FRANK CZUŁ BÓL.
Ale nie taki ból, jak w przypadku gdy ktoś go postrzelił; nie taki sam jak kula wbita w ramię, ale dający takie samo uczucie. Przeszywał go. Rozszarpywał tkanka po tkance. Drażnił. Kazał o sobie myśleć. Sam Frank nie wiedział jak można mu zapobiec.
Pierwszy raz.
Każdą kulę mógł wyjąć, a następnie opatrzyć ranę. Ale co zrobić z taką? Nie zamierzał pić, nie, to upokarzające. Brudne. Tak nie załatwia się spraw — Frank dobrze o tym wiedział. Picie dałoby mu zapomnienie, ale tylko na chwilę. Co zrobić później?
Pozbyć się problemu?
Frank zmarszczył ciemne brwi. Zaczął przewracać z ręki do ręki biały kubek, stojący na stole. Pozbycie się problemu zawsze było jedynym i najlepszym rozwiązaniem. Jedynym właściwym. Czy to poprzez strzał, uderzenie, przejechanie, utopienie, uduszenie — nie robiło różnicy. Liczył się efekt. Śmierć. W tym przypadku jednak wydawało się to niedorzeczne.
Pierwszy raz od pewnego czasu, Frank pomyślał, że byłoby to niemoralne. Okrutne. Musiałby po tym zabić samego siebie. Jego sprawdzony sposób zawodził. Gdyby to zrobił... czułby się jeszcze gorzej. Nawet, gdy o tym myślał...
W jadalni było ciemno; tylko światła, przejeżdżających co jakiś czas samochodów, oświetlały twarz Franka. Sam nie wiedział, co takiego tu robił. Od pewnego czasu nie był pewien, co jeszcze robi wśród żywych i czy na to zasługuje. Od zawsze pragnął być tylko z Marią. I dziećmi. Chciał umrzeć, ale nie poprzez wydanie wyroku przez samego siebie. Jednak jego życie nie liczyło się tak jak kiedyś, gdy posiadał jeszcze rodzinę.
Teraz, tutaj, w nie swojej jadalni, o trzeciej w nocy, Frank poczuł, że jednak aż tak bardzo nie chce umierać. Wcale mu się nie spieszy. W szczególności było tak, gdy patrzył na Isabellę albo na nią. Uśmiechniętą do niego. Nie chciał nazwać tego uczucia, ale sam był pewien, że daleko mu było do zachowania wierności wobec... Wobec własnej rodziny.
Za to właśnie nienawidził się Frank. Gardził sobą za każdym razem, gdy o tym pomyślał. Nie chciał być szczęśliwy, odczuwać tej emocji bez Marii i dzieciaków. To nie tak miało być. Oni mieli tu być. Powinien teraz spać przy Marii. Powinien spędzać czas z dziećmi. Zabierać je na spacery. Uśmiechać się z nimi. Płakać. Oni mieli zostać z nim.
MIELI TU BYĆ.
Frank uderzył dłonią w stół. Zaklął głośno. Nie tak miało być! Podniósł się od stołu. Nie zwracał nawet uwagi na to, że jego serce bije o wiele szybciej niż powinno. Wszystko miało ułożyć się inaczej. Nie powinien przebywać w tym pieprzonym domu. Nie powinien dbać o tę babę. Nie powinien przejmować się nią i jej bachorem.
Ona nawet nie wiedziała, że tu był. Wchodził sobie kiedy tylko chciał i po prostu siedział. Czasem coś pił, wybrał sobie nawet swój kubek, który starannie mył i odkładał na wcześniejsze miejsce. Lubił czuć się niewidzialny w tym, lubił pilnować porządku. I choć ona prawdopodobnie o tym wszystkim wiedziała, gdy się widywali — może dwa razy na miesiąc — udawała, że wszystko jest w normie. Że Frank wcale nie zostawia śladów po butach na podłodze.
Z niechęcią przyznawał, że była jego oparciem. Pluł sobie za to w twarz. I za to, że zaczął interesować się własnym życiem. Za to, że chciał tu wracać.
Nie mógł jednak zdradzić swojej rodziny. Dobrze wiedział, że już niedługo będzie potrafił, dlatego postanowił temu zapobiec.
Frank Castle postanowił odejść.
KONIEC
CZYTASZ
WSTYD. punisher ✔
Fanfiction❝I say a little prayer for you❞ Frank Castle nie ma pojęcia, co się z nim dzieje. | bloodywoody 2017-18 | marvel → punisher