Lu, So, Os, Am i Greg

34 2 0
                                    



Nie było nic nudniejszego od lekcji historii. Siedziałam wpatrzona przez okno, lub przez profesora. Tak, przez profesora, bowiem Cuthbert Binns był duchem i zdarzało mi się przez niego patrzeć. Obserwowałam jak przedmioty, które za nim leżały stawały się siwe i niewyraźne. Jak ich kontury lekko pływały w powietrzu. Wpatrywanie się tak przez innego ducha mogłoby być odebrane jako coś niegrzecznego, tymczasem Binns nie zwracał na takie rzeczy uwagi. Za życia pełnił dokładnie taką samą funkcję. Monotonny profesor historii. Nie zauważył, że umarł i przyszedł do pracy jako duch. Czy można w takim razie powiedzieć, że był umarły już za życia? Chodził i wykonywał niezmienne, codzienne czynności pod zegar. Wciąż tak samo, zero spontaniczności. Zupełnie jak zaprogramowany robot. Profesor nigdy nie zwracał uwagi na to, co dzieje się w klasie i zawsze prowadził swoje wykłady mówiąc nieprzerwanie ni to do siebie, ni to do uczniów. Można by pomyśleć, że atmosfera w sali była raczej luźna. Jedni spali, inni wysyłali sobie liściki, niektórzy rysowali, jednak sposób mówienia profesora przytłaczał wszystkich i wysiedzieć półtorej godziny zajęć było naprawdę ciężko. Nawet najambitniejsi Krukoni, z którymi miałam wątpliwą przyjemność spać w jednym dormitorium, nie dawali sobie rady w starciu z tymi lekcjami. Najgorsze były siostry Baresford. Strasznie nieznośne i przemądrzałe. Patrząc po innych uczniach domu Ravenclaw zastanawiałam się, czy Tiara na pewno dobrze mnie przydzieliła. Nie byłam aż tak ambitna jak niektórzy tu potrafili być. Lubiłam zdobywać wiedzę, ale nie rzadko łapało mnie lenistwo. Bardzo często właśnie ci najambitniejsi najbardziej mnie irytowali swoim snobizmem i zadzieraniem nosa.
Lekcja mijała powoli, ale mijała, a gdy wreszcie się skończyła wszyscy odetchnęli z ulgą. Wyszłam na korytarz i ni z tego ni z owego zatoczyłam się wpadając na ścianę. Przez chwilę nie wiedziałam co się właściwie stało. Rozejrzałam się i spostrzegłam oddalające się szybko postacie.
- Huncwoci... - westchnęłam i poprawiłam szatę.
Peter Pettigrew, Remus Lupin, James Potter i Syriusz Black. Paczka narwanych chłopaczków. Wszędzie było ich pełno, ale potrafili też kompletnie zniknąć. Wyraźnie mieli wiele za uszami. Kiedyś udało mi się niezauważoną podsłuchać ich przez chwilę. Jak wynikało z ich rozmowy nieprzerwanie opracowywali jakąś mapę Hogwartu. Wydawało mi się też jakby łączył ich jeszcze jakiś sekret, ale postanowiłam nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Choć momentami bardzo mnie to ciekawiło i co jakiś czas wracałam do tego myślami, zwłaszcza gdy mijaliśmy się na korytarzu, czy w Wielkiej Sali.
- Lucy! - usłyszałam za sobą, więc odwróciłam się szybko na pięcie, a moje długie kosmyki włosów wpadły mi do ust. Musiałam zrobić przez to skrzywioną minę - Wybierasz się z nami do Hogsmeade w ten weekend? - był to Greg Smith, mój pierwszy szkolny przyjaciel. Poznaliśmy się pierwszego dnia szkoły, jeszcze w pociągu do Hogwartu.
- Chyba tak. - odpowiedziałam bez przekonania, choć w rzeczywistości nie mogłam się doczekać aż wejdę do Miodowego Królestwa i oddam się słodkim pokusom.
- Amanda mówi tylko o weekendzie. Już nie mogę jej słuchać! - podniósł ręce z udawaną złością.
- Zazdrosny? - szturchnęłam go w ramię z uśmieszkiem. Amanda również należała do naszej paczki, a w ten weekend miała randkę w Herbaciarni u pani Puddifoot z Erykiem. Przystojnym i starszym o rok Puchonem.
- Ja i Amanda? - podniósł brwi - Daj spokój - spojrzałam na niego spode łba - No nie jestem zazdrosny! - wydawał się być wręcz lekko zły o to moje przekomarzanie, więc dałam mu spokój - Nie jestem. - powtórzył jeszcze i spojrzał na mnie krótko.
- No dobrze, już dobrze - westchnęłam - Tylko się droczę. - złapałam go pod ramię i pociągnęłam za sobą, ku reszcie naszych przyjaciół.
Sophie Williams, Amanda i Oskar Moore - reszta naszej grupy. Sophie i Greg kumplowali się ze mną od samego początku, a rodzeństwo Moore doszło do nas pół roku później. Wszędzie chodziliśmy razem i raczej się nie kłóciliśmy.
- Jesteście wreszcie! - zawołała Sophie i jak to miała w zwyczaju, poprawiła swoje duże, okrągłe okulary.
- Jestem taka głodna! - złapałam się za brzuch - Do Wielkiej Sali! - zarządziłam unosząc rękę w górę, palcem wskazując przed siebie.
Podczas lunch'u Amanda co chwilę patrzyła w stronę stołu Huffelpuff'u. Oskar widząc to przewrócił oczami i pokręcił głową z uśmiechem.
- Dajcie dziewczynie spokój - So spojrzała po nas groźnie. Bardzo kibicowała Amandzie.
- Właśnie - odezwał się nagle Greg - Lepiej spójrzcie na to! - położył między nami na stole Proroka Codziennego - "Nie poddam się, będę szukać dalej" - przeczytał - Dziwne... - wszyscy wpatrywali się we wskazany artykuł - "Obłąkana kobieta od dwóch lat szuka rzekomo zaginionej córki." - czytał dalej - Zobaczcie! Tu jest napisane, że chodziła do Hogwartu - wskazał palcem na odpowiedni fragment i nachylił się nad gazetą - Podobno była ze Slytherin'u. Mało tego - teraz wszyscy nachylili się z zaciekawieniem, nawet Am - jest w naszym wieku.
- Słyszelibyśmy o tej sprawie, gdyby się faktycznie coś takiego zdarzyło - Oskar podniósł gazetę - Zaginiona czarownica z naszego roku - mówił chyba bardziej do siebie - Nic takiego nie miało miejsca - spojrzał na zdjęcie dołączone do artykułu - Biedna kobieta...
- Tu jest też napisane, że nikt nigdy nie słyszał by ta kobieta miała kiedykolwiek córkę - zauważyła So.
- Smutne - szepnęłam.
- Podobno stała się niebezpieczna dla otoczenia i zupełnie oszalała - Amanda wyrwała Proroka z rąk Oskara - Straszna sprawa - omiotła tekst wzrokiem - Musieli ją zamknąć w domu...
- Dobra, oddajcie mi ją już - Greg sięgnął po gazetę - Zaraz skończy się przerwa, a chcę doczytać.
Reszta lekcji minęła spokojnie i zupełnie zwyczajnie. Artykuł z gazety przestał zaprzątać nam głowy, gdy tylko zaczęła się pierwsza lekcja po przerwie lunch'owej. Piąty rok w Hogwarcie to taki okres, gdzie na twarzach uczniów widać było determinację i stres. Pod koniec roku czekał nas bardzo ważny egzamin, tak zwane SUMy. Wszyscy już bardzo poważnie zastanawiali się nad swoją przyszłością, wybierali powoli drogę swojej kariery zawodowej, ale też powoli zaczynali myśleć o swoim życiu w rozumieniu ogólnym. Zawsze lubiłam zielarstwo i zdecydowałam się iść w tym kierunku, jednak nigdy nie patrzyłam pozytywnie na wchodzenie w dorosłość, więc nie udzielała mi się za bardzo ta wszechogarniająca atmosfera podekscytowania.
Do kolacji całą paczką siedzieliśmy w pokoju wspólnym grając w karty. Zupełnie nie zwracaliśmy uwagi na pełne niezrozumienia spojrzenia ze strony innych Krukonów, przede wszystkim z naszego rocznika. Oczywiście nie było tak, że olewaliśmy naukę i wiszącą nad nami groźbę egzaminu, ale nasza grupka nie chciała spędzić całego roku tylko na nauce. Woleliśmy podchodzić do SUM na luzie. Traktować to poważnie, ale nie dać się zwariować.
- Zaraz obiad, kończymy? - Greg złożył swoje karty na stole i wstał.
- Chociaż dałbyś dokończyć! - To samo uczynił Oskar, z tym że on rzucił swoje karty niedbale - Coś się za bardzo rządzisz kolego - podwinął rękawy i zrobił krok w stronę Grega.
- Chłopcy, proszę - Am również wstała i zaczęła się wpychać między nich.
Oczywiście były to tylko żarty. Os i Greg lubili się wygłupiać, a Amanda lubiła się w to wtrącać.
- Nic się nie zmienili - westchnęła z uśmiechem So.
- I raczej szybko się nie zmienią - zaśmiałam się.
Sophie chwyciła delikatnie moje włosy i zaczęła pleść mi warkocz.
- Uwielbiam te twoje długie, blond włosy.
- Tak wiem - uśmiechnęłam się, choć So nie mogła tego zobaczyć.
Bardzo lubiła bawić się moimi włosami. sięgały mi do bioder i były generalnie proste, choć jakieś pojedyncze kosmyki lubiły zakręcić się to tu to tam. Ona sama miała włosy krótkie, czarne, z prostą grzywką i nie mogła mieć ich dłuższych, dlatego tak bardzo lubiła moje. Jej starsza siostra była bardzo zazdrosną osobą i miała bardzo słabe i wypadające włosy, więc w złości przeklęła swoją młodszą siostrę i od tej pory włosy So nie mogą rosnąć dalej niż do ramion.
Z rozbawieniem obserwowałyśmy przyjacielskie potyczki pozostałej trójki. Lubiłam wieczory. W dormitorium, czy w Wielkiej Sali, czy gdziekolwiek. Zawsze spędzaliśmy je razem i były to chwile pełne beztroski i tego co zaczęłam nazywać nostalgicznym ciepłem. Wiedziałam bowiem, że to właśnie wieczory zapamiętam najlepiej i gdy skończymy szkołę, a nasze drogi w mniejszym lub większym stopniu się rozejdą, już w dorosłym życiu, to właśnie do tych wspomnień będę wracać najczęściej i z największym poziomem nostalgicznego ciepła.
- Dobra, koniec tego dobrego - szepnęła w tym samym momencie, w którym skończyła pleść mi warkocz - Słyszeliście?! - wstała energicznie - Koniec tego dobrego. Już. Ogarnąć mi się tu! - pozbierała wszystkich i wspólnie ruszyliśmy do Wielkiej Sali.
Po drodze wybuchnęła jeszcze jedna braterska potyczka, więc weszliśmy nieco spóźnieni. Obiad jak zwykle prezentował się bardzo apetycznie. Zapachy i ciepło biły już od samego wejścia. W sali panował lekki jadalniany chaos. Wszyscy ze sobą głośno dyskutowali, śmiali się, a to wszystko do brzdęku talerzy i sztućców. Pod zaczarowanym sufitem wisiały jak zwykle setki świec. Mimo wszystko myślenie o przyszłości dopadło i mnie. Zanim usiadłam do stołu ogarnęłam całą Wielką Salę wzrokiem, z myślą by jak najlepiej ją zapamiętać.
- Nie siadasz? - Greg poklepał miejsce obok siebie.
Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam bez słowa. Zabraliśmy się za pałaszowanie jak zwykle pysznego jedzenia.
Po obiedzie Amanda się od nas odłączyła i wraz z Erykiem poszli na spacer po zamku. Obserwowaliśmy ich póki nie zniknęli gdzieś w oddali, w cieniach korytarza. Będąc na piątym roku mieliśmy prawo przebywać poza dormitorium aż do dwudziestej pierwszej i korzystaliśmy z tego na potęgę. Młodsze roczniki zaraz po obiedzie obowiązkowo odprowadzano do pokoi wspólnych ich domów.
- Co porobimy? - Sophie spojrzała po nas i poprawiła okulary.
- Może tym razem po prostu posiedzimy gdzieś sobie? - Oskar wydawał się być zmęczonym, mimo że jeszcze przed obiadem praktycznie tryskał energią.
- Wyglądasz na zmęczonego - spojrzałam prosto w jego brązowe oczy.
- I tak właśnie jest - westchnął - Jakoś się trzymałem, ale teraz jak już się tak objadłem to zupełnie straciłem energię i najchętniej bym się położył... - zamyślił się na chwilę, po czym dodał - Trochę jednak się stresuję tymi SUMAMI - podrapał się po głowie - Rodzice bardzo chcą, żebym zdał wróżbiarstwo przynajmniej na P, a najlepiej na W i dołączył do nich przy rodzinnym biznesie.
Usiedliśmy na jednym z ogromnych parapetów, gdzieś gdzie nie było ludzi. Rodzice Oskara prowadzili dwa biznesy. Jego ojciec sprzedawał wróżbiarskie artefakty i wszystko co potrzebne tym zakresie w sklepie w pół magicznym miasteczku gdzieś na południu. Jego sklep był nawet znany i witał gości z różnych miejsc, nie tylko z okolicy. Miasteczko nazywane było pół magicznym, gdyż zamieszkałe było w większości przez czarodziejów i wiedźmy. Po drugiej, nie magicznej stronie żyło niecałe sześć tysiąca mugoli. Całkowita liczba ludności to lekko ponad dwanaście tysięcy ludzi. Matka Oskara pracowała po mugolskiej stronie i świadczyła usługi wróżbiarskie.
- Będzie dobrze - Greg szturchnął go w ramię - Zdasz wszystko śpiewająco.
- Zdać, zdam... - spojrzał w podłogę - Tylko nie wiem czy to jest to, co chcę robić w życiu - westchnął - Z drugiej strony, nie chcę zawieść rodziców.
So, Greg i ja spojrzeliśmy po sobie. Uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo i w trójkę przytuliliśmy Oskara.
- Przytulanko! - zawołaliśmy jednym głosem.
Robiliśmy tak, gdy ktoś z nas był przygnębiony. Os prawie od razu się rozchmurzył, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Rozmawialiśmy z nim o tym jeszcze przez jakiś czas. Wyglądało na to, że rozmowa trochę odciążyła jego strapione serduszko i naturalnie przeszła na zupełnie luźne, niezobowiązujące tory. Pół godziny przed dwudziestą pierwszą dołączyła do nas Am i wspólnie udaliśmy się do Pokoju Wspólnego. Posiedzieliśmy jeszcze razem do dwudziestej drugiej i rozeszliśmy się do swoich skrzydeł.

Druga Strona PatronusaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz