Stałem naprzeciwko zakurzonego lustra. Jej pokój, zatracony w mroku, był teraz pusty chodź nie porównywalny do pustki w moim sercu. Oparłem się o ścianę przy lustrze wpatrując w swoje odbicie. W swoje ciemno brązowe oczy. Szukałem siebie, gdzieś tam, na pewno gdzieś jestem... Nie... Straciłem siebie.. Wtedy gdy straciłem i ją.
KONSTANCJA oh... To imię rozbrzmiewało echem po moim wnętrzu. Wszystkie wspomnienia z nią związane nie dawały mi spokoju. Każde z nich bolało z dnia na dzień coraz mocniej. Wierciłem swoje oczy intensywnym spojrzeniem zaciskając przy tym usta. Bez pozwolenia niechciany smutek znów dał sobie upust poprzez słone łzy i dziwny grymas twarzy. Z przytłoku emocji nad którymi jeszcze nie nauczyłem się panować, uderzyłem mocno zaciśniętą pięścią w ścianę nie raniąc się przy tym. Przejmowałem się tym co działo się teraz w mojej głowie.
- Mam go już dosyć. Chcę się pozbyć bólu, emocji... Zabierz je ode mnie. Wybaw od tego piekła na ziemi - jęczałem i krzyczałem do swojego zdesperowanego odbicia, dopóki nie upadłem żałośnie na kolana.
- Jak to się stało? -patrzył na siebie z politowaniem. - Kiedyś inni klęczeli przede mną i błagali o litość... Teraz to ja błagam o to ciebie kochana.. -zacisnąłem oczy i odczołgałem się jak najdalej lustra, do drugiego konta pokoju. Podwinąłem nogi pod brodę i wgapiałem się rozmazanym wzrokiem w jasne panele. Gdy usłyszałem kroki dochodzące z innej części pustego domu próbowałem się otrząsnąć i opanować emocję.
- Co ty wyprawiasz? - po pokoju rozbrzmiał się głos mega brata Dunkana, który stał w framudze drzwi z rękami w kieszeniach.
- Robota czeka.. - burknąłem w jego stronę, po czym z trudem pozbierałem się z podłogi. Wyminąłem go i udałem się do łazienki by doprowadzić swój stan fizyczny do porządku, chodź w głębi duszy byłem nie do złożenia. Zamoczyłem dłonie w lodowatej wodzie, by następnie opłukać nią twarz. Zakręciłem kran i oparłem o brudną nawierzchnię zlewu. Z moich kręconych blond włosów skapywała wolno zimna ciecz, a pod zaciśniętymi oczami rozgrywało się pewne wspomnienie: Pamiętam dzień w którym ujrzałem cię po raz pierwszy...
Byłaś na wakacjach z rodziną. Obydwoje znaleźliśmy się sami na przygnębiającej plaży po tym jak pokłócona z rodziną nie miałaś chęci wracać do hostelu. Osobiście nie pamiętam dlaczego akurat tam wtedy byłem, ale wiem że szukałem ukojenia skalanego istnienia. Chciałem uspokoić emocje po tym co widziałem i stwierdziłem że wody szum okaże się trafnym wyborem.
Ty Konstancjo, pochłonięta zapachem i szumem morza delektowałaś się wszechogarniającym spokojem. Nie widziałem twojej twarzy gdyż siedziałaś do mnie tyłem ale dało się odczuć że nie interesował cię świat dookoła. Wzrok twój, na pewno skierowany był w przestrzeń, za horyzont, wskazywać na to mogło wysokie ułożenie głowy. W długiej ciepłej czarnej bluzie delektowałaś się wieczorem. Pozwalałaś nieprzewidywalnemu wiatru targać twe długie do pasa włosy. Koc na którym siedziałaś, był już cały w piasku, ale zdawałaś się tym nie interesować. Oplatałaś gołe nogi rękoma, by pozbyć się gęsiej skórki na nich. Nie byłaś świadoma nadchodzącej burzy. Właśnie wtedy dostrzegłem w tobie niewinność. Myślałem sobie:" w tej istotce nie może siedzieć potwór".. Chodź z doświadczenia wiedziałem że każdy człowiek nim jest. Byłaś nieskazitelnie czysta i pełna spokoju. Niesamowicie zafascynowała mnie twoja osoba. Pomyślałem, że zostanę w cieniu i poobserwuje cię. Nie chciałem się wychylać czy hałasować, więc usiadłem na kamiennym murku odgradzającym plaże od chwastów i drzew. Obserwowałem twoje poczynania przy tym również odnajdując swój własny spokój. Obydwoje byliśmy rozluźnieni i szczęśliwi(?). Tak, to chyba dobre określenie bo w sumie nigdy nie poznałem tego zabawnego uczucia, jakim jest radość. Od kiedy stałem się upadłym aniołem, nie miałem okazji poznać tej emocji. Jedyna którą poznałem na ziemi była złość. Byłem tobie wdzięczny, chodź właściwie nic dla mnie wtedy nie zrobiłaś. Bez ostrzeżenia poczułem na sobie lodowatą ciecz, która z minuty na minutę padała coraz mocniej i intensywniej. Wtedy...Ujrzałem twoją twarz.. Niby zwyczajna, niby bez emocji, ale skrywała ich dużo. To było dla mnie coś niezrozumiałego. Na wpół mokre brązowe włosy wirowały na wietrze jak do tańca. Niebieskie oczy, porównywalne były do koloru błyszczącego od księżyca oceanu i co najciekawsze, patrzyły prosto na mnie z lekkim podejrzeniem. Momentalnie się spiąłem. Nie wiedziałem co mam zrobić, więc starałem się nie wykonywać zbędnych ruchów, jednak nie mogłem przestać na ciebie patrzeć. Powoli zwinęłaś koc i bez pośpiechu ruszyłaś w moją stronę. Podarowałaś mi jedno długie spojrzenie wywołując u mnie przyśpieszony oddech i poddenerwowanie, po czym najzwyczajniej w świecie wyminęłaś, kierując się do kamiennych schodów znajdujących się tuż obok mnie. Gdy zniknęłaś mi z oczu, natychmiast wstałem i szukałem mojego aniołka wzrokiem. Twoja za duża bluza powiewała ślicznie na wietrze przez co zgrabne ruchy wyglądały perfekcyjnie. Nawet po wyjściu z piaszczystej drogi w ręku trzymałaś parę trampek. Nie interesowało cię czy mogłabyś się zranić w stopy.. Po prostu szłaś nucąc sobie w głowię jakąś melodie. W pewnym momencie tak się rozmarzyłaś że w otoczeniu rozświetlanym tylko przez blask latarni ulicznej, robiłaś powolne i delikatne piruety nie zważając na nic prócz siebie. Krople deszczu wyglądały przy tobie jak przy dobrym przyjacielu, współgraliście ze sobą doskonale, rozumieliście się bez słów, byliście identycznymi bratnimi duszami, tak delikatnymi i spokojnymi. Podążałem za tobą aż pod budynek przyjaznego hostelu, w którym miałem pewność że będziesz bezpieczna. Po tym jak już się wykąpałaś i ułożyłaś do łóżka, mogłem bezkarnie, pod postacią kruka, wpatrywać się przez szybę, w twoją piękniejszą od światła księżycowego twarzyczkę.
Od tamtej chwili nie umiem cię zostawić, chciałem odejść ale coś trzymało mnie przy tobie. Czyżby fascynacja? Może sama twoja obecność wywołuje u mnie dziwne endorfiny? Wtedy nie wiedziałem co to mogło być za uczucie. Teraz wiem to doskonale. Kocham cię najdroższa.Spokój, wywołany samym przypomnieniem sobie tego momentu, zakłócił mi Duncan, pukający wściekle do drzwi łazienki.
-Zasnąłeś tam?! Szybciej... Lucyfer nie jest na tyle cierpliwy co ja...
- Przecież już idę.. - w tym samym momencie otworzyłem drzwi by dać znak bratu że jestem gotowy. Ten, narzucił szybko na mnie mój ulubiony i jedyny płaszcz, po czym udaliśmy się do najgorszych czeluści piekła, aby zasiąść przy Lucyferze i nadawać ludziom kary godne ich grzechom. Na szczęście ten, był na tyle empatyczny by zrozumieć moje spóźnienie, spowodowane stratą ukochanej kobiety. W końcu sam wie, co w tej chwili czuję, gdyż przeżywa dokładnie to, co ja. Przebywając w tym miejscu, sam czuję się martwy i rozkładający się. Tęskno mi okropnie kochana.
CZYTASZ
Bring me a black rose, Raven.
Romance🖤Opowieść o tym jak prawdziwa i jedyna miłość potrafi zniszczyć doszczętnie, nawet upadłego anioła. Jest ona dla niego jednocześnie najjaśniejszym światłem ale i najciemniejszą otchłanią bez dna. Zapraszam do czytania tej jakże przygnębiającej pow...