4."He ran away like a coward..."

427 63 24
                                    

*Rye*

  Byłem wściekły. Gdy tylko zniknąłem z pola widzenia blondyna, kopnąłem w najbliższy śmietnik, a ten zachwiał się na boki na swoim uchwycie. Zagryzłem bluzę, w której byłem by nie zacząć wrzeszczeć, dłonie mocno ciągnęły za włosy. Nagle zatrzymałem się i spojrzałem na dom, przy którym stałem. Brudno czerwony dach, wyróżniał się na tle inny domów. Gdy złapałem za klamkę od bramki, moja komórka zaczęła dzwonić. Na wyświetlaczu, zobaczyłem uśmiechniętą twarz Jacoba. Wcisnąłem czerwoną słuchawkę i wyłączyłem komórkę. Podszedłem niepewnie do drzwi i zapukałem. Po chwili drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, a za nimi stał staruszka o siwych włosach. Ból mocno złapał moje serce. Pół roku, zostawiłem ją samą. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się ciepło.

-Przepraszam.-wyszeptałem, ze łzami w oczach.

-Wiedziałam, że przyjdziesz.-wpuściła mnie do środka. Zaprowadziła do salonu. Poruszała się o lasce, a choroba Parkinsona dawała o sobie znać.

-Nie potrafię się wytłumaczyć.-starsza kobieta wskazała fotel, na którym usiadłem.

-Nie musisz.-westchnęła.-Wiedziałam, że przyjdziesz przed tymi ostatnimi dniami.-nie potrafiłem jej spojrzeć w twarz, czułem się tak, jak by cała jej starość była przeze mnie.

-Jak się czujesz?-odważyłem się jej spojrzeć w oczy po chwili ciszy.

-Na pewno lepiej niż ty.-zmarszczyłem brwi.-Co ci ten biedny śmietnik zrobił?-uśmiechnąłem się blado.

-Jedna osoba zaproponowała mi przyjaźń.-westchnąłem, przypominając sobie Andy'ego.

-Czyżby tą osobą był blond chłopak?-

Uśmiechnąłem się na jej stwierdzenie, zawsze mnie potrafiła zrozumieć

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Uśmiechnąłem się na jej stwierdzenie, zawsze mnie potrafiła zrozumieć.

-Dokładnie tak, ten sam.-kobieta podeszła do szafki i wyciągnęła z niej te akta, tak dobrze mi znane.

-Przeszłość już was nie dotyczy.-pokazała mi te ze zdjęciem blondyna. Jego akta miały na sobie czerwoną pieczęć, oznajmującą, że chłopak nie żyje. Reszta też miała takie pieczęci. Spojrzałem na nią zaskoczony.

-Ja wszystko zniszczyłem.-wyszeptałem.

-Dlaczego?-schowała akta i usiadła naprzeciw mnie.

-Myślałem, że nam się nie udało i jak wszyscy znów będziemy razem, to oni umrą.-kobieta uśmiechnęła się i złapał za moja dłoń.

-Nie mogłeś wszystkiego wiedzieć zawczasu.-skinąłem głową, że ją rozumiem.-Opowiadaj co w twoim życiu nowego.-zachęciła.

-Dużo. Przeprowadziłem się. Mieszkam teraz z moim nowym przyjacielem Jacobem. Chodzę do innego liceum, teraz mamy wolne, to chodź tyle. Bo przy zaistniałej sprawie, chyba nie dałbym rady wysiedzieć na lekcjach. Mama nie była za tym, ale ustaliliśmy, że dwa razy w tygodniu mam ją odwiedzać...-już miałem zacząć dalej opowiadać, lecz głośne pukanie do drzwi mi przerwało. Kobieta chwiejnie wstała, lecz szybko ją wyminąłem i podbiegłem do drzwi. Otworzyłem je, a za nimi stał Jacob.

-Jac...-nie pozwolił mi dokończyć.

-Długo zamierzałeś nie odbierać?-był zły. Jak zawsze, gdy robię coś, co mu nie pasuje.

-Wybacz, ale tak jakoś.-spojrzałem na starszą kobietę przez ramię.

-Pozwoli pani, że Rye już pójdzie.-powiedział i wydarł mnie z jej domu. Mocno trzymając za nadgarstek, ciągnął przez większość, drogi. Gdy ból, jaki mi sprawiał był już nie do zniesienia, zacząłem się wyrywać.

-Jacob puszczaj.-uderzyłem go w ramię, lecz tan jak zawsze nigdy nie reagował na ataki z mojej strony.

-Nie.-powiedział twardo i mocniej zacisnął dłoń.

-To boli.-jęknąłem, a chłopak szybko poluźnił uścisk, a ja korzystając z okazji, wyrwałem dłoń i wyminąłem go. Ruszyłem biegiem do domu i szybko zamknąłem się w swoim pokoju. Po chwili mocne uderzenia o drewnianą powłokę o kurą stałem oparty plecami, odbijały się echem po całym pokoju.

-Masz mi natychmiast wytłumaczyć, po jakiego chuja byłeś u tej baby!-wrzasnął, a ja zadrżałem na jego ton głosu. Odsunąłem się od drzwi i wszedłem do łazienki i w niej się również zamknąłem. Bałem się go. Zresztą tak jak zawsze, kochałem jak brata i bałem się jak mordercy. Nagle trzask i podszedł do drzwi łazienki.-Chcesz, żebym i te wyważył?-zobaczyłem jego cień pod drzwiami. Stanąłem pod ścianą i nie wiedziałem co zrobić, głos uwiązł mi w gardle. Drzwi nagle strzeliły przy zamku i otwarły szeroko. Chłopak szybko podszedł od mnie złapał za bluzę i już miał uderzyć w twarz, a wtedy niekontrolowane łzy spłynęły po moich policzkach. Chłopak uderzył pięścią w ścianę tuż przy mojej głowie. Szloch nagle opuścił moje usta.

-Przepraszam.-wyszeptałem. Chłopak puścił moją bluzę, a jego dłonie znalazły się na mojej tali.

-Nie to ja przepraszam, ale tak bardzo się o ciebie boję.-niepewnie spojrzałem mu w oczy. Chłopak po chwili starł kciukiem łzy z mojego policzka. Odetchnąłem, gdy znów poczułem się przy nim bezpiecznie. Przytuliłem go, a chłopak schował głowę w zagięcie mojej szyi i poczułem, jak składa na niej parę pocałunków. Mocno zacisnąłem powieki i wtuliłem się jeszcze mocniej. Wiedziałem, że nigdy mi nie zrobi krzywdy, przenigdy. Długo trwaliśmy w takiej pozycji.-Powiedz mi, proszę, co tam robiłeś.-oderwał się ode mnie i spojrzał mi w oczy.

-Ona mi bardzo pomogła, gdy miałem wtedy problemy.-chłopak skinął głową.-A to z Andym...-zacząłem i wyśliznąłem się z jego rąk. Wszedłem do pokoju.-To będzie tylko przyjaźń.-spojrzałem na szatyna.

-Przecież go kochasz.-zmarszczył brwi.-Czy jednak nie.-podszedł do mnie.

-On mnie już nie kocha.-uśmiechnąłem się blado, lecz ten uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy.-A teraz muszę dowiedzieć się, co jest z Brooklynem i Jackiem.-już chciałem wyjść z pokoju, lecz Jacob złapał mnie za dłoń.

-Mogę iść z tobą?-skinąłem głową, a chłopak z uśmiechem do mnie podszedł. Szybko znalazłem adres Jacka i z łatwością pokonaliśmy drogę do jego domu. Niepewnie zapukałem do drzwi. Otworzył mi brunet w potarganych spodniach.

-Eee...cześć jestem Rye...-nie dał mi dokończyć, tylko rzucił mi się na szyję. Zobaczyłem grymas na twarzy Jacoba. Ja tym przytuliłem chłopaka mocniej.

-Jezu Rye myślałem, że nigdy cię już nie zobaczę, tak po prostu zniknąłeś.-mówił radośnie.

-Ja w sumie to dzięki Andy'emu...-zacząłem niepewnie, a na twarzy chłopaka od razu pojawiła się złość. Dłonie zacisnęły się w pięści. Jacob od razu zareagował i pociągnął mnie za rękaw bluzy, zmuszając, bym stanąć za jego barkiem.

-Andy to imię, którego w moim domu się nie wymawia.-powiedział zły.

-Dlaczego?-wyszedłem przed szatyna.

-Bo mnie zostawił.-zrobił krok w moją stronę.-Zostawił mnie kurwa! Gdy sobie wszystko przypominałem, uznał mnie za świra! A ja nie wiedziałem, co się dzieje.-ostanie zdanie powiedział ciszej.-Uciekł jak tchórz, gdy ja walczyłem z tym jebanym demonem w mojej głowie. Atakował mnie, a ten uciekł, od tamtej pory czuje się taki wściekły.-zacisnął dłonie w pięści.-Przez tego pierdolonego chłopaka on mnie opętał!-nagle złapał mnie za bluzę. Jacob zareagował od razu, uderzył go w twarz, a chłopak puścił moja bluzę i zatoczył się do tyłu.

-Jacob.-spojrzałem na niego karcąco.

-On zaczął.-uniósł dłonie w geście obronnym.

-Jack przepraszam.-podszedłem do niego.

-Należało mi się.-chłopa wyprostował się.-Rye on mi nie pomógł.-spojrzał mi w oczy. Nie wiedziałem jak obronić blondyna.-Rozumiesz, zostawił mnie samego, a żadnego z nas nie powinno się zostawiać samego!-znów złapał za moją bluzę, co skończyło się kolejnym atakiem ze strony Jacoba.

-Jacob!-spojrzałem na niego zły.

-Nie pozwolę, by cię uderzył.-powiedział stanowczo. Jack zgięty w pół masował, bolący policzek po chwili się wyprostował i spojrzał na mnie.

-Należało mi się.-powiedział tą samą kwestie, a ja tylko westchnąłem.

-Może po prostu się bał?-zaproponowałem, wracając do poprzedniego tematu.

-Byliśmy przyjaciółmi, a przyjaciół się nie zostawia.-nie wiedziałem co powiedzieć miał racje.-Teraz jestem szkolnym mordercą.-prychnął.

-Dlaczego?-zapytałem niepewnie.

-Bo już nie jednego wywoziła erka z naszej szkoły.-skinąłem głową, że rozumiem.

-A twoi rodzice co na to?-chłopak westchnął.

-Ratują, mnie jak mogą, tuszują wszystkie moje bójki.-wzruszył ramionami.-Pomożesz mi?-zapytał niepewnie.

-Jasne.-rozłożyłem ręce do uścisku, a chłopak się we mnie wtulił. Pożegnałem się z nim i ruszyliśmy do Brooklyna.  


Hej witajcie! 
Mamy kolejny rozdział!
Jednak coś mnie martwi.
 Aktywność komentarzy spadła. Czy jest coś nie tak z tą książką?
Dajcie znać jak wam się podobał w komentarzu.

Dedykuję ten rozdział:

im_natalka -najczęściej jako pierwsza komentuje. KC :*

Następny rozdział będzie dla kogoś innego :**






I will never hurt you-*Randy*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz