Never Be The Same

516 36 5
                                    


Od: Matt 3:35 pm
Wiem, że prawdopodobnie jesteś oblegana przez tłumy fanów, oraz natarczywych dziennikarzy, ale jeden z twoich wiernych wielbicieli, czeka na ciebie z kolacją. Jestem pewien, że wiesz, że gdyby musiał, czekałby na ciebie wieczność, ale niestety jest tylko człowiekiem, a każda minuta bez ciebie, jest sekundą spędzoną w rozpaczy i samotności. Wykorzystaj więc tę chwilę, gdy będziesz mogła czmychnąć, aby uwolnić go od tych bardzo negatywnych i destrukcyjnych emocji. Z wyrazami miłości, fan numer 1.

Do: Matt 3:58 pm
Po występie od razu kieruję się do Ciebie. Kimże bym była, gdybym pozwalała na cierpienie mojego największego wielbiciela? Trzymaj za mnie kciuki, buzi.

Odpisałam wreszcie, znalazłszy chwilę wytchnienia od wszystkich pytań i zagadywania właściwie o niczym - byle pogadać. Jako jeden z kilku obiektów zainteresowania wśród tutejszych gości, w większości reporterów, miałam trudność ze znalezieniem czasu na choćby podziwianie pieprzonych choinek, ubranych zgodnie ze świąteczną tradycją. Niby nic takiego, ale może jednak chciałam przyjrzeć się bliżej kłębkom waty tandetnie imitującym śnieg?
Tak właśnie zrobiłam - schowałam się w kącie, za jedną z takich choinek, wpatrując się niezłomnie w puszysty syntetyczny materiał otulający "drzewka". A przynajmniej taką przygotowałam wymówkę, w razie gdyby ktoś zapytał dlaczego stoję w najdalszym rogu sali, w towarzystwie tylko i wyłącznie tego cholernego sztucznego drzewka. Prawda była taka, że zerkałam znad gałęzi, lustrując twarze znajdujące się w centralnych punktach sali.
Nadgorliwe tłumy roześmianych ludzi, wlewały się do ogromnego pomieszczenia kilkoma prowadzącymi do niego korytarzami. W większości ekspresje tych twarzy nosiły wyrazy radości i komfortu, godne wręcz pozazdroszczenia. Ja przyszłam tu tylko i wyłącznie po to, by zmierzyć się ze swoimi demonami. Udowodnić coś sobie i jej.
Przyszłam, by zaśpiewać, że nigdy nie będę już taka sama.

Zerknęłam na żółty samochodzik otoczony przez kilka białych choinek (które były o wiele ciekawszym tłem, niż ten kicz na tyłach sali) do którego zapraszali gwiazdy by zrobić im kilka zabawnych zdjęć. Sama przed chwilą w nim byłam, a teraz... Teraz burza czarnych włosów latała na wszystkie strony, kiedy kobieta ze śmiechem i bijącą od niej pewnością siebie, wyrzuciła z auta pudełko imitujące (jeszcze bardziej tandetnie niż wata śnieg) prezent. Wzięłam głęboki wdech, uśmiechając się do siebie. Zero reakcji mojego ciała, żadnego objawu, który mógłby zdradzić, że mogłabym mieć problem ze świadomością, że jesteśmy dosłownie kilka metrów od siebie. Może tam sobie stać i przebrać się nawet za renifera, a mnie kompletnie nie będzie to ruszać. Te czasy mam już na szczęście za sobą. Taką przynajmniej nosiłam w sobie nadzieję.

Mimowolnie przed oczami stanęła mi chwila, w której widziałyśmy się ostatni raz. Wbrew pozorom, nie rzucałyśmy w siebie talerzami, nie plułyśmy jadem, nie padło nawet żadne niecenzuralne słowo. Chociaż... może i padło. Tyle, że w zupełnie innym kontekście.
Pozwoliłam sobie wtedy pożegnać się z nią tak jak należy, bo obie dobrze wiedziałyśmy, że to ostatni raz. Kiedy po wszystkim stanęłam w progu jej pokoju i zerknęłam przez ramie, dziewczyna uśmiechała się smutno, lecz pokrzepiająco. Wtedy uśmiech ten sprawił mi ból, bo równał się ze zgodą z jej strony - pozwoliła mi odejść.
Nikt wtedy nie zareagował na decyzję którą podjęłam, tak jak ona. Nie próbowała mnie przekonać, zatrzymać... Wysłuchała mnie i przytaknęła. To również zabolało, bo było zupełnie jakby świadomie dała mi powód do nienawidzenia jej. Gdy rozmawiałyśmy same, wyznałam, że nasza pokręcona relacja jest jednym z powodów przez które odchodzę, pominęłam, że głównym, ale chyba zrozumiała. Rozumiała, jaki ból przynosi mi pragnąć jej tylko dla siebie i rozumiała, że łatwiej mi będzie nienawidzić ją, bo nienawiść do siebie pogrzebie mnie w tysiącu powodów dla których powinnam z nią zostać. Kiedy schodziłam po schodach ze łzami w oczach, wbiłam sobie do głowy myśl, że znowu zadbała tylko o siebie i trzymałam się jej jak tonący brzytwy. To był właściwy moment, aby przyznać przed samą sobą dwa fakty, które rozbiły mnie doszczętnie.
Pierwszy fakt - nigdy nie brała pod uwagę, bym mogła zostać, nigdy nie chciała być dla mnie kimś więcej, nigdy nie miała być moja. Drugi fakt - wyręczyłam ją w pozbyciu się coraz bardziej niewygodnej sytuacji.
Dopiero po jakimś czasie, kiedy byłam w trakcie "leczenia się" z Lauren Jauregui, dotarło do mnie, że fakty te sama sobie podsunęłam pod nos, ciesząc się z powodów, którymi mogę zasypać doły niepewności.
Nie powiedziała przecież ani "zostań" ani "odejdź". Pozwoliła mi podjąć decyzję i zaakceptowała ją, wiedząc, że będę żywić urazę do niej za to co sama postanowiłam. Myśląc o tym, znów stanęłam przed dwoma potencjalnymi opcjami. Pierwsza - aż do tego stopnia miała w głębokim poważaniu to czy odejdę, czy zostanę. Druga - pierwszy raz nie zachowała się egoistycznie i pozwoliła mi odejść patrząc na moje dobro. Przypomniał mi się cytat, który ostatnio widziałam na którymś z jej kont na portalu społecznościowym - "Udaję czarny charakter, zupełnie tak jak tego chciałaś, kochanie". 

One Shots || CamrenPL⚢Where stories live. Discover now