Rozdział Drugi

81 6 2
                                    

Nastał świt. Było coś niezwykłego w każdym promieniu słońca, które przebijało się przez szczeliny Lwiej Skały, by oświetlić jej czubek. Rozciągający się z niego widok nie mógł równać się z niczym innym, żadne miejsce w Afryce nie potrafiło wzbudzić w Makini zarówno narastającego uczucia dumy, potęgi, jak i spokoju. Miejsce to napawało ją siłą, a prestiżowa rola, którą odgrywało nie tylko w świecie, ale i w Kręgu Życia, nie miała konkurencji. Wierzenia mówiły, że gdyby Lwia Skała uległa zniszczeniu, wraz z nią upadłoby całe mocarstwo.

Na jej czubku pojawił się Sarhaan. Widząc Makini, lekkim truchtem zeskoczył na kamienie, aby w końcu znaleźć się przed przyjaciółką.

– Witaj, Makini – Sarhaan ukłonił się nisko, na co szamanka pokręcił głową.

– Nie ma takiej potrzeby – rzekła. – Chciałabym jak najszybciej zobaczyć Twoją córkę. Nie rozumiem jak mogłam tego nie zauważyć podczas namaszczenia.

W grocie już czekała na nich Jua. Makini nie umknęło spojrzenie, jakim ich obdarzyła, gdy podeszli do Safi - widać było w nim lęk.

Mała Safi natomiast nie przejawiała objawów strachu, wręcz przeciwnie, najbardziej zainteresowała ją brązowa grzechotka, która przywiązana była do drewnianej laski Makini, nazywanej Kijem Mijuzi. Lwiątko powoli otwierało oczka, ale za każdym razem, gdy "zabawka" znalazła się w zasięgu jej łapek, małe ślepia Safi rozszerzały się, a lwiczka próbowała ją zahaczyć pazurkiem.

– Nie mam pojęcia, skąd się to wzięło – powiedziała cicho Jua, nie spuszczając wzroku z córki i naginając jej lekko ucho, ukazując pokrytą już delikatnym strupkiem ranę. – Sarhaan zauważył to wczoraj późnym wieczorem. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak przerażonego.

Lew pokiwał głową.

– To prawda - rzekł. – Czy wiesz co to jest? Nie wygląda na zwyczajną ranę, może coś oznacza?

Makini już to widział. Dawno, ale nigdy nie mogła tego zapomnieć.


Nie miała znamienia na tylnej części ucha, dyskretnie ukrytego przed światem, lecz na policzku, nieregularne i parszywe. Makini próbowała jej pomóc, dowiedzieć się co oznacza, ale Duchy Przodków, nie wiedzieć czemu uporczywie odwodziły ją od niemalże każdej poszlaki. Lwiczka obarczona ohydną skazą co jakiś czas pojawiała się na Lwiej Ziemi, aż w końcu przepadła bez śladu, a wraz z nią zniknęła tajemnica znaku na jej obliczu.

Od tamtego dnia nigdy nie zetknęła się z czymś takim. Aż do dzisiaj.

– To rana, po której zostanie bardzo nieciekawa, okrągła blizna – odrzekła Makini, delikatnie przesuwając po niej palcem. – Rozumiem, że nie było nikogo, kto mógłby ją zadać małej Safi?

– Nie – potwierdziła Jua. – Wydaje mi się, że ma to już od urodzenia, ale po prostu tego nie zauważyliśmy. Tylko od kiedy takie rany robią się same?

Makini westchnęła ciężko, biorąc Safi na ręce i przyglądając się jej drobnemu pyszczkowi. Czuła, że sprawy przybierają nieciekawy obrót, ale nie wiedziała, jak mogłaby im zapobiec.

– Nie robią – odpowiedziała cicho, bardziej do Safi niż do Juy.

*

Wizyta Makini wcale nie uspokoiła Sarhaana i Juy. Chociaż sędziwa szamanka zapewniła, że spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej o osobliwej ranie, to wciąż pozostawali bez odpowiedzi.

Minęło parę dni. Maluchy już całkowicie otworzyły oczka, a Sarhaan nie mógł usiedzieć z radości, gdy Pinto próbował się do niego podczołgać - niezdarnie, ale z pewnością z wielkim zapałem.

Życie MileleWhere stories live. Discover now