Rozdział 2

8 1 3
                                    

Na imprezę dotarłam oczywiście spóźniona. Ron i Tom już na szczęście zajęli mi miejsce. Impreza zapowiadała się wspaniale. I wtedy zobaczyłam ją. Cass wyglądała olśniewająco! Czerwona rozkloszowana sukienka z dużym dekoltem leżała idealnie. Aż trudno było od niej oderwać oczy!
-Skarbie, wyglądasz niesamowicie!- powitałam przyjaciółkę, po czym zaczęłam długą litanię zwaną także życzeniami. Nigdy w tym nie byłam dobra, ale jeśli ma się z kimś tyle wspólnego, słowa same przychodzą. Z Cassandrą nie byłyśmy nierozłączne. To nie ten typ przyjaźni, gdzie spędza się razem całe dnie, planuje wspólne wyjazdy, idzie razem do szkoły, potem na studia i do końca życia utrzymuje kontakt. Nie twierdzę, że za kilka lat nie będziemy się znać. Zwyczajnie jesteśmy inne. W szkole, owszem, jesteśmy nierozłączne. Poza szkołą jednak o spotkanie trudno. Cass wiecznie twierdzi, że nie ma czasu. Jednak gdy już go znajdzie to mi trudno się dopasować. Na początku nie mogłam się przyzwyczaić, jednak dziś to dla mnie normalne. Każda z nas ma poza sobą własne towarzystwo, innych przyjaciół. Dlaczego więc jest mi tak bliska? Zwyczajnie ją kocham taką jaka jest. Cass to anioł nie dziewczyna. Nigdy nikomu nie odmówi pomocy, jak to się mówi ,,do rany przyłóż". Może nie spędzamy ze sobą wiele czasu, ale wie o mnie praktycznie wszystko tak jak ja o niej. Kiedy tylko zaczynamy rozmowę, znikamy z powierzchni ziemi na kilka godzin. To taka osoba, że mimo wszystko, zawszę można na nią liczyć.
Po przywieraniu się z kilkoma znajomymi wróciłam do Rona.
-Jak zwykle spóźniona- stwierdził, obejmując mnie w talii.
-Cała ja.
Było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Impreza szybko się rozkręciła. Parkiet tętnił życiem.
-Tworzycie z Ronem piękną parę. Widać, że bardzo się kochacie i macie do siebie ogromne zaufanie. Mam nadzieję, że też będę się tak dogadywać z przyszłym chłopakiem - zachwycała się siedząca obok mnie dziewczyna. Zresztą nie tylko ona. To była szczera prawda. Wyglądaliśmy na parę idealną. Praktycznie każdy tak twierdził. Nic dziwnego. Nasze charaktery doskonale ze sobą współgrały. Momentami aż źle się z tym wszystkim czułam. Owszem, kochałam Rona. Jego nie da się nie kochać. Czułam się przy nim wolna, spełniona, zawsze mnie wspierał, pomagał. Niezaprzeczalnie był zakochany. Ale momentami przechodziły mi przez myśl pytania czy oby na pewno na niego zasługuję? Nie była to miłość jak do brata. Przepełniała ją namiętność, wzajemnie porządnie. Ale czy była tak szczera i czysta jak jego? Te wątpliwości niepokoiły mnie od początku. Może owe uczycie było tylko złudzeniem? Chęcią bezpieczeństwa i stabilizacji po nieudanym związku? Wiedziałam jedno, Ron nigdy w żaden sposób mnie nie skrzywdzi. Może to przez tą pewność chciałam z nim być? A może to typowe wątpliwości kobiet w kolejnym związku? Jedno było pewne, o mężczyźnie z takim charakterem zawsze marzyłam. Pieniądze nie grały tu roli. Nie wyobrażam sobie być w przyszłości utrzymanką męża. Dla mnie liczy się szczęście, które Ron potrafił mi zapewnić.
Impreza dobiegała końca. Kilka osób stało na zewnątrz, czekając na transport do domu. Samochody stale podjeżdżały i odjeżdżały. Uwagę czekających szczególnie zwróciło czarne BMW, z którego wysiadł młody chłopak o ciemnych włosach w jeansach, jasnej koszulce i czarnej skórze. Czekając na swojego pasażera, podszedł do grupy najwyraźniej znajomych mu chłopaków. Z sali wybiegła zdenerwowana Joe, a za nią jakiś chłopak. Wyraźnie było widać, że się kłócą. Chłopak podleciał do niej i zaczął całować, na co Joe zareagowała krzykiem. Już ruszyłam w ich stronę, jednak w drodze na pomoc koleżance ktoś mnie uprzedził. To był on, chlopak z BMW. Nim Joe zdarzyła odepchnąć napastnika, ten ich rozdzielił i rzucił się na niego. Jednym ruchem sprowadził przeciwnika do poziomu jednocześnie rozcinając jego łuk brwiowy i najprawdopodobniej pozostawiając pamiątkowego siniaka pod okiem. A wszystko to w zaledwie kilka sekund.
-Jeszcze raz dotkniesz moją siostrę, a nie skończy się to dobrze.
Przytuliłam Joe z całej siły. Dziewczyna cała się trzęsła.
-Myślisz, że ze względu na twojego ojca wszyscy będą się ciebie bać cwaniaczku?- zapytał nadal leżący palant.
-Myślę, że nie chcę być zmuszony sprawić, aby mnie bano się z tych samych powodów.
Chłopak odwrócił się do mnie i Joe.
-Dziękuję- powiedział patrząc mi w oczy, aż mnie zamurowało.
-Nie masz za co- na nic więcej nie było mnie stać. W jego spojrzeniu było coś tajemniczego, przeszywającego. Chłopak uśmiechnął się, objął Joe i zabrał do samochodu.
Reszta imprezy minęła spokojnie. Spędziłam ją tańcząc cały czas z Ronem. Kochałam to. Gdy mnie obejmował, czułam się bezpiecznie. Pobity chłopak nawet niewiadomo kiedy opuścił imprezę. Na szczęście obeszło się bez większego zamieszania. Przynajmniej wtedy tak mi się wydawało.

W Imię RozsądkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz