Wyszedłem z pustego domu, trzaskając drzwiami zostawiając ojca upitego na kanapie, by trochę ochłonąć po kłótni. Masowałem czerwony policzek, jeszcze bolący po uderzeniu ojcowskiej ręki. W sumie nie było to nic nowego, byłem już przyzwyczajony do ciosów, czy to dostawanych w szkole, czy w domu.Otarłem łzę lecącą mimowolnie z mego oka. Ojciec bił mnie często, wiem, że nie robił tego świadomie, i nawet nie bardzo mnie to bolało... Tylko dalej nie mogłem się pogodzić z tym, że to mój rodzony ojciec.
Odwróciłem się w stronę ciemnego zarysu mojego domu, splunąłem w na ziemię z grymasem na twarzy i pobiegłem w kierunku pobliskiego lasu.
O zmierzchu w lesie panowała cisza, mącona jedynie moimi krokami. Moje stopy wystukiwały monotonny rytm w tej głuchej ciszy, ciszy doprowadzającej mnie do obłędu. Stanąłem w miejscu przerywając brutalnie ten żywy metronom. Spojrzałem w niebo prześwitujące szaro granatową barwą, na czarne gałęzie drzew jakby wyryte na tym dogasającym niebie patrzące na mnie z góry. Wiatr cicho świszczący pomiędzy zastygłymi pniami poczochrał moje jasne blond włosy.Wrzasnąłem nieokreślonym dźwiękiem prosto w to zimne niebo i kopnąłem najbliższy kamień.
- Czemu Ty mi to robisz?! - krzyknąłem w ciemną przestrzeń - Moje życie to jest jeden ciąg szarych plam! Kiedy ktoś wreszcie nada mojemu życiu sens?! - po czym usiadłem na zimnej, gołej ziemi nie mogąc się ruszyć dalej. Może po prostu nie chciałem się ruszać? Czekałem, aż Ten, do którego zwróciłem te słowa da jakiś znak.
Sięgnąłem dłonią do kieszeni po różaniec wykonany z ciemnego drewna drzewa oliwkowego. Dała mi go mama kiedy byłem jeszcze mały, zanim opuściła naszą rodzinę. Ścisnąłem go mocno czując jak jedyny metalowy element, czyli mały krzyżyk, wbija mi się w dłoń. Na wspomnienie o mamie łzy pociekły mi z oczu i ukryłem twarz w ramionach opartych o moje kolana i cicho zapłakałem.
Czas mijał i poczułem się zmęczony. Moje łzy kapały powoli z brody na ciemną ziemię. Kiedy tak siedziałem, poczułem coś, albo kogoś bardzo blisko. Obejrzałem się, ale nic nie zauważyłem. Ta obecność jakby mnie otoczyła i w jednej chwili oślepiające światło pojawiło się z każdej strony. Czułem jak promienie przeszywały mnie na wskroś, trzymały mi kończyny, zatrzymały oddech, oślepiały moje oczy.
Czułem się całkowicie bezbronny.
Po paru chwilach, a może całej wieczności spędzonej w tym świetle, znalazłem się w jakimś dziwnym ciemnym pomieszczeniu. Stałem na nogach jak już się tam znalazłem i rozglądałem się teraz próbując wyjść z szoku.Pomieszczenie było wysokie i okrągłe, bez z żadnych okien, za to znajdowało się tam wiele różnych drzwi. Po chwili, gdy moje serce już się uspokoiło postanowiłem obejść salę dookoła. Moja dłoń przejeżdżała po okrągłej ścianie dotykając poszczególnych drzwi, czując pod palcami szorstkie drewno.
Otwarłem jeden z nich, a za nim zobaczyłem ciemny tunel z jaśniejącym punktem gdzieś na końcu.
Obejrzałem się do tyłu, jakby upewniając się, że wcale mi się to wszystko nie śni i dalej znajduję się w tym dziwnym pokoju. Zwróciłem twarz z powrotem w stronę tunelu, wziąłem głęboki oddech i postawiłem pierwszy krok, potem następny i jeszcze jeden i nim się obejrzałem, szedłem przed siebie tunelem.
Usłyszałem cichy trzask i powiew wiatru na plecach. Szybko się odwróciłem, a za mną zobaczyłem zamknięte drzwi. Spojrzałem znowu w stronę światła i widząc, że już nie ma odwrotu, przełknąłem nerwowo ślinę i ruszyłem przed siebie czując jak pot cieknie mi z czoła.