wiecznie rozweseloną. Jej drobna brunatna grzywka podrygiwała z każdym skokiem, a ciemne oczy wpatrywały się w niego wyczekująco.

Sarhaan nie był pewien jak się z tym czuć, coś było w jej tanecznych ruchach, coś zwodniczego, co pragnęło porwać go w szaleńczy wir i już nigdy nie puścić. Tym bardziej, że zastanawiając się czy to nie jakaś koszmarna mara, rzeczywiście ją widział.

– Giza? – jej imię z trudem przeszło mu przez gardło, chociaż dusił je w sobie od chwili, w której odeszła.

Giza zaśmiała się bezgłośnie, zatrzymując się tuż u stóp Lwiej Skały, przy swoim ciele. Spojrzała na Sarhaana, przekrzywiając głowę.

– Nie rozumiem jak może cię dziwić widok mizimu, skarbie.

Sarhaan zacisnął szczękę, nie dopuszczając do płaczu, który tak bardzo prosił go o ujście. Nie miał pojęcia jakich słów użyć, jeżeli w tym momencie cokolwiek nadawało się do powiedzenia.

– Czekam na wyrok Duchów Przeszłości. Jak myślisz, zostanę osądzona jako potępiona czy ukochana przez stado? – słowa Gizy docierały do niego przytłumione. Nie myślał o tym co powiedziała, pragnął tylko by pojawiła się przy nim, żywa i ciepła, a nie jako cień lwicy, którą kiedyś była.

Giza zauważyła jego otępienie i bezradność. Na jej ustach pojawiło się widmo smutnego uśmiechu, gdy coraz bardziej przyglądała się swemu mężowi.

– Sarhaanie, wiesz, że muszę odejść – powiedziała cicho, podchodząc do niego, a jej mglista sylwetka przenikała przez żałobników zebranych na jej pogrzebie. – Jeśli jednak chciałbyś kiedyś nawiązać kontakt z Duchami Przeszłości, to będę służyła tobie pomocą.

Jej duszę otaczało złote światło, gdy patrzył na nią, zupełnie nie pojmując jej słów. Przed chwilą była tam, wtulona w niego, z rozpromienionymi oczyma czekająca na nadejście swoich ukochanych dzieci, które nosiła pod sercem przez tyle miesięcy. A teraz pozostawała jedynie zbłąkaną istotą, wspomnieniem.

– Zostań ze mną – szepnął.

– To nie ja się liczę, tylko one – odparła, dokładnie tak samo, gdy odchodziła z tego świata. Sarhaan już nigdy nie pozbędzie się tego widoku z pamięci. Jej ochrypły krzyk wciąż dudnił w jego uszach, a głowa pękała mu od słów, które później wypowiadała do niego reszta członków stada. Żadne z ich najszczerszych kondolencji nie potrafiło przywrócić tego, co utracił. – I dlatego musisz przysiąc, że zaopiekujesz się najlepiej jak potrafisz naszymi skarbami – kontynuowała, a jej głos załamał się na ostatnim słowie. – Ich wielkie czyny już zostały uwiecznione w gwiazdach.

Życie MileleWhere stories live. Discover now